"Nie, nie zażywam narkotyków, zażywam książki"
Ingeborg Bachmann

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Serialomaniaczka poleca...

Znów się wkręciłam w seriale na nowo. Już zapomniałam jakie to fajne jest kiedy w głowie mieszka myśl, że w każdej chwili dzięki różnorakim portalom filmowym można zajrzeć do bohaterów. Nie trzeba czekać na następny odcinek tydzień, nie trzeba przytupywać niecierpliwie z nogi na nogę podczas niekończących się reklam. Słowem wolność wyboru i brak ograniczeń czasowych. Można wszystko. Można sobie dawkować, można pochłonąć całość na jednym wdechu. Ja staram się jednak sobie dawkować żeby starczyło na dłużej. Nie zawsze mi się rzecz jasna ta sztuka udaję. 


Na pierwszy ogień "recenzyjny" pójdzie świeżynka, którą wczoraj skończyłam oglądać i jestem pod ogromnym wrażeniem (i w żałobie też jestem, że to już po) Angielski serial kryminalny "Broadchurch"


Koleżanka pracowa mnie poinformowała o tym serialu mówiąc, że według jej informacji doczytanych serial ten ma być angielską odpowiedzią na szwedzkie The Killing. Dwa razy mi nie trzeba było powtarzać. Zaraz po powrocie do domu zasiadłam do pierwszego odcinka i szczerze powiedziawszy już po  kilku minutach wiedziałam, że to jest to!  Na dzień dobry wciągnęłam 3 odcinki i miałam ochotę na więcej. Na szczęście wygrał rozsądek i zwolniłam tempo nieco po to by cieszyć się tym serialowym odkryciem jak najdłużej.


Tytułowe Broadchurch to małe, angielskie, nadmorskie miasteczko, w którym dochodzi do tragedii. Na plaży w pobliżu wysokiego klifu zostaję odnalezione ciało 11 letniego chłopca Danny'ego Latimera. W tym samym dniu do pracy wraca detektyw Ellie Miller. Jej pierwsze zadanie to poprowadzenie (pierwszego tak poważnego) śledztwa. Tak myśli i szybko się przekonujemy, że się myli, bowiem w tym samym dniu i w tym samym celu do miasteczka przybywa detektyw Alec Hardy. Jak to w małym miasteczku bywa wszyscy się znają i wiedzą o sobie prawie wszystko. No właśnie prawie wszystko i to prawie może sprawić, że nagle ze  zwykłego mieszkańca Broadchurch można awansować na mieszkańca podejrzanego. Akcja toczy się przede wszystkich wokół rodziny Latimerów (mamy, taty, starszej siostry i babci), rodziny sierżant Miller, oraz detektywa Hardy'ego, który także skrywa jakąś tajemnice. Plus galeria postaci. Takich zwyczajnych ksiądz, właściciel kiosku z gazetami, dziennikarz. Bez nich serial nie stanowiłby takiej ciekawej całości  zgrabnie zamykającej się w 8 odcinkach. Z pozoru niewinne, urokliwe miasteczko (świetne zdjęcia i muzyka) i jej mieszkańcy kryją w sobie niejedno. I jakżesz to jest zagrane wyśmienicie! Od detektywa Hardy'ego w tej roli David Tennant nie można wzroku oderwać (i jakie fantazję się roją w głowie hi), rewelacyjna jest też odtwórczyni roli Miller Olivia Colman. Oj co tu dużo mówić WSZYSCY W TYM SERIALU SĄ ŚWIETNI! Słowem aktorski majstersztyk. I pamiętacie, że sowy nie zawsze są tym, czym się wydają. (Twin Peaks)
I ten język angielski, w którym można się bez pamięci zasłuchać.


Kolejna perełka obejrzana już jakiś czas temu to "House of Cards"


Nie spodziewałam się, że tak bardzo mnie wciągnie thriller polityczny. Czułam, że to będzie dobre, wszak za reżyserię kilku pierwszych odcinków zabrał się sam David Fincher, a Kevin Spacey nie zagrałby raczej w czymś kiepskim. Ale, że tak bardzo się w serialu zakocham to nie przepuszczałam. A co takiego jest w tej 13 odcinkowej produkcji wyjątkowego, że mnie tak  wkręciło? Ano na początek się w samym Spacey'u zachwyciłam (jak mawiał młody Talar w serialu "Dom"), w Kevinku takim, że nie chciałabym go spotkać na swojej drodze. Oj nie chciałabym. 
No ale do rzeczy. Kimże jest postać grana przez Kevina Spaceya? Francis Underwood jest kongresmenem. Obiecano mu inne, lepsze stanowisko Sekretarza Stanu. Nie dostaje go jednak. Oj zdenerwował się Frank, oj nie popuści Frank. Oj zemści się, zemści Francis Underwood. Ale nie będzie to zwykła, ordynarna zemsta, będzie to wyrafinowana, wieloodcinkowa zemsta. Francis Underwood mierzy bowiem wysoko. Jest do tego człowiekiem bezwzględnie inteligentnym, przebiegłym, wytrawnym manipulatorem. 
Myślałam, że nieznajomość amerykańskiego systemu nie pozwoli mi się w serial zaangażować i faktycznie czasem gubiłam się w politycznych zależnościach, nazwiskach i funkcjach, ale nie miało to większego znaczenia dla odbioru całości. Te polityczne gierki na najwyższym szczeblu stanowią jednak tło (ważne bardzo i budujące opowieść) do opisania relacji Franka ze światem, sieci zależności z innymi ludźmi, oraz z wyjątkowej urody żoną Claire, której postać kreuje zjawiskowa Robin Wright. Dziwny jest ich związek bliższy raczej układowi. Układowi, który działa bardzo sprawnie. Małżonkowie wspierają się, pomagają także w kwestiach zawodowych. Każde ma jednak coś za uszami. Układ z żoną nie jest jedynym układem, w którym tkwi Frank. Zoe Barnes Kate Mara to młoda, ambitna dziennikarka, której marzy się dziennikarstwo polityczne, a że jest inteligenta i sprytna wie do kogo uderzyć.  Frank natomiast wie jak pociągać za polityczne sznurki, wie jak zaskarbiać sobie ludzi. Jest wybornym graczem. Dzięki swoim kontaktom i wiernym współpracownikom najczęściej wygrywa każdą partie. Nie jest jednak nieomylny...

W zasadzie każdy odcinek ma swoją oddzielną intrygę polityczną. Są rzecz jasna i główne wątki (te polityczne i te osobiste) przewijające się przez wszystkie odcinki. Trzeba oglądać uważnie i nie przejmować się jeśli czegoś nie rozumiemy:) Wszystkie role zagrane są koncertowo, na najwyższym aktorskim poziomie.
Odcinki bywają nierówne. Niektóre intrygi Franka są fascynujące, inne nieco mniej (mnie osobiście zmiażdżył 5 i 6 odcinek-klękłam). Całość jednak jest doskonała i trzyma w napięciu. A my widzowie (ja na pewno) kibicujemy od pierwszej chwili Frankowi. A przecież to taka świnia jest!:)

Ja moi drodzy pozostaję w zachwycie i czekam niecierpliwe (oj przyjdzie mi czekać czas dłuższy) na sezon drugi.

I polska produkcja. Bo nasi też potrafią "Krew z krwi"


W pierwszych odcinkach poznajemy rodzinę mama Carmen, tata Marek, trójka dzieci najstarszy Franek, młodsza Natalia, i najmłodsze dziecię Borys. Z pozoru zwykła to rodzinka. Mają przyjaciół, dobre, spokojne, na wysokim poziomie materialnym życie. Znają się wszyscy od wieków. I szybko się przekonujemy, że to nie jest ot taka sobie rodzinka. To taka mafijna (na miarę polskich realiów) rodzinka. Głowa rodziny wraz z bratem żony Wiktorem i z przyjacielem Stefanem prowadzą "biznes" przemyt i takie tam inne przygody. 
Nad wszystkim po cichutku czuwa najstarszy z rodu Stefan, w postaci teścia głowy rodziny i ojca szyi rodziny, czyli matki dzieciom. Wszystko gra, życie toczy się torem spokojnym...toczy się torem spokojnym do momentu aż się toczyć spokojnym torem przestanie. Najmłodszy ze wspólników Wiktor (brat Carmen) jako, że nie jest specjalnie mądry i rozsądny popełnia błąd, kradnie ogromną ilość narkotyków. I wiadomo, że kradnie je nie  byle komu. Kradnie je Antonowi i oj kłopoty się szykują. Carmen czuję, że przestaje być bezpiecznie, wie, że jej rodzinie grozi niebezpieczeństwo. Nie do końca zdaję sobie sprawę co się wydarzyło i czym zajmuje się jej mąż (wie, że nie do końca legalna jest jego praca). Marek też zdaję sobie z tego sprawę. Nie widzi już sensu "pracy" z Wiktorem. Postanawiają więc wyjechać...No ale wiadomo, że gdyby im się to udało serial skończyłby się na drugim czy trzecim odcinku. Więc dzieję się tragedia. Teraz Carmen musi być silna, mądra i skuteczna...

To jest moi drodzy dobra rzecz ten serial. Za reżyserie odpowiada Xawery Żuławski i poradził sobie moim zdaniem z tym zadaniem nieźle. Wszystko hula w fabule jak trza (mówiąc może nazbyt kolokwialnie, ale cóż poradzić jeśli tak właśnie jest), co nie jest znowuż takie oczywiste w przypadku polskich produkcji. Często, gęsto pełnych scenariuszowych dziur. Jest początek, środek i koniec. Wątki się sprawnie i logicznie łączą ze sobą i sprytnie zamykają. Dobre zdjęcia, muzyka i ogólnie klimat serialu. 
Nie fabuła jednak była dla mnie w tym serialu najważniejsza, a aktorstwo. Agata Kulesza w roli Carmen jest boska (w końcu to Agata Kulesza!) Zbigniew Stryj w roli Marka też mi pasuje, dzieciaki ciągną swoje kwestie również przyzwoicie. Brat Wiktor Andrzej Andrzejewski wkurzał mnie niemiłosiernie, a właśnie takie emocje swą bezmyślnością miał zdaję się wzbudzać. Para przyjaciół, w tym wspólnik Łukasz Simlat i Iza Kuna bardzo przekonujący. Do tego role epizodyczne Aleksandr Domogarow w roli Antona i mój faworyt (uwielbiam faceta od dawna) Szymon Bobrowski (mniam!). Jerzy Grałek w wiecznym konflikcie małżeńskim z Iwona Bielska także zasługują na uwagę. Słowem aktorski smakołyk:)
Niezły serial kryminalny mojego ukochanego Pitbulla nie przebił (obawiam się, że żadnej polskiej produkcji się ta sztuka nie uda), ale wart uwagi jest zaiste.

Trzy powyższe seriale są przeze mnie obejrzane. Na koniec chcę wspomnieć o serialu, którego przed chwilą wciągnęłam pierwszy sezon. Ale o nim chcę tylko wspomnieć. Oglądam i jestem bardzo na TAK!



Dziękuje za uwagę i pozdrawiam serdecznie:)

sobota, 27 kwietnia 2013

Lugoli łyk..."Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości" Swietłana Aleksijewicz. Książka, która boli.

Wczoraj było kolejna rocznica...
 
"26 kwietnia 1986 roku o godzinie pierwszej minut dwadzieścia trzy pięćdziesiąt osiem sekund seria wybuchów obróciła w ruinę reaktor i czwarty blok energetyczny elektrowni atomowej w położonym niedaleko granicy Białoruskiej Czarnobylu..."

"Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości" 
Swietłana Aleksijewicz
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2012
stron: 281


Wybór tej książki na miesiąc kwiecień był wyborem świadomym. W pełni świadoma tego co może mnie czekać podczas lektury nastawiłam się na ciosy. I w prawy policzek i w lewy i kopniak pod żebra i buch obuchem w łeb i łupudu w żołądek. Ałaaaa. Dawno nie czytałam tak poruszającej,  a zarazem tak STRASZNIE pięknej i autentycznie wzruszającej książki. Aleksijewicz oddaje głos świadkom owych kwietniowych wydarzeń. Żonom likwidatorów, którzy już sami przemówić nie mogą, bo leżą głęboko w ziemi, matkom chorych dzieci, rodzicom umierających w mękach córek i synów, nielegalnym mieszkańcom zamkniętej strefy, bohaterom Związku Radzieckiego walczących na frontach II wojny światowej, tym młodziakom walczącym na froncie czarnobylskim, którzy myśleli, że jadą na zwyczajne ćwiczenia, a zostali bez przygotowania, bez ochrony wysłani do strefy, zwykłym bezradnym ludziom, którzy oskarżają swój własny kraj za to co się stało, a nikt ich słów nie bierze poważnie, są zupełnie amani... i tak dalej i tak dalej. Gdyby zwierzęta umiały mówić i im Aleksijewicz oddała by głos (w pośredni sposób im oddaje). I to nie była chwila, wybuch i już. Było, minęło...nie. Ci ludzie dźwigają konsekwencję tamtego wybuchu przez lata, często po dziś dzień.

 To się w mej małej głowie nie mieści. To mną poniewiera. Czytając chciało mi się płakać, wkurzałam się czytając o "bohaterstwie" żołnierzy, o mydleniu oczu ludziom, o ignorancji władzy. To się niby wie, ale jakoś tak na nowo uderza. Czarnobyl i wszystko co się w związku z nim działo (i nie działo, a zadziać powinno) w dobitny sposób przedstawia czytelnikowi instytucję człowieka radzieckiego. To bezwolna jednostka, której wpaja się od najmłodszych lat bohaterskie odruchy. Bez instynktu samozachowawczego, bez wiary w swoją sprawczość.
 Jest to książka głęboko emocjonalna, napisana przepięknym językiem. Nie można obok niej przejść obojętnie. Pomimo bolesnych treści czyta się paradoksalnie gładko i lekko, zaleca się jednak czynienie przerw na oddech. Reportaż Aleksijewicz ma wielką wartość faktograficzną i nie mniejszą wartość literacką. Ale boli. Tak, czytanie jej sprawia bolesną przyjemność. 

 Jedynym maleńkim zgrzytem jest jeden rozdział, w którym Aleksijewicz oddaje samej sobie głos. Czuję irytacje i złość kiedy autorka przyrównuje Czarnobyl do Holokaustu, czy nazywa największą tragedią XX wieku. Nie podoba mi się to, wyczuwam tu brak profesjonalizmu, jakieś mi się to wydaję nawet egzaltowane. Co innego jeśli podobnego porównania dokonałaby bezpośrednia ofiara katastrofy, matka chorego dziecka, żona umierającego męża. Tak im daję prawo do takich górnolotnych, przesadzonych fraz. Autorce książki to nie przystoi. Nie tego oczekuje od reporterki. 
No, ale to na szczęście mały szczegół.

 Ja już więcej nie wiem co rzec, dlatego oddam głos bohaterom reportaży. Chcąc wybrać najważniejsze fragmenty trzeba by właściwie przepisać całą książkę. Dlatego wybór łatwy nie będzie. Ale niełatwa książka to i niełatwy post. Oj niełatwy, niełatwy jest to wybór. Nie potrafię wybrać tylko kilku cytatów. Kiedy próbuje z jakiegoś zrezygnować mam wrażenie, że dopuszczam się zdrady tego, który akurat opowiada historie. Czuję, że zamykam mu usta, że nie pozwalam przemówić. Więc przepisuje kolejny cytat, i kolejny i kolejny.
Oddaję ofiarom Czarnobyla tym samym hołd. Niechaj Ci, którzy nie chcą, nie mogą książki przeczytać w całości pochylą się nad tymi fragmentami. 


Już pierwsza historia żony strażaka, który jako pierwszy pojechał gasić pożar powoduje ciarki na plecach. Nie wiem czy czasem nie jest najmocniejszy. Ale warto przeczytać. Nie zamykać oczu, nie mówić, że tyle jest teraz trudnych spraw, że nie ma co się tymi zaprzeszłościami zajmować (rany jak mnie wkurza takie gadanie!). Należy pamiętać! Chociaż ten jeden dzień w roku.

* Do tego szpitala (specjalny radiologiczny) nie wolno było wejść bez przepustki (...) no i w końcu siedzę w gabinecie ordynatorki (...) Wiedziałam tylko, że muszę go zobaczyć...Odnaleźć. 
Od razu mnie spytała: "Kochana! Moja kochana...Dzieci masz"?. Jakże się przyznać. I już rozumiem, że muszę ukryć ciąże. Bo mnie do niego nie wpuszczą! Dobrze, że jestem szczupła, nic nie było widać. "Mam"- odpowiadam. "Ile?"
Myślę: "Muszę powiedzieć, że dwoje, bo jak jedno, to też mnie nie puści..."

* Wasia zaczął się zmieniać- codziennie przychodziłam do kogoś innego...Oparzenia wychodziły na wierzch...W ustach, na języku, na policzkach- najpierw pojawiały się małe ranki, potem się rozrastały. Śluzówka odchodziła płatami, takie białe błonki...Kolor twarzy...Kolor ciała...Silny...Czerwony...Szarobrunatny...A ono jest takie całe moje, takie kochane! Tego nie da się wypowiedzieć! Nie da się napisać! Nawet przeżyć...Ratowało mnie to, że wszystko działo się błyskawicznie, nie miałam czasu o tym myśleć, płakać nad tym.

* Stolec od dwudziestu pięciu do trzydziestu razy na dobę. Z krwią i śluzem. Zaczęła mu pękać skóra na rękach i nogach...Całe ciało pokryło się bąblami. Kiedy kręcił głową, na poduszce zostawały kępki włosów...A wszystko takie kochane, bliskie...

* Wszystko było jedną wielką raną. Ostatnie dwa dni w szpitalu...Podnoszę jego rękę, a kość się rusza, chwieje, oderwała się od ciała. Kawałki płuca wątroby wypadały przez usta...Krztusił się własnymi wnętrznościami...Owijałam rękę bandażem  i wsuwałam mu do ust wszystko, to co z niego wyjmowałam...Tego się nie da opowiedzieć. Nie da się opisać! Nawet przeżyć...To wszystko jest takie moje...Takie...
(...) Czternaście dni w klinice choroby popromiennej...Po czternastu dniach człowiek umiera...
 

* Pokazali mi ją...Dziewczynka..."Nataszeńka-powiedziałam.-Tatuś dał ci na imię Natasza". Dziecko wyglądało na zdrowe. Rączki, nóżki...Ale miała marskość wątroby...W wątrobie dwadzieścia osiem rentgenów...Wrodzona wada serca. Po czterech godzinach powiedzieli mi mi, że dziewczynka umarła...

* Przychodzę do nich zawsze z dwoma bukietami: jednym dla niego, drugim dla niej, kładę go w narożniku. Obchodzę grób na kolanach...Zawsze na kolanach...Zabiłam ją...Ona...Uratowała...Moja dziewczynka mnie uratowała, przyjęła całe uderzenie jądrowe na siebie, była jakby odbiornikiem tego ciosu. Taka malutka. Kruszynka. Ocaliła mnie...Ale kochałam ich oboje...
Ludmiła Ignatienko
żona zmarłego strażaka Wasilija Ignatenki 
    

* (...) a u nas ewakuacja. Przesiedlenie. Szturmują domy.  Ludzie się pozasłaniali, pochowali. Bydło ryczy, dzieci płaczą. Wojna! A słoneczko świeci...Wszystko pamiętam... Ludzie powyjeżdżali, a koty i psy zostawili. W pierwszych dniach chodziłam i rozlewałam wszystkim mleko, a każdemu psu dawałam kawałek chleba. Stały przy swoich obejściach i czekały aż gospodarze wrócą. Długo na nich czekały...Oj, kochanieńka moja! Rozumiesz ty chociaż, jaka jestem smutna? Zaniesiesz ten mój smutek ludziom...a mnie może już nie będzie. Szukajcie mnie w ziemi...Pod korzeniami...
Zinaida Jewdokimowna Kowalenko
nielegalna mieszkanka strefy czarnobylskiej



* W gazetach kłamstwa...Same kłamstwa...Nikt nigdzie nie napisał, jak szyliśmy sobie kolczugi. Ołowiane koszule. Majtki. Wydawano nam gumowe fartuchy pokryte ołowiem...Zanim weszliśmy na dach, dowódca daję instrukcję. Kilku chłopaków się zbuntowano: "Myśmy już tam byli, powinni nas odesłać do domu". Moja działka na przykład to to paliwo, benzyna, a też posyłano mnie na dach. A ci się zbuntowali. Dowódca: "U nas na dach pójdą ochotnicy, a reszta wystąp, porozmawia z wami prokurator...
Aleksander Kudriagin
likwidator  



* Jeździliśmy dwa miesiące po strefie, w naszym rejonie ewakuowano połowę wsi. Kiedy przyjechaliśmy pierwszy raz, psy biegały koło swoich domów. Pilnowały, Czekały na ludzi. Usłyszały ludzkie głosy, ucieszyły się i przybiegły...Witają nas...Strzelaliśmy do nich w domu, w szkole, w ogródku. Wynosiliśmy na ulicę i ładowali na wywrotkę. Pewnie, że nie było przyjemnie. Zwierzęta nie rozumiały dlaczego je zabijamy. A zabijać było łatwo. Bo to domowe zwierzęta. Nie boją się broni, nie boją się człowieka. Przybiegają na ludzki głos...Na podwórzach stały klatki otwarte na oścież...Króliki biegają...Wszystko porzucone w pośpiechu. Na krótko. No bo jak to było? Rozkaz brzmiał: "Ewakuacja na trzy dni". Kobiety krzyczą, dzieci płaczą, bydło ryczy. Małe dzieci oszukiwano: "Jedziemy do cyrku". Ludzie myśleli, że wrócą. Nie padły słowa: "na zawsze". 
Ej pani kochana! Muszę powiedzieć, że sytuacja była wojenna. Koty zaglądały w oczy, psy wyły, wdzierały się do autobusów. Łańcuchowe, pasterskie...Żołnierze je wyrzucali. Kopniakami. A psy długo biegły za samochodami...Ewakuacja...Nie daj Boże!
Wiktor Josefowicz Wieżykowski
Przewodniczący Chojnickiego Ochotniczego Towarzystwa Myśliwych i Wędkarzy


* Wierzyliśmy we wzniosłe ideały. W nasze zwycięstwo! Zwyciężymy Czarnobyl! Rzucimy się do ataku i zwyciężymy. Upajaliśmy się, czytając o heroicznej walce z reaktorem, który wymknął się spod ludzkiej kontroli. Nie mogliśmy dopuścić do paniki...Moja praca...Obowiązek. Jeśli jestem zbrodniarzem, to dlaczego moja wnuczka...Moje dziecko...Też jest chore...Córka urodziła ją tamtej wiosny... Żona prosiła: "Trzeba ich wysłać do krewnych. Wywieźć ich stąd.". Byłem pierwszym sekretarzem komitetu rejonowego...Zabroniłem kategorycznie: "Co ludzie pomyślą, jeśli wywiozę  córkę, z małym dzieckiem? Przecież ich dzieci tutaj zostaną. Ci, którzy uciekali, ratowali własną skórę...Wzywałem ich do komitetu, na posiedzenie: "Jesteś komunistą czy nie?". Ludzie musieli przejść próbę...Moja na wnuczka ma białaczkę...Zapłaciłem za wszystko...Drogo zapłaciłem... Jestem człowiekiem swojego czasu...Nie zbrodniarzem...
Władimir Matwiejewicz Iwanow
były pierwszy sekretarz komitetu rejonowego KPZR w Sławgrodzie

* Długo żyliśmy za drutami. W obozie socjalistycznym. Baliśmy się innego świata...Nie znaliśmy go...Czarnobylskie mamy i tatusiowie to jeszcze jeden temat. Dalszy ciąg rozmów o naszej mentalności...o radzieckiej mentalności. Upadł...Rozleciał się Związek Radziecki...A wszyscy jeszcze długo oczekiwali pomocy od wielkiego, potężnego kraju, którego już nie było. Moja diagnoza...Chcę pani ją znać? Skrzyżowanie więzienia z przedszkolem- to właśnie jest socjalizm. Radziecki socjalizm. Człowiek oddawał państwu, sumienie, serce, w zamian dostawał kartkę żywnościową...
Hienadź Hruszawy
poseł do Parlamentu Białorusi, prezes Fundacji "Dzieci Czarnobyla"  


CHÓR ŻOŁNIERZY- właśnie tak nazwany. Niby wymienieni z imienia i nazwiska jeden pod drugim, ich wypowiedzi nie są jednak podpisane indywidualnie. Aleksijewicz świadomie bądź nie w symptomatyczny sposób pokazała stosunek tych, którzy sprawują władzę do podwładnych.  Norma w tym kraju, tzw. mięso armatnie, a raczej  w przypadku Czarnobyla  mięso atomowe!

 * Porzucony dom...Zamknięty. Kotek w oknie. Myślałem, że to gliniany. Podchodzę-żywy. Objadł wszystkie kwiaty w doniczce, geranium. Jak tam się dostał? Czy może go zostawili?
Na drzwiach karteczka: "Kochany przechodniu, nie szukaj cennych rzeczy. Nie mieliśmy ich. Korzystaj ze wszystkiego, ale nie szabruj. My tu wrócimy". Na innych domach widziałem napisy różnymi kolorami: "Przebacz mi domu rodzinny!". Żegnali się z domem jak z żywym człowiekiem. Pisali:"Wyjeżdżamy wieczorem" stawiali datę, podawali nawet godzinę i minutę. Kartki z zeszytów szkolnych zapisane dziecinnym pismem: "Nie bij kota. Bo szczury wszystko zjedzą". Albo: "Nie zabijaj naszej Żulki. Jest dobra." 
Wszystko zapomniałem...Pamiętam tylko, że tam pojechałem, a więcej nic. Wszystko zapomniałem... Na trzeci rok po wyjściu do cywila coś mi się stało z pamięcią...Nawet lekarze nie wiedzą co...Nie mogę przeliczyć pieniędzy-mylę się. Tułam się po szpitalach... 


* Nasz pułk postawili w stan alarmowy...Długośmy jechali. Nikt nie mówił nic konkretnego. Dopiero w Moskwie na dworcu Białoruskim powiedziano nam dokąd nas wiozą.  Jeden chłopak z Leningradu chyba, zaprotestował : "Ja chcę żyć". Zagrozili mu sądem wojskowym. Ale ja czułem coś innego. Akurat na odwrót, miałem ochotę zrobić coś bohaterskiego. Wypróbować swój charakter. Może to taki dziecięcy poryw? Ale takich jak ja znalazło się więcej.


* Jestem wojskowym, jak mi dają rozkaz, to go wykonuje. Złożyłem przysięgę...Ale to nie wszystko...Bohaterski zryw też tam był. Do tego nas wychowywali. Wpajali nam to od czasów szkolnych. Spotkałem takich, którzy mieli poczucie, że dokonują bohaterskiego czynu. Biorą udział w historii. Płacono nam dobrze...


* Pojechałem. Zgłosiłem się na ochotnika. W pierwszych dniach nie widziałem tam obojętnych, dopiero potem, kiedy przywykliśmy pojawiła się pustka w oczach. Niby żeby dostać order, przywileje. Nie, zadziałała męska ambicja. Prawdziwi mężczyźni chcą sprostać prawdziwemu wyzwaniu. 
Wróciliśmy do domu. Wszystko z siebie zdjąłem, całe ubranie tam co na sobie miałem. i wyrzuciłem do zsypu. A furażerkę podarowałem małemu synkowi. Bardzo prosił. Potem nie chciał jej zdejmować. Po dwóch latach postawiono mu diagnozę: rak mózgu...


* Minęło dziesięć lat...Już tak, jakby tego nie było. Gdybym nie zachorował tobym zapomniał....
Trzeba służyć ojczyźnie! Służba to święta rzecz...Chłopaki młode nieżonate. Masek ze sobą nie braliśmy. Drogówka stała bez masek. My w szoferce, a oni w radioaktywnym kurzu stali po osiem godzin.
Proszę nie pisać o cudach radzieckiego heroizmu. Były...cuda! Ale przede wszystkim bylejakość, bałaganiarstwo, a dopiero potem cuda. Ciskali nas tam jak piach, jak worki  z piaskiem. Codziennie wywieszali nową "gazetkę frontową": "Pracują mężnie i ofiarnie", "Wytrwamy i zwyciężymy"...Pięknie nas nazywali "żołnierzami ognia"...Za bohaterki czyn dali mi dyplom i tysiąc rubli.


* Pierwszego dnia zobaczyliśmy z daleka elektrownie atomową. Następnego- już sprzątaliśmy śmiecie wokół niej. Mieliśmy normalne łopaty i miotły jak dozorcy domów...Oddychaliśmy tym kurzem...Po wszystkim ćwiczenia trwały jeszcze 3 miesiące...Nawet nas nie przebrali. Chodziliśmy w tych samych bluzach i butach, w których pracowaliśmy przy reaktorze.
No i dali papier do podpisania. Że nie będziemy rozgłaszać...Nic nie mówiłem...A gdyby pozwolili mówić, komu bym to opowiedział? Od razu po wojsku byłem już inwalidą drugiej grupy, a miałem dwadzieścia dwa lata...


* Już nie boję się śmierci...samej śmierci...
Nie wiem tylko, jak będę umierał...Kiedy umierał mój przyjaciel, spuchł, rozrósł się...jak beczka...A sąsiad...Operator dźwigu też tam był...Zrobił się czarny jak węgiel, zmalał do rozmiarów dziecka. Nie wiem jak będę umierał...Gdybym mógł prosić o śmierć, to o zwyczajną. Nie czarnobylską. Jedno wiem: z moją diagnozą długo nie pociągnę. Gdybym poczuł, że zbliża się ta chwila, palnąłbym sobie w łeb. Byłem w Afganistanie...Tam o to jest łatwiej...O kulę...
       

* Wysłałem żonę i córkę do szpitala. Bo powychodziły im czarne plamy na ciele. To się pojawiają, to znikają. Wielkości pięciorublówki...Ale nic ich nie boli...Dookoła wszyscy mówili: "Umrzemy, umrzemy...do dwutysięcznego roku Białorusini wyginą." Córka skończyła sześć lat. Dokładnie w dniu awarii. Układam ją do snu,  a ona szepcze mi do ucha: "Tatusiu, ja chcę żyć , jestem jeszcze mała". Myślałem, że nic nie rozumie...A ona jak zobaczy w przedszkolu opiekunki w białym fartuchu albo kucharkę, to od razu wpada w histerię: "Nie chcę do szpitala! Nie chcę umierać!". Nie znosiła białego koloru. W nowym domu nawet białe zasłonki zmieniliśmy.
Czy może pani sobie wyobrazić siedem łysych dziewczynek naraz? Bo ich na sali było siedem...Nie wystarczy!
(...) Chcę zaświadczyć, że moja córka umarła na Czarnobyl. Bo od nas się żąda żebyśmy milczeli. Mówią, że naukowo jeszcze niedowiedzione, że nie ma bazy danych. Trzeba czekać setki lat. Ale moje życie, ludzkie życie jest krótsze...ja tego nie doczekam. Niech pani zapisze...Niech chociaż pani to napiszę...Córka miała na imię Katia...Katiusza...Miała siedem lat, kiedy umarła...
Nikołaj Fomicz Kaługin
ojciec  


* Moja dziewczynka...Nie jest taka jak wszystkie...Kiedy dorośnie zapyta mnie: "Dlaczego jestem inna?". Kiedy się urodziła...To było nie dziecko, ale żywy woreczek zaszyty ze wszystkich stron, ani jednak szparki, tylko oczka miała otwarte. W historii choroby napisali: "Dziewczynka z licznymi wadami wrodzonymi: aplazją odbytu, aplazją pochwy, aplazją jednej nerki (...)
Chciałam ich podać do sądu...Zaskarżyć państwo...Nazwali mnie szaloną, śmiali się...Jeden urzędnik krzyczał: "Dodatków czarnobylskich się pani zachciało! Pieniędzy za Czarnobyl!". Jakim cudem nie zemdlałam w jego gabinecie...Jakim cudem nie umarłam na serce...Ale mnie nie wolno umierać...
Łarisa Z
matka  

* Moja córka ostatnio powiedziała: "Mamo, jeśli urodzę potworka, to i tak będę go kochała." Wyobraża pani sobie?! Chodzi do dziesiątej klasy, a już ma takie myśli. Jej koleżanki...Wszystkie o tym myślą. Naszym znajomym urodził się chłopiec. Wyczekiwane, pierwsze dziecko. Przystojna, młoda para. A chłopiec ma usta aż do uszu, jednego uszka brak. Już teraz do nich nie chodzę. Nie mam siły...Córka raz czy drugi poleci. Ciągnie ją tam. Przygląda się, czy może przymierza...
Oboje z mężem mogliśmy wyjechać, ale rozmyśliliśmy się i zrezygnowali. Boimy się innych ludzi. A tutaj wszyscy jesteśmy czarnobylscy (...) Mamy wspólną pamięć...Jednakowy los...
(...) Mówią "wojna"...Wojenne pokolenie...Porównują...Wojenne? Ono było szczęśliwe! Miało Zwycięstwo. Oni zwyciężyli! To dało im, mówiąc dzisiejszym językiem, potężną energię życiową, silniejszą wolę przetrwania. Niczego się nie bali. Chcieli żyć, uczyć się, mieć dzieci. A my? My się wszystkiego boimy. Boimy się o dzieci...O wnuki, których jeszcze nie ma. Ich nie ma, a nas już strach bierze...Powszechna depresja...Rezygnacja...Dla innych Czarnobyl jest metaforą. Hasłem. A tutaj jest- naszym życiem. Po prostu życiem.
Nadieżda Afanasjewa Burakowa,
mieszkanka osiedla miejskiego Chojniki.

* Boję się deszczu-to właśnie Czarnobyl. Boje się śniegu. Lasu. Boję się chmur. Wiatru...Tak! Skąd wieję? Co niesie? To nie abstrakcja, nie wynik rozumowania, ale autentyczne uczucie. Czarnobyl jest w moim domu...W najdroższej dla mnie istocie, w moim synu, który urodził się wiosną osiemdziesiątego szóstego... Jest chory. Zwierzęta, nawet karaluchy, wiedzą kiedy i ile dzieci można urodzić. Ludzie tak nie potrafią. Stwórca nie dał nam daru przeczuwania.
Aleksander Riewalski
historyk

* We wsi Malinówka weszliśmy do przedszkola. Dzieci biegają po podwórzu...Maluchy bawią się w piaskownicy...Kierowniczka tłumaczy, że piasek zmienia się co miesiąc. Skąd go przywożą. No można sobie wyobrazić, skąd go mogli przywieźć! Dzieci smutne...Żartujemy, a one się nie uśmiechają...Wychowawczyni zaczęła płakać: "Niech pani da z tym spokój. Nasze dzieci się nie śmieją. Za to płaczą przez sen".
Spotkaliśmy na ulicy kobietę z niemowlęciem. "Kto pani pozwolił tu urodzić dziecko?. Tu jest pięćdziesiąt kiurów...". "No była lekarka, radiolog".
Namawiali ludzi żeby ludzie nie wyjeżdżali, żeby zostawali. No bo jakże? To jest siła robocza. Nawet kiedy przesiedlili wsie...Ewakuowali...Na zawsze...To i tak przywozili ludzi do prac kołchozowych. Na wykopki...
Dostałam zadanie- napisać o ewakuacji...Na Polesiu jest taki zwyczaj: jeśli chcesz wrócić do domu z dalekiej drogi, posadź drzewo. Wracam...Wchodzę do jednej zagrody, do drugiej...Wszędzie sadzą drzewa. Weszłam do trzeciej, usiadłam i zapłakałam (...)
(...) Ileż dokumentów zniszczono! Ile świadectw. Dla nauki są stracone. Dla historii też. Żeby tak znaleźć tych, którzy kazali to robić...Jak by się usprawiedliwiali? Co by wymyślili?...
Ja nigdy ich nie usprawiedliwie...Nigdy!! ...
Irina Kiesielowa
dziennikarka

  
* Pierwsza reakcja zadzwonić do żony, ostrzec ją. Ale wszystkie telefony w instytucie są na podsłuchu. O ten wieczny wtłaczany nam przez dziesięciolecia strach! A przecież oni tam nic nie wiedzą. Mimo wszystko nie wytrzymałem podnoszę słuchawkę (...)
Wieczorem wracamy do Mińska służbowym autobusem. Przez pół godziny, które zajmuje nam droga, milczymy, albo mówimy o rzeczach mało istotnych. Boimy się mówić głośno o tym, co się stało. Każdy ma legitymację partyjną w kieszeni...
Wchodzę do domu, w przedpokoju zrzucam garnitur, koszulę, rozbieram się do majtek. Nagle ogarnia mnie wściekłość...Do diabła z tą tajemniczością! Z tym strachem! Biorę książkę telefoniczną...Notesy córki, żony... Zaczynam dzwonić do wszystkich po kolei... Reakcja ludzi: "Dziękuje". Żadnego wypytywania, żadnego lęku, nic. Myślę, że mi nie uwierzyli, albo nie byli w stanie ogarnąć skali tego, co się stało. Nikt się nie przestraszył. 
Przed operacją...Już wiedziałem, że mam raka...Myślałem, że moje dni są policzone, że zostało mi ich niewiele, no i strasznie nie chciałem umierać.
Walentin Aleksijewicz Borisewicz,
były kierownik laboratorium Instytutu Energetyki Jądrowej Akademii Nauk Białorusi.   

* (...) w końcu jednak przedarłem się do Sluńkowa. Nakreśliłem pospiesznie obraz, jaki wczoraj widziałem. Trzeba ratować ludzi! Na Ukrainie (tam już dzwoniłem) zaczęła się ewakuacja..."Czemu pańscy dozometryści (tzn. z mojego instytutu) biegają po mieście, sieją panikę! Naradzałem się z Moskwą, z akademikiem Iljanem. Wszystko w porządku...Do akcji rzucono żołnierzy, sprzęt wojskowy. W elektrowni pracuje komisja rządowa. Prokuratura. Tam prowadzą dochodzenie...Nie wolno zapominać, że toczy się zimna wojna. Otaczają nas wrogowie..." 
Trzeba było mówić o fizyce. O prawach fizyki. Ale mówiono o wrogach. Szukano wrogów. 
(...) Każdy czekał na telefon, na rozkaz, ale sam nic nie robił. Bali się odpowiedzialności. Nosiłem ze sobą dozymetr w teczce...Po co? Bo nie dopuszczali mnie do wysoko postawionych ludzi...Tym obrzydłem ze szczętem...Wówczas wyciągałem dozymetr i przykładałem do do tarczycy sekretarkom, kierowcom, którzy siedzieli akurat w gabinecie. Tamtych ogarniał strach i to czasem pomagało- wpuszczali mnie. "No i czemuż, profesorze urządza pan sceny? Czy to pan jeden się troszczy o naród białoruski. Człowiek i tak przecież musi na coś umrzeć..."
W końcu przestali mnie przyjmować. Wysłuchiwać. Wtedy zacząłem zarzucać ich listami. Raportami. Rozsyłałem mapy, liczby. Zebrało się tego cztery teczki po 250 kartek. Fakty, same fakty...Na wszelki wypadek kopiowałem dwa egzemplarze, jeden znajdował się w moim gabinecie w pracy, druki trzymałem w domu. Żona schowała. Dlaczego robiłem kopie? Bo mam dobrą pamięć i wiem, w jakim kraju żyjemy...
Ja mam mapy, liczby. A oni? Mogli mnie wsadzić do psychuszki. Odgrażali się. Mogłem mieć wypadek samochodowy...Ostrzegali. Mogli wytoczyć mi sprawę kryminalną. Za propagandę antyradziecką.
Sprawę rzeczywiście mi wytoczyli...
Dopięli swego. Dostałem zawału...
Wszystko jest w teczkach...Fakty i liczby...Zbrodnicze liczby...
Pierwszego roku... Milion ton zanieczyszczonego ziarna przerobiona na paszę, karmiono nim bydło (a mięso trafiało potem na stoły mieszkańców). Drób i świnie karmili kośćmi ze strontem...
Wsie ewakuowano, a pola zasiewano (...)
(...) Pisano w jakim stachanowskim tempie budowano elektrownie w Czarnobylu. Budowano ją po radziecku. Japończycy takie obiekty uruchamiali w ciągu 12 lat, u nas wystarczyły 2-3. Jakość, bezpieczeństwo obiektu specjalnego- takie jak w przypadku kombinatu hodowlanego. Kurzej fermy! Kiedy czegoś brakowało, machali ręką na projekt i zastępowali tym, co akurat mieli pod ręką. No więc dach hali maszyn zalany był bitumem. Ten właśnie dach gasili strażacy. A kto kierował elektrownią atomową? W dyrekcji nie było ani jednego fizyka jądrowego. Byli energetycy, specjaliści od turbin, pracownicy polityczni, ale żadnego specjalisty. Ani jednego fizyka...
(...) Po pięciu latach...Liczba zachorowań na raka tarczycy u dzieci zwiększyła się trzydziestokrotnie. Wzrosła liczba wad wrodzonych, przypadków cukrzycy dziecięcej, chorób nerek, serca...Po dziesięciu latach...Przeciętna długość życia Białorusinów zmniejszyła się do 55 -60 lat...
Wasilij Borisonowicz Niestierienko
były dyrektor Instytutu Energetyki Jądrowej Akademii Nauk Białorusi

* Nie należałam do partii, ale tak czy owak jestem człowiekiem radzieckim. Poczuliśmy strach. "Dlaczego rzodkiewka ma w tym  roku liście jak buraki?". Ale wieczorem włączamy telewizor, słyszymy: "Nie należy ulegać prowokacjom" I to rozwiało wszystkie nasze wątpliwości...Chcieliśmy zbić się stado, chcieliśmy komuś nawymyślać...Kierownictwu....Rządowi, Komunistom...Teraz ciągle się zastanawiam dlaczego się nie udało. Co nie zadziałało i kiedy? A nie działało od samego początku. Przyczyną było nasze zniewolenie...Szczytem odwagi- pytanie: "Czy można jeść rzodkiewkę czy nie?" Brak wolności w nas samych...
(...) To jest jakaś forma barbarzyństwa, ten brak strachu o siebie...Zawsze mówimy : "my", nigdy "ja". "Zademonstrujemy radzieckie bohaterstwo". "Okażemy radziecki charakter". Całemu światu! Ale tutaj chodzi o "ja"! Ja nie chcę umierać...Ja się boje...  
Natalia Arseniewa Rosłowa,
przewodnicząca mohylewskiego komitetu kobiet "Dzieci Czarnobyla"  

CHÓR DZIECI:


Tego już Wam oszczędzę...





sobota, 6 kwietnia 2013

"Zrób kabaret po prostu zrób kabaret..." przyjaciele zrobili i pieniążki zbierać będą na cel szczytny a Ty widzu dobrze się baw przy okazji!

Ten post przyszedł mi do głowy wraz z nieprzyjściem wiosny. Pomyślałam sobie, że umieszczę piosenkę Kabaretu Potem o adekwatnym i jakże wymownym tytule:

 

 

A potem (nota bene) przypomniałam sobie o ważnej sprawie związanej z tym kabaretem właśnie.  Myślę, że nie ma w kraju osoby, która nie znałaby nieistniejącego już od lat kilku, a rzecz można kultowego Kabaretu Potem. Otóż jednemu z jego członków Adamowi "Smutnemu" Pernalowi (pianiście) przytrafiło się niestety cholerne choróbsko, z tych nowotworowych. Środowisko kabaretowe nie mogło stać z boku bezczynnie, stąd pomysł na cykl koncertów charytatywnych z udziałem wielu kabaretów. Pieniążki z biletów przeznaczone będą dla Pernala. Uważam ten pomysł za wyśmienity.

 Oto bohater postu w jedynej takiej akcji:

 

 

W Zielonej Górze koncert odbędzie 20 kwietnia.

 

 Tytuł koncertu nawiązuje do piosenki

"Fortepianista" co tu "Smutny" wyprawia!:))

 

Koncerty w innych miastach. To będą mądrze i pięknie wydane pieniądze. Plus korzyść dla nas widzów-masaż przepony:) 

KONCERTY W POLSCE:


  • 15 kwietnia 2013r. o godzinie 18:00 w Gdyni (Sala Koncertowa Portu Gdynia SA, ul. Rotterdamska 9) wystąpią: Grupa Improwizacyjna Kompani, Kacper Ruciński Stand-up, Kabaret Limo.



  • 15 kwietnia 2013r. w Warszawie (Dom Kultury Świt) o godzinie 20:30 wystąpią: Artur Andrus, Kabaret Moralnego Niepokoju, Grupa MoCarta
 









  • 17 kwietnia 2013 w Poznaniu (Osiedlowy Dom Kultury "Pod Lipami") o godzinie 19.00 wystąpią: Czołówka piekła, Wyjście ewakuacyjne i Dabz


  • 20 kwietnia 2013r. o godzinie 18:00 w Zielonej Górze (Aula UZ, ul. Podgórna 50) wystąpią: Kabaret Adin, Kabaret Ciach, Kabaret Hrabi, Słoiczek Po Cukrze, Kabaret Słuchajcie, Kabaret Tiruriru

  • 20 kwietnia 2013r. o godzinie 18:30 w Bytomiu (Bytomskie Centrum Kultury, pl Karin Stanek 1) wystąpią: Kabaret Młodych Panów, Kabaret Jurki, Kabaret K2, Maryjusz Kałamaga (Łowcy.b)

  • 23 kwietnia o godzinie 19:30 we Wrocławiu (Filharmonia Wrocławska, ul. Piłsudskiego 19) wystąpią: Kabaret Paranienormalni, Kabaret Chyba, Kabaret Babz, Kabaret Tiruriru, Ścibor Szpak

DRODZY MOI: START DO PUNKTÓW SPRZEDAŻY WSZELAKICH I BAWCIE SIĘ DOBRZE. JA ZAMIERZAM!:)