Kochani moi.
Na początek listu tfu posta pragnę Was moi mili przeprosić, że tak rzadko się odzywam w ogóle, mniej komentuje u Was, a także (i za to przepraszam szczególnie mocno), że nie odpowiadam na Wasze komentarze u mnie! Z tym mi najbardziej źle, bo przecież sama lubię jak moja gościna w progach czyjegoś bloga zostaję zauważona i komentarzem okraszona. Chętniej zaglądam na te blogi. Mam wrażenie większego kontaktu. Komentarz za komentarz to taka trochę rozmowa przecież. Nic mnie nie usprawiedliwia wiem. Gdyby jeszcze jakieś poważne powody mojego brzydkiego zachowania względem odwiedzających Czarodziejską były. Ale niee. Powód jest jak najbardziej prozaiczny. Po pierwsze kryzys, niekończący się kryzys, a po drugie niemożność pozostawiania komentarzy u siebie na komputerze w pracy. A najczęściej jest tak, że mogę co jakiś czas zajrzeć na bloga i wtedy czytam co u Was i mam chęć "rozmawiać", a po powrocie do domu rzadko kiedy ostatnimi czasy włączam laptopa. Bolą mnie oczy, jakoś mnie odrzuca od monitora. Wskakuje na chwilę na fejsa, czasem coś poczytam na blogaskach i już mam dość. I to co piszecie pozostaję bez odpowiedzi! Najsmutniejsze jest to, że teraz też w pracy nie bardzo mam jak pobuszować po blogach zaprzyjaźnionych, bo tak jak wcześniej udawało mi się na to czas wykroić (szczególnie na drugiej zmianie), tak teraz możliwość owa jest uszczuplona do małych chwilek zaledwie. Jakiś obłęd normalnie. Od 8.30 pierwszy raz (a jest 15) usiadłam. A nie! Muszę wstać. A więc wstaję niepyszna:(
No to czas na przyjemnostki. Po pierwsze zakupy mikołajkowo-gwiazdkowo-książkowe. Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak zakupiłam trzy książeczki w pakiecie, który sama sobie stworzyłam, przy czym jedna z książek kosztowała mnie symboliczny gorsik. Ach jakież to miłe! Do tego przesyłka darmowa, bo odbiór w In post, czyli w każdej chwili mogłam sobie paczuszke sama odebrać. Cała akcja zamknęła się w dwóch dniach. Są błyskawiczni! Super, że za przesyłkę nic nie musiałam płacić, bo przecież wliczając jej koszt, już zakup książeczek nie byłby tak okazjonalny:) Oto one moje najnowsze nabytki:
1) wyższa konieczność posiadania: Wojtuś Mann i jego "Kroniki wariata" mam dwie wcześniejsze pozycje pana Wojtka i ta książeczka musiała także do mnie trafić
2) kolejna wyższa konieczność "Trójka z dżemem palce lizać" Marcina Gutowskiego-no przecież to oczywiste. Po pobieżnym przejrzeniu nie mam zaufania do tej książki. Opinia Mag niezbyt entuzjastyczna utwierdziła mnie w pierwszej intuicyjnej ocenie. Ale mam i się cieszę. Nawet jeśli nie jest to tak dobra książka, na jaką Trójka zasługuje i tak będzie miło z nią obcować.
3) Tłuściutki nabytek, śliczniusie maleństwo. Cegła, którą można pewnie i zabić, a na pewno zrobić krzywdę. "Europa zimnej wojny" Jerzego Holzera. Wzięło mnie na nią podczas obcowania z rewelacyjną książką Marcina Zaremby "Wielka Trwoga. Polska 1944-1947. Ludowa reakcja na kryzys". Jak już się wkręcę w jakiś temat, to mam ochotę wleźć w niego jak najgłębiej. Obie książki zarówno pana Zaremby jak i Holzera dostały dwie najważniejsze nagrody w dziedzinie książki historycznej. Intuicja w wyborze mnie nie zawiodła. Cegła liczy sobie prawie 1050 stron. Wiedziałam, że kruszynka to to nie będzie, ale czegoś tak okazałego się nie spodziewałam. No i dobrze, bo dobijając do 600 strony Wielkiej Trwogi, dobijając do końca mało się nie rozpłakałam. Tak bardzo chciałam, żeby opowieść Zaremby trwała i trwała. A ona się skończyła. I to skończyła się nie odwoalnie! Buuu
uu mniaam!
Łupy biblioteczne:
1) "Miasto ryb" Natalka Babina
2) "PRL czas nonsensu. Polskie dekady 1950-1990" Wiesław Kot
3) "Grochów" Andrzej Stasiuk (przeczytane)
4) "Melancholia sprzeciwu" Laszlo Krasznahorkai
!!!! Zakup wyczekany, wyproszony, wychodzony, który niestety nie cieszy tak bardzo jak powinien
Nowe okularki. Okulary są od około 27 lat częścią składową mojej osoby. Chciałoby się rzecz Okulary to ja! Dopiero dwa lata temu zaczęłam je doceniać jako element ozdobny. Wcześniej nosiłam jakie bądź, bo i wyboru dużego nie było, ani funduszy. Po po wielu trudach i znojach upolowałam dwie oprawki. Z działu dziecięcego oprawki, wszak moja głowa ma wybitnie rozmiar dziecięcy (zupełnie odwrotnie do głowy męża). Jakiś czas temu w Vision Express od niechcenia przymierzyłam okularki, i jakież było moje zadziwienie kiedy się okazało, że one te okularki z działu dla dorosłych dobrze leżą na mojej małej buzi! Kwota prawie 500 zł kazała mi je szybciutko odłożyć, ale już było za późno, już się nich zakochałam. Jednak rozsądek wygrał i dałam sobie z nimi spokój, ale śledziłam je. Były cały czas, nikt ich nie kupił. Ja też ich nie kupiłam nawet wtedy kiedy zostały objęte zniżką (tyle ile ma się lat-wciąż drogie). I tak mijały miesiące. Aż w końcu zaszłam ostatnio, a tam obniżka o 50%! O jery jery. W końcu mężu puściły nerwy i mi te okularki kupił. Znaczy została uiszczona zaliczka w kwocie ceny moich szkieł. Niestety nie jest to mały wydatek, bo ja mam wadę dość dużą, i nie mogą to być takie zwykłe podstawowe szkła. Idąc przykładem poprzednich oprawek i szkieł zamówiliśmy takie same. Szybka akcja. Już po dwóch dniach mogłam okularki odebrać. Zakładam, a tu....wiecie ja mam dużą wadę to po pierwsze, a po drugie mam różnice w mocy szkieł. Znaczy się prawe oko jest słabsze, więc szkło mocniejsze...zakładam okularki na nos, a tu prawe oko mam dużo większe od lewego! Nic dziwnego w tym nie ma, wszak szkła mają moc różną moc, ale jeśli w poprzednich okularkach udało się tą różnice zniwelować, to liczyłam, że teraz będzie podobnie! Kierowałam się wielkością szkieł. Mają podobną wielkość i kształt (nie mogę mieć dużych, bo im większy okular, tym większa powierzchnia szkła-czytaj większe powiększenie), nie wzięłam jednak pod uwagę tego, że ważna jest także wielkość oprawek w ogóle, nie tylko kształt i wielkość samych szkieł. Rozpacz zatem. Patrzę na to moje wielkie oko i nie mogę. Ręce mi opadają. Dlaczego nikt mnie nie ostrzegł!
Zostawiamy ten temat na kilka dni. Zaliczka wpłacona. W razie rezygnacji opłata za szkła nie zostanie zwrócona, mogę sobie te szkła wsadzić...w sobotę wracamy do miłej pani, której podobnie jak mi zależy na tym żeby było dobrze. Mierzymy. Różnica nie jest już taka duża, bo i szoku nie ma. Wiem czego się spodziewać. Obcy ludzie w salonie mi mówią czy jest coś nie tak. Szczerze różnice zauważają po przyjrzeniu się obu oczom dopiero. Jaka decyzja? Za okulary zapłaciłam i mam w nich pochodzić trochę, a jeśli się nie przekonam, to dalsze kombinację nastąpią. Może będzie można wymienić to jedno szkło na cieńsze, oczywiście za kolejną dopłatą (do przełknięcia), ale pytanie czy to nie będzie szkodliwe dla moich oczu jeśli szkła będą miały różne indeksy i średnicę (rany jakie to skomplikowane!) pozostało póki co bez odpowiedzi. Miła pani ma się wywiedzieć, a ja pochodzić w okularkach.
Hmm czy mam je na nosie? Otóż nie. Nie wiem czy się przełamie. To nie jest wielka różnica, ale ja mam świadomość, że jest i nie wiem czy chcę się zastanawiać podczas rozmowy z kimś czy ten ktoś widzi, że ja MAM JEDNO OKO BARDZIEJ? A one takie piękne te oprawki! Mieć takie śliczności i nie nosić? Znowuż dopłacać? To już i tak jest droga fanaberia. No i czy się da?
Takie oto rozterki ślepaka! I znów to samo. Coś co miało przynieść radość, przynosi tylko kłopot. No nic zobaczymy. Albo i nie...
one są niebieskie z takim poblaskiem turkusowym gdzieniegdzie.
Robiąc zdjęcia przypomniałam sobie, że ja nie tylko nie obwiozłam Was po wszystkich miejscach hiszpańskich (wrócę do tych zdjęć, właśnie wbrew aurze za oknem), ale i nie pochwaliłam się różnymi łupami przywiezionymi z Hiszpanii. A one te łupy się domagają uwagi! A najbardziej się denerwuje pewien chłopczyk, a nawet dwa chłopczyki:
chłopaki
Kenny i Cartman z South Parku. Cartman się zmultiplikował, bo już jeden jest, ale pilnuje auta, a Kenny jest jeden jedyny.Brakuje jeszcze jeszcze Kyle'a i będzie komplet:)
Chłopaki dołączyli do nas już w pierwszej godzinie pobytu. Stał sobie Kenny na parapecie, a na mój okrzyk radości Maciej rzekł, że mam go zabrać ze sobą, bo on już nie ogląda South Parków. A ja chętnie, przygarnę, a jakże!:)
Wiecie, że z każdej wyprawy staram się przywieźć kolczyki. Nie było wcale łatwo. Szału brak. Spodziewałam się wielkiego wyboru, a tu klops. Te kolczyki zostały zakupione w cudownie zagraconym sklepiku ze starociami i z przesympatycznym sprzedawcą na pokładzie w mieście Ronda. Odtąd to moje ukochane kolczyki. Lekkie i wygodne. Kosztowały tylko 3 euro!:)
kolor jest bardziej turkusowy.
Casares wchodzimy do sklepu pod tytułem mydło, szydło i powidło. Koszmarne miejsce. Na wystawie młotki, piły, kubeczki, talerzyki i inne cuda. Ja nie chcę kupować w takim dziwnym miejscu. Nie do końca ufam w oryginalność owych przedmiotów. Schodzimy na dół do auta, ale mnie męczą te kubki. Nie były drogie. Wracamy więc po nie, bo moje natręctwo myśli nie dałoby mi przecież spokoju. Kupujemy:
Ostatecznie żałuje, że nie kupiłam tego więcej. Za to prezenty podobne kupujemy drożej w miejscowości Mijas. To klasyczny wzór andaluzyjski. Znak rozpoznawczy regionu. Głupia nie kupiłam, a im bardziej turystyczne miejscowości, tym drożej wiadomo. A Mijas to już w ogóle szaleństwo cen. Jednak najpiękniej było w Rondzie. Wyobraźcie sobie całe połacie takich kolorowych kubków, talerzy, talerzyków i miseczek. Cudo!
Ostatni łup. Zostały nam euraski. Mogliśmy je przywieźć do domku, ale postanowiliśmy zaszaleć w bezcłówce. Padło na perfumy. Mąż sobie kupił jeden duży, bo ma swój ulubiony zapach, a ja zaeksperymentowałam z zestawem kilku zapachów w miniaturze. Kenzo. W Polsce takiego zestawu nie uświadczysz:) Mam spokój na długi czas.
wzruszają mnie te małe buteleczki.
Wybaczcie ten misz-masz, ale jak już zasiadłam do pisanie nie ogarnęłam:)
Zapominalskim przypominam o dzisiejszym premierowym Teatrze Tv: