"Nie, nie zażywam narkotyków, zażywam książki"
Ingeborg Bachmann

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Post pt: mydło, szydło i powidło, czyli o łupach świeżych i zaległych.

Kochani moi.
Na początek listu tfu  posta pragnę Was moi mili przeprosić, że tak rzadko się odzywam w ogóle, mniej komentuje u Was, a także (i za to przepraszam szczególnie mocno), że nie odpowiadam na Wasze komentarze u mnie! Z tym mi najbardziej źle, bo przecież sama lubię jak moja gościna w progach czyjegoś bloga zostaję zauważona i komentarzem okraszona.  Chętniej zaglądam na te blogi. Mam wrażenie większego kontaktu. Komentarz za komentarz to taka trochę rozmowa przecież. Nic mnie nie usprawiedliwia wiem. Gdyby jeszcze jakieś poważne powody mojego brzydkiego zachowania względem odwiedzających Czarodziejską były. Ale niee. Powód jest jak najbardziej prozaiczny. Po pierwsze kryzys, niekończący się kryzys, a po drugie niemożność pozostawiania komentarzy u siebie na komputerze w pracy. A najczęściej jest tak, że mogę co jakiś czas zajrzeć na bloga i wtedy czytam co u Was i mam chęć "rozmawiać", a po powrocie do domu rzadko kiedy ostatnimi czasy włączam laptopa. Bolą mnie oczy, jakoś mnie odrzuca od monitora. Wskakuje na chwilę na fejsa, czasem coś poczytam na blogaskach i już mam dość.  I to co piszecie pozostaję bez odpowiedzi! Najsmutniejsze jest to, że teraz też w pracy nie bardzo mam jak pobuszować po blogach zaprzyjaźnionych, bo tak jak wcześniej udawało mi się na to czas wykroić (szczególnie na drugiej zmianie), tak teraz możliwość owa jest uszczuplona do  małych chwilek zaledwie. Jakiś obłęd normalnie. Od 8.30 pierwszy raz (a jest 15) usiadłam. A nie! Muszę wstać. A więc wstaję niepyszna:(

No to czas na przyjemnostki. Po pierwsze zakupy mikołajkowo-gwiazdkowo-książkowe. Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak zakupiłam trzy książeczki w pakiecie, który sama sobie stworzyłam, przy czym jedna z książek kosztowała mnie symboliczny gorsik. Ach jakież to miłe! Do tego przesyłka darmowa, bo odbiór w In post, czyli w każdej chwili mogłam sobie paczuszke sama odebrać. Cała akcja zamknęła się w dwóch dniach. Są błyskawiczni! Super, że za przesyłkę nic nie musiałam płacić, bo przecież wliczając jej koszt, już zakup książeczek nie byłby tak okazjonalny:) Oto one moje najnowsze nabytki:


1) wyższa konieczność posiadania: Wojtuś Mann i jego "Kroniki wariata" mam dwie wcześniejsze pozycje pana Wojtka i ta książeczka musiała także do mnie trafić

2) kolejna wyższa konieczność "Trójka z dżemem palce lizać" Marcina Gutowskiego-no przecież to oczywiste. Po pobieżnym przejrzeniu nie mam zaufania do tej książki. Opinia Mag niezbyt entuzjastyczna utwierdziła mnie w pierwszej intuicyjnej ocenie. Ale mam i się cieszę. Nawet jeśli nie jest to tak dobra książka, na jaką Trójka zasługuje i tak będzie miło z nią obcować.

3) Tłuściutki nabytek, śliczniusie maleństwo. Cegła, którą można pewnie i zabić, a na pewno zrobić krzywdę. "Europa zimnej wojny" Jerzego Holzera. Wzięło mnie na nią podczas obcowania z rewelacyjną książką Marcina Zaremby "Wielka Trwoga. Polska 1944-1947. Ludowa reakcja na kryzys". Jak już się wkręcę w jakiś temat, to mam ochotę wleźć  w niego jak najgłębiej. Obie książki zarówno pana Zaremby jak i Holzera dostały dwie najważniejsze nagrody w dziedzinie książki historycznej. Intuicja w wyborze mnie nie zawiodła. Cegła liczy sobie prawie 1050 stron. Wiedziałam, że kruszynka to to nie będzie, ale czegoś tak okazałego się nie spodziewałam. No i dobrze, bo dobijając do 600 strony Wielkiej Trwogi, dobijając do końca mało się nie rozpłakałam. Tak bardzo chciałam, żeby opowieść Zaremby trwała i trwała. A ona się skończyła. I to skończyła się nie odwoalnie! Buuu

 uu mniaam!

Łupy biblioteczne:



1) "Miasto ryb" Natalka Babina
2) "PRL czas nonsensu. Polskie dekady 1950-1990" Wiesław Kot
3) "Grochów" Andrzej Stasiuk (przeczytane)
4) "Melancholia sprzeciwu" Laszlo Krasznahorkai

!!!! Zakup wyczekany, wyproszony, wychodzony, który niestety nie cieszy tak bardzo jak powinien

Nowe okularki. Okulary są od około 27 lat częścią składową mojej osoby. Chciałoby się rzecz Okulary to ja! Dopiero dwa lata temu zaczęłam je doceniać jako element ozdobny. Wcześniej nosiłam jakie bądź, bo i wyboru dużego nie było, ani funduszy. Po po wielu trudach i znojach upolowałam dwie oprawki. Z działu dziecięcego oprawki, wszak moja głowa ma wybitnie rozmiar dziecięcy (zupełnie odwrotnie do głowy męża). Jakiś czas temu w Vision Express od niechcenia przymierzyłam okularki, i jakież było moje zadziwienie kiedy się okazało, że one te okularki z działu dla dorosłych dobrze leżą na mojej małej buzi! Kwota prawie 500 zł kazała mi je szybciutko odłożyć, ale już było za późno, już się nich zakochałam. Jednak rozsądek wygrał i dałam sobie z nimi spokój, ale śledziłam je. Były cały czas, nikt ich nie kupił. Ja też ich nie kupiłam nawet wtedy kiedy zostały objęte zniżką (tyle ile ma się lat-wciąż drogie). I tak mijały miesiące. Aż w końcu zaszłam ostatnio, a tam obniżka o 50%! O jery jery. W końcu mężu puściły nerwy i mi te okularki kupił. Znaczy została uiszczona zaliczka w kwocie ceny moich szkieł. Niestety nie jest to mały wydatek, bo ja mam wadę dość dużą, i nie mogą to być takie zwykłe podstawowe szkła. Idąc przykładem poprzednich oprawek i szkieł zamówiliśmy takie same. Szybka akcja. Już po dwóch dniach mogłam okularki odebrać. Zakładam, a tu....wiecie ja mam dużą wadę to po pierwsze, a po drugie mam różnice w mocy szkieł. Znaczy się prawe oko jest słabsze, więc szkło mocniejsze...zakładam okularki na nos, a tu prawe oko mam dużo większe od lewego! Nic dziwnego w tym nie ma, wszak szkła mają moc różną moc, ale jeśli w poprzednich okularkach udało się tą różnice zniwelować, to liczyłam, że teraz będzie podobnie! Kierowałam się wielkością szkieł. Mają podobną wielkość i kształt (nie mogę mieć dużych, bo im większy okular, tym większa powierzchnia szkła-czytaj większe powiększenie), nie wzięłam jednak pod uwagę tego, że ważna jest także wielkość oprawek w ogóle, nie tylko kształt i wielkość samych szkieł. Rozpacz zatem. Patrzę na to moje wielkie oko i nie mogę. Ręce mi opadają. Dlaczego nikt mnie nie ostrzegł!

 Zostawiamy ten temat na kilka dni. Zaliczka wpłacona. W razie rezygnacji opłata za szkła nie zostanie zwrócona, mogę sobie te szkła wsadzić...w sobotę wracamy do miłej pani, której podobnie jak mi zależy na tym żeby było dobrze. Mierzymy. Różnica nie jest już taka duża, bo i szoku nie ma. Wiem czego się spodziewać. Obcy ludzie w salonie mi mówią czy jest coś nie tak. Szczerze różnice zauważają po przyjrzeniu się obu oczom dopiero. Jaka decyzja? Za okulary zapłaciłam i mam w nich pochodzić trochę, a jeśli się nie przekonam, to dalsze kombinację nastąpią. Może będzie można wymienić to jedno szkło na cieńsze, oczywiście za kolejną dopłatą (do przełknięcia), ale pytanie czy to nie będzie szkodliwe dla moich oczu jeśli szkła będą miały różne indeksy i średnicę (rany jakie to skomplikowane!) pozostało póki co bez odpowiedzi. Miła pani ma się wywiedzieć, a ja pochodzić w okularkach.
Hmm czy mam je na nosie? Otóż nie. Nie wiem czy się przełamie. To nie jest wielka różnica, ale ja mam świadomość, że jest i nie wiem czy chcę się zastanawiać podczas rozmowy z kimś czy ten ktoś widzi, że ja MAM JEDNO OKO BARDZIEJ? A one takie piękne te oprawki! Mieć takie śliczności i nie nosić? Znowuż dopłacać? To już i tak jest droga fanaberia. No i czy się da?
Takie oto rozterki ślepaka! I znów to samo. Coś co miało przynieść radość, przynosi tylko kłopot. No nic zobaczymy. Albo i nie...

 one są niebieskie z takim poblaskiem turkusowym gdzieniegdzie.

Robiąc zdjęcia przypomniałam sobie, że ja nie tylko nie obwiozłam Was po wszystkich miejscach hiszpańskich (wrócę do tych zdjęć, właśnie wbrew aurze za oknem), ale i nie pochwaliłam się różnymi łupami przywiezionymi z Hiszpanii. A one te łupy się domagają uwagi! A najbardziej się denerwuje pewien chłopczyk, a nawet dwa chłopczyki:


 chłopaki

Kenny i Cartman z South Parku. Cartman się zmultiplikował, bo już jeden jest, ale pilnuje auta, a Kenny jest jeden jedyny.Brakuje jeszcze jeszcze Kyle'a i będzie komplet:)
Chłopaki dołączyli do nas już w pierwszej godzinie pobytu. Stał sobie Kenny na parapecie, a na mój okrzyk radości Maciej rzekł, że mam go zabrać ze sobą, bo on już nie ogląda South Parków. A ja chętnie, przygarnę, a jakże!:)

Wiecie, że z każdej wyprawy staram się przywieźć kolczyki. Nie było wcale łatwo. Szału brak. Spodziewałam się wielkiego wyboru, a tu klops. Te kolczyki zostały zakupione w cudownie zagraconym sklepiku ze starociami i z przesympatycznym sprzedawcą na pokładzie w mieście Ronda. Odtąd to moje ukochane kolczyki. Lekkie i wygodne. Kosztowały tylko 3 euro!:) 

kolor jest bardziej turkusowy.

Casares wchodzimy do sklepu pod tytułem mydło, szydło i powidło. Koszmarne miejsce. Na wystawie młotki, piły, kubeczki, talerzyki i inne cuda. Ja nie chcę kupować w takim dziwnym miejscu. Nie do końca ufam w oryginalność owych przedmiotów. Schodzimy na dół do auta, ale mnie męczą te kubki. Nie były drogie. Wracamy więc po nie, bo moje natręctwo myśli nie dałoby mi przecież spokoju. Kupujemy:


Ostatecznie żałuje, że nie kupiłam tego więcej. Za to prezenty podobne kupujemy drożej w miejscowości Mijas. To klasyczny wzór andaluzyjski. Znak rozpoznawczy regionu. Głupia nie kupiłam, a im bardziej turystyczne miejscowości, tym drożej wiadomo. A Mijas to już w ogóle szaleństwo cen. Jednak najpiękniej było w Rondzie. Wyobraźcie sobie całe połacie takich kolorowych kubków, talerzy, talerzyków i miseczek. Cudo!

Ostatni łup. Zostały nam euraski. Mogliśmy je przywieźć do domku, ale postanowiliśmy zaszaleć w bezcłówce. Padło na perfumy. Mąż sobie kupił jeden duży, bo ma swój ulubiony zapach, a ja zaeksperymentowałam z zestawem kilku zapachów w  miniaturze. Kenzo. W Polsce takiego zestawu nie uświadczysz:) Mam spokój na długi czas.


 wzruszają mnie te małe buteleczki.

Wybaczcie ten misz-masz, ale jak już zasiadłam do pisanie nie ogarnęłam:)

Zapominalskim przypominam o dzisiejszym premierowym Teatrze Tv:

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Spózniony Liebster Blog i łyk Andrusa Artura:)

Już jakiś czas temu zostałam wyróżniona przez Beatę 
w zabawie Liebster Blog, w której to zabawie chodzi o to żeby wytypować 11 swoich ulubionych blogów i zadać 11 pytań. Wytypowana/wyróżniona osoba odpowiada na owe pytania i sama wymyśla kolejnych 11 pytań i typuje/wyróżnia 11 swoich ulubionych blogasków. 
Bardzo mi miło droga Beato, że moja Czarodziejska znalazła się wśród ulubieńców i przepraszam, że tak długo zwlekałam z odpowiedzią. Jak widzisz dopadł mnie kryzys niekończący się i w ogóle rzadko bywam, rzadko piszę, o ile przysłówek określający częstotliwość "rzadko" w przypadku jednego posta w miesiącu listopadzie  jest w ogóle zasadny! 
Ale dziś poczułam chęć i potrzebę. Tak więc do dzieła, teraz, zaraz, już póki to trwa:) 


Oto pytania od Beaty:

1). „Niektórzy ludzie sądzą, że można robić wszystko, bo żyje się tylko raz i dlatego trzeba łapać każdą okazję. Natomiast ja uważam, że właśnie dlatego, iż żyje się tylko raz, nie można robić wielu rzeczy, na przykład zawstydzających lub niegodnych, bo już nie będzie się miało drugiego życia, aby to naprawić” (Waldemar Łysiak).  Jakie jest Twoje credo życiowe?

Nic nie dzieję się bez przyczyny i wszystko dzieję się po coś, nawet jak się nam wydaję, że niekoniecznie. Ma to moje credo swoje plusy i minusy, bowiem wszystko można sobie przy jego pomocy wytłumaczyć. I to jest jednocześnie plusem i minusem właśnie:)
 
2.) Co Cię ostatnio bardzo ubawiło?

Gdybym grzecznie zasiadła do posta zaraz po wytypowaniu musiałabym napisać, że ostatnio po raz kolejny ubawił mnie seans "Sensu życia według Monty Pythona", ale od seansu minął już jakiś czas i w tak zwanym międzyczasie w moje ręce wpadła książka Andrusa "Osławiony blog między niewiastami" i do histerycznego śmiechu (kilka razy, gdyż musiałam się moją radością podzielić ze światem i z każdym odczytaniem turlałam się po podłodze). A powodem tej radości był tekścik pt: "Wesoła k. Radości, ulica Dowcip 12" , w którym to tekście pan Andrus zajmuje się adresami, pod którymi znajdują się różne urzędy. Szczególną atencją obdarzył ZUS i Urząd Skarbowy. Adresy te są dość mocno kompatybilne w swej wymowie. Już na dzień dobry się osmarkałam!

"Zaczęło się od od reklamy: Hotel Orka, ul. Na Ugorze 7"  

"...Urząd Skarbowy w Gdańsku mieści się przy Rzeźnickiej, a przy Rzeźnickiej w Krakowie znajduje się Centrum Krwiodawstwa. W Stalowej Woli przy ulicy Niezłomnych jest Wytwórnia Wódek, Izba Wytrzeźwień w Krakowie na Rozrywki 1..."

"W Zielonej Górze ta sympatyczna instytucja (US) znajduje się na ulicy Pieniężnego 24, ale najładniej dobrano miejsce dla Urzędu Skarbowego w Limanowej-ul. Matki Boskiej Bolesnej 9"

Oddziały terenowe:

"...ale już w Suwałkach-Utrata 4b. Przebojem jest dla mnie adres ZUS-u w Zabrzu-ulica Szczęść Boże 18. I to się akurat zgadza. Zazwyczaj tyle mają do powiedzenia, kiedy się tam przychodzi po emeryturę".  

3.) 21 listopada obchodzimy Światowy Dzień Życzliwości. Czy i jak zamierzasz ten dzień uczcić? 

Szczerze powiedziawszy zapomniałam o tym Dniu:(
 
 4.) Jaka jest Twoja ulubiona anegdotka?

Mam dwie faworytki. Nie jestem w stanie ich przytoczyć w takiej formie, w jakiej krążą. Ino swymi słowy, ale trudno, mieć wszak wszystkiego nie można.

Pierwsza związana jest z Szymborską naszą kochaną. Anegdotkę tą usłyszałam po raz pierwszy w wykonaniu Bronisława Maja, jakże on ją sprzedawał! No, ale do rzeczy przejdźmy:

W czwartki (wzorem czwartków z historii znanych) towarzystwo w zwyczaju miało spotykać się na pogwarkach i jedzonku i padło w któryś czwartek na Wisławę. To ona miała za zadanie przygotować  spotkanie. No i przygotowała je jak trza, a jako, że gotowanie było jej czynnością dość mocno obcą przygotowała gar zupy dla gości. A w garze tym zupek w proszku (typu Knorr) do wyboru do koloru. Obok wazy postawiła czajnik z gorącą wodą. Każdy mógł wybrać sobie jedną zupkę, ewentualnie się raz wymienić. Towarzystwo zasiadło do konsumpcji i nagle Szymborska z rozpaczą w głosie rzekła:
-ojej wysypałam sobie zupę na sukienkę!

Druga anegdotka związana jest z Himilsbachem:
Janek dzielił pokój ze znanym poetą i znawcą antyku Mieczysławem Jastrunem. Panowie po wejściu do pomieszczenia, rozejrzeli się i nagle Himilsbach wypalił z kluczowym pytaniem:
-ustalmy: szczamy do umywalki czy nie?     

5.) Książka, którą powinno znać, każde dziecko polskie….

Jakoś się tak intuicyjnie wzdrygam przed zbitkiem słów dziecko/książka/powinno. Nie wiem. Wydaję mi się, że jeśli każde znaczy się tak naprawdę żadne. Poza tym żaden tytuł mi tak szczerze nie przychodzi do głowy.

6.) Jakich słów nadużywasz? 

 Strasznie ostatnio dużo klnę. Lubię słowo na k. Jest takie soczyste:) Tak wiem, że to niefajne jest.

7.) Życie jest zbyt krótkie, żeby...

...czytać kiepskie książki i oglądać kiepskie filmy. Tyle dobrego jest w tej materii do wciągnięcia.

8.) Odpowiedz Woodemu Allenowi: „Co zro­bisz, gdy ktoś ci przys­ta­wi nóż do szyi, a ty aku­rat dos­ta­niesz czkawki? 

 Odpowiedziałabym takimi słowy. Allena Allenem bym wzięła:)
"To nie tak, że boję się um­rzeć. Po pros­tu nie chciałabym być w pob­liżu, kiedy to się stanie". Lub jeśli byłby to mężczyzna, to zastosowałabym się do zasady, że "mężczyznę można "wy­kas­tro­wać" jed­nym zda­niem: Wolę, abyś był moim przy­jacielem niż kochankiem". Temu komuś opadłyby z wrażenia ręce wraz z nożem, a mi ze strachu zapewne przeszłaby czkawka:)

 9.) Idealny czytelnik to taki, który...?

...czyta?:) Żartuje. Idealny czytelnik, to taki czytelnik, który nie tylko czyta, ale i jest w posiadaniu wielu książek (szczególnie nowości), którymi się chętnie (ze mną) dzieli:))


10.) Ulubione miejsce w Polsce?

Gdańsk. Ogólnie Trójmiasto, ale Gdańsk jest mi szczególnie bliski. A najbliższa jest mi gdańska Oliwa. Na drugim miejscu plasuje się Kraków. Mało oryginalnie wiem:)
 
11.) Jakie są Twoje najlepsze sposoby na jesienną chandrę?

To proste. Kołderka lub kocyk=ciepło, mąż u boku, książka lub dobry film i brak obowiązków.Mąż w tym zestawie jest najmniej konieczny:) Sprawdza się także basen, ostatnio po przepłynięciu 25-ciu basenów osiągnęłam stan Zen. Rzecz jasna baseny te pykałam na tzw. leniwca, czyli, że wolniej się już przemieszczać nie da. Taki Zen można jedynie osiągnąć przy pustych torach, bo nic mnie tak nie doprowadza do szału jak konieczność pływania gęsiego:) Czasem sprawdza się joga, ale nie zawsze.
Dziękuje za uwagę. Ja nie typuje bo nie mam weny na wymyślanie pytań. Ale mam swoją ulubioną jedenastkę. Mam:)
Buziaczki!   

P.S szlag mnie trafia z tym blogiem. Samo pisanie to przyjemność, gorzej z umieszczeniem posta w wersji finalnej. To ta czynność doprowadza mnie do szału. Co chwila pojawiają się zmiany w czcionce w środku tekstu, niektóre zdania są podkreślone i nic nie pomaga odklikiwanie na pasku u góry! 
 

niedziela, 18 listopada 2012

Po pierwsze biblioteka, po drugie biblioteka. Taki kryzysowy post.

Nie wiem kochani co się dzieję, ale jak widać mnie prawie w ogóle na własnym blogu nie widać. Już myślałam, że kryzys mam za sobą. Myliłam się jednak. Kryzys nie minął. Kryzys trwa i jest to kryzys taki ogólny chyba. Największa chęć napisania czegoś tutaj pojawia się zazwyczaj wtedy, kiedy nie mam możliwości pisania, czy to nie mam dostępu do komputera, bo na przykład jestem na spacerze, albo dostęp do komputerka mam i owszem, ale nie mogę z niego korzystać, bom w pracy. Wtedy to całe gotowe frazy układają mi się w głowie, całe historie. Czasem bardziej pogodne, innym razem całkiem niepogodne. Zależy od nastroju, w którym mnie te frazy dopadną. Ten post jest pisany na raty. Zaczęłam w środku tygodnia, teraz jest niedziela. Może dziś uda mi skończyć. Teraz (znaczy się mamy środek dnia, środka tygodnia) mam chwilkę dosłownie w przerwie pomiędzy jedną czynnością w pracy a drugą. Może jak zacznę pisać teraz to jakoś to skończę? W domu jak już przeglądnę zaprzyjaźnione blogi, jak już poszperam w necie, jak już porozmawiam ze znajomymi poprzez gg  na pisanie nie mam już chęci. Bolą mnie oczy, odchodzi chęć na kontakt z komputerem. A bez komputera się nie da. A to paskudne stworzenie strasznie mnie męczy fizycznie ostatnio. W ogóle znajduje się w jakimś stanie zawieszenia. Nie wiem czy nadal trwa szok hiszpański, czy to naturalna konsekwencja tego, że się kawałek pięknego świata ujrzało i teraz we własnym świecie nie do końca wygodnie. Czy to pierwszy raz jesienna chandra mnie dopadła? Nigdy wcześniej nie miałam problemu pt: zmiana nastroju jesienią. Hmmm. I don't know! Noo teraz jak znam życie się ruszy w pracy. A nie mówiłam! Wrrr

(Kolejne podejście)
No dobrze żeby już tak nie marudzić zrobimy małą przerwę na przyjemnostki w postaci bibliotecznych łupów. Potem wrócimy do marudzenia, ale wspólnym  mianownikiem pozostanie  biblioteka.

Moje perełki:

Biblioteka Główna:

 Dobre, bo polskie.
inne źródło: 

 łyk psychologii

Biblioteka Uniwersytecka

 Teraz Polska!

Nie jestem zapisana do własnej pracowniczej biblioteki. Te dwie kniżki wypożyczyła mi koleżanka. Instynkt zachowawczy mi nakazuje by nie zakładać karty. Bo ja wiem, że to zaowocuje kolejnymi stosami w domu. Stosami wyjątkowo dużymi, bo pracownicy mogą wypożyczać nawet 10 tytułów. I weź to ogarnij człowieku!

W pracy teraz jest wielka akcja przygotowawcza do przeprowadzki zbiorów. Akcja oklejania na nowo książek, także tych z magazynu (właściwie przede wszystkim) więc moim udziałem jest najmniej przyjemna część przygotowania tych stosów. Znalezienia danego tytułu, zazwyczaj składającego się z kilku stosów. Tak więc dźwigam je na wózek wysyłam windą, a potem takie oklejone muszę odłożyć w to samo miejsce. Dość to uciążliwe jest. Oddechem dla mnie jest to, że czasem ja oklejam i to jest naprawdę spokojna robota. Trochę jak na taśmie:) Jednak dzięki temu, że ciągle grzebie w stosach, to mogę znaleźć różne perełki, na które gdyby nie klejenie nie miałabym szansy trafić. Tak też się stało podczas mojego oklejania. Oto co wyszperałam:


"Drugie życie przedmiotów. Second hand jako zjawisko społeczne" Maria Skowrońska Wydawnictwo Naukowe UAM.


przykładowe rozdziały i podrozdziały
Przedmioty i nostaglia
-Rytuały posiadania
-Kontekst a wartość

Historia  i współczesność second handu
-Second hand po polsku
-Ekonomia niedoboru

Kategorie
-Ceny
-Miejsce
-Zapach, dźwięk, dotyk

Jeszcze nie czytałam, tylko przeglądnęłam. Myślę, że to ciekawe.

"Przerwana" tożsamość. Odtwarzanie i tworzenie tożsamości w społecznościach postmigracyjnych" Elżbieta Smolarkiewicz Wydawnictwo Naukowe UAM

przykładowe rozdziały i podrozdziały

Specyfika kształtowania społeczności lokalnych na ziemi lubuskiej-podstawowe wymiary
- Przemiany ludnościowe na ziemi lubuskiej po zakończeniu II wojny światowej
-Wysiedlenia ludności niemieckiej
-Przesiedlenia ludności na ziemi lubuskiej
-Reemigranci

Tożsamość zbiorowa jako kategoria pojęciowa i jej korelaty
-Przeszłość, pamięć społeczna a tożsamość zbiorowa
-Pokolenie jako kategoria różnicująca tożsamość zbiorową

Tożsamość jako odmienność i podobieństwo-percepcja "innych" i wizerunek własny w doświadczeniu grupowym
-Doświadczenie wojny jako determinanta wyobrażeń grupowych najstarszego pokolenia
  -Rosjanie
  -Żydzi
  -Ukraińcy

Poczucie przynależności terytorialnej i samoidentyfikacja
-Ojczyzna prywatna najstarszego pokolenia-"utracona ojczyzna" czy obecne miejsce zamieszkania?
-"Prawo trzeciej generacji" czy zerwane związki? Ojczyzna prywatna najmłodszego pokolenia
-Miasto w świadomości-element poczucia przynależności lokalnej

To już zaczęłam podczytywać. Jest to dla mnie temat ważny i ogromnie interesujący. Książka jest naukowa, ale napisana takim językiem, że czyta się ją lekko. 
Wszystko co teraz czytam układa mi się w tematyczną całość. Wspomniana wyżej książka zlewa mi się gdzieniegdzie z książką Marcina Zaremby "Wielka trwoga. Polska 1944-1947. Ludowa reakcja na kryzs" gdzie mogę sobie poczytać o:

-Trauma wielkiej wojny, psychospołeczne konsekwencje II wojny światowej
-Strach w kulturze dwudziestolecia: bolszewicy i żydokomuna
Polityka strachu
-Trzej jeźdźcy apokalipsy: głód, drożyzna, choroby zakaźne
Fobie i przemoc etniczna

Nawet książka nie historyczna ot "Włoskie szpilki" Magdaleny Tulli jest tematycznie kompatybilna. A pisząc te słowa oglądam na Discovery World dokument "Teheran 43"(wszystko byłoby świetnie, gdyby nie reklamy, które na tym programie pojawiają się co 12 minut!). No doprawdy jestem monotematyczna. A na dokładkę jakiś czas temu "Pokłosie". Zdaję się, że minęłam się z powołaniem:)

(kolejne podejście)
Z pierwszej ręki wiem, że wpłynie za czas jakiś do uniwersyteckiej biblioteki (to potrwa troszkę) dość dużo nowości. Bardzo lubię te chwilę kiedy muszę coś zanieść do działu gromadzenia i jak ten sęp się rzucam na te nowe książeczki, które tam właśnie przechodzą przez  pierwszy etap wędrówki poprzez gromadzenie, opracowanie (dziesiątki rąk przechwytujących książki po drodze), po to by zakończyć podróż na bibliotecznej półce, a w konsekwencji w rękach czytelnika. Wczorajsze stosy były zaiste imponujące . Nowa Bator, biografia Hłaski, nowy tytuł z serii reportażu. Same świeżyneczki. Szczęśliwie pani opiekująca się tymi stosikami pała do mnie sympatią i gotowa była nawet mi jakąś dać natychmiast, ale nie chcę czytać w stresie, na szybko. Poza tym nową Bator mam zaklepaną u Koleżanki od Wina i Kotów. Stop. Oczywiście jak tylko na nowo zasiadłam przed kompem zrobił się ruch niemożebny i dawaj góra dół. Za 20 minut przyjdzie mój zmiennik i skończy się dostęp do komputera. Wspaniałomyślnie oddaje mu to pole. Tylko wtedy jest szansa, że będzie siedział cicho. Chociaż chwilkę. W takich miłych chwilach jak ta w dziale gromadzenia kiedy to obmacuje wzrokiem (bo palpacyjnie nie da rady. Stosu się nie rusza wszak się rozleci) te stosiki i ucinam miłą pogawędkę o przeczytanych ostatnio książkach myślę sobie, że niewiele osób ma w pracy dostęp do takich przyjemności. I w takich chwilach jest mi zwyczajnie dobrze. Mam to szczęście, że tych chwil przyjemnych w pracy jest stanowczo więcej niż tych nieprzyjemnych. Perspektywa spotkania moich koleżanek pracowych zawsze powoduje rano uśmiech na twarzy (najmilej jest w wakacje kiedy to zaczynamy prace 1,5h przed otwarciem wrót czytelni i możemy celebrować wspólne śniadanko). Bardzo lubię także drugie zmiany kiedy już od 15 jest totalny luz i można o 16 udać się do sąsiedniego budynku na niezgorszy obiadek, a i jeszcze koleżance na zmianie przynieść porcje. Taaak to są miłe chwilę. Kierownictwo mam także świetne! Czuje się bardzo swobodnie i bezstresowo. No, ale jak się ma za kierowniczkę żonę pana z nieistniejącego już kabaretu Potem, to może być tylko śmiesznie. Każdy dzień także okraszony jest rozmowami o obejrzanych filmach. No kochani personalny raaaj:)

 (kolejne podejście)
 Właściwie gdzie nie zajdę, a zachodzę wszędzie (takie też moje zadanie donosiciela i przynosiciela różnych rzeczy) mam tą przyjemność spotkania samych przyjemnych ludzi, z którymi można pogadać.Żyć nie umierać prawda? No właśnie ta laba ma się z racji przenosin do nowego budynku zmienić. Zmiana może być tylko na gorsze. Każdy trafi gdzieś indziej, już nie będziemy na jednej sali. Zmieni się specyfika biblioteki, zmienią się działy. Zmieni się kierownictwo. A lepszego kierownictwa ze świecą szukać. Zarówno kierownictwo  (nazwijmy kierowniczkę panią D), jak i pani od przetargów i spraw administracyjnych pani U to równe babki. Jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby  kierowniczka dzieliła się ze mną jedzonkiem. Tak było przez całe wakację. Pani D codziennie rano raczyła nas świeżo zerwaną z własnej działki rukolą, pietruszką i balkonową bazylią (w życiu nie jadłam takiej pysznej bazylii!) Zażerałyśmy się z koleżanką tymi pysznościami. Potem właściwie jadłam tylko ja, a  i tak pani D pamiętała o mnie. A jak już sezon się zakończył dzieliła się ze mną zasobami ze swojego śniadanka. A wczoraj dla odmiany pani U obdzieliła nas własnej roboty smalczykiem i ogórkami. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z taką swobodną i życzliwą atmosferą w pracy. Rozumiecie dlaczego nie mam specjalnie ochoty na zmianę. żeby nie było nam za dobrze wszystko jest objęte wielką tajemnicą i nikt nie wie gdzie trafi i pod kogo będzie podlegał  i z kim dzielił przez część zmiany swoją przestrzeń. Cholera a ja tak lubię te moje baby! Jest jeszcze kilka osób, z którymi mogłabym z przyjemnością pracować, ale czy akurat uda się tak utrafić? Do tego zmienią się tak prozaiczne dogodności jak możliwość bezkarnego spóźniania się o minutę, dwie, na co nikt nie zwraca uwagi, nie będzie też można o te kilka minut wcześniej zamknąć budynku na drugiej zmianie, czy w sobotę, gdyż ponieważ każde wyjście będzie kodowane. No jak to w pracy bywa. Co ja narzekam. Rozwydrzona chyba jestem:)

 (kolejne podejście)
 Na temat terminu przeprowadzki krążą legendy. My liczymy, że to będzie jednak marzec, że to będzie jednak później niż wcześniej. (duży fragment skasowany-instynkt samozachowawczy). Tak sobie patrzę na moją koleżankę, która jest sama i musi się utrzymać za tą głodową pensje. Nie ma męża, partnera, który by przyniósł swoją wypłatę. A wierzcie mi. Się nie da! Nie rozumiem tego.  Wstaję do pracy, idę na 8h do pracy i nie byłabym w stanie się samodzielnie utrzymać gdybym musiała? Tak, tak wiem, że moja praca nie jest jakoś specjalnie wymagająca, nie wymaga wielkich umiejętności (niczego nie ujmując koleżankom z góry, ich też), ale ktoś tę pracę musi jednak wykonywać i musi jakoś żyć. Nie każdy musi robić karierę, nie każdy musi poświęcać się pracy i ciągłemu dokształcaniu. Ja mam taki pomysł niechaj Ci, którzy poświęcają się pracy, mają ambicje, chcą się ciągle uczyć i wykonują odpowiedzialne i trudne zawody zarabiają duuuże pieniądze. A Ci, którzy nie mają aż takich wielkich ambicji, bo i tacy mają prawo żyć godnie, za swoją pracę dostają takie wynagrodzenie, które pozwoli po prostu się utrzymać, ale nie od pierwszego do pierwszego, obiad albo kino, ale żyć tak żeby się chciało rano otwierać oczy. Czy to brzmi utopijnie? Bo ja mam wrażenie, że bardzo tak. Mąż na moje żale i zwierzenia na temat koleżanki rzekł: niech zmieni pracę. No ale czy o to chodzi? Rzucając w twarz taki argument dajemy przyzwolenie na to, żeby ludzie zarabiali śmieszne pieniądze, a jak się nie podoba to, na ich miejsce czeka kilkunastu chętnych, albo niech wyjadą, zrobią kolejne studia, a najlepiej zmienią zawód, wszystko jedno czy się z tym czują czy nie. I będzie luuuz. Z moich obserwacji wynika, że to także nie daje żadnej gwarancji.

 (kolejne podejście)
 Nie każdy ma na to możliwości i nie każdy ma na takie zmiany chęci. Może ja i bym chciała być taka hej do przodu, taka nie bojąca się zmian, ryzyka i trudności. Taka twarda, podejmująca wyzwania. Silna, niezależna babka! Ale nie jestem taka. Z różnych przyczyn, Z przyczyn nadanych jak temperament, wychowanie, wzorce z domu, i z przyczyn zupełnie ode mnie zależnych. Jestem przeciętna, zwyczajna, najbardziej cenię sobie poczucie bezpieczeństwa, jak najmniej zawirowań w życiu zawodowym. Chcę chodzić do pracy bez bólu brzucha ze stresu, chcę wiedzieć co mnie w niej spotka. Ludzie są różni, mają różne potrzeby. Jedni są silny, odważni, kreatywni, lubią zmiany, wyzwania, są ambitni i chwała im za to. Ale jest jeszcze cała rzesza zwykłych szaraczków, którzy po prostu chcą sobie spokojnie żyć. To nie dobrze, tak nie wolno. Proszę zaraz coś przedsięwziąć! Ale już! Wiecie ja mogę tak długo. Mam nadzieję, że rozumiecie co mam na myśli. Nie oczekuje dużych pieniędzy ze nic nie robienie i pierdzenie w stołek, ale godnej zapłaty za pracę. Po prostu godnej.

Chyba już wystarczy tego marudzenia? Co?  A jeszcze coś by się znalazło, ale to chyba w następnym odcinku. Nie wiem kiedy.

Buziakuje kochani i przepraszam, za te moje żale. Taki teraz mam czas.


aaaaa jutro premierowy Teatr tv NA ŻYWO:)

Iluzje