"Nie, nie zażywam narkotyków, zażywam książki"
Ingeborg Bachmann

piątek, 1 czerwca 2012

Filmowej niedzieli część druga, bo każdy potrzebuje swojego szóstego piętra, czyli "Kobiety z 6. piętra".

"KOBIETY Z 6. PIĘTRA" REŻ: PHILLPPIE LE GUAY




Witajcie w latach 60-tych we Francji, w stolicy Francji Paryżu. Oto kamienica w jego centrum. To pan Jean-Louis Joubert (Fabrice Luchini), przedstawiam Wam także jego żonę Suzanne (Sandrine Kiberlain) i dwóch uroczych chłopców, ich synów. Jean-Louis to nie byle kto, nie byle jaką ma fortunę w swoim posiadaniu, dla akcji filmu ważne jest jednak przede wszystkim to, że jest właścicielem tytułowej kamienicy, która i owszem ma szóste piętro i na tym szóstym piętrze mieszkają pewne kobiety w ilości niemalże hurtowej. Za chwilę rodzinę z dołu państwa Joubert, gdzie mąż zajmuje się głównie pomnażaniem swojej fortuny, a żona wyglądaniem zacznie łączyć więcej z lokatorkami z góry, hiszpankami, które zajmują się głównie praniem, sprzątaniem, oporządzeniem i opieką nad bogatymi francuzami, słowem służą. Zapytacie dlaczego nie piorą, nie sprzątają u siebie, nie oporządzają swojego domu w kraju? Ano dlatego, że z Hiszpanii to one musiały uciekać, bo za rządów generała Franco żyć się tam godnie nie dało. I tak oto górę zaczyna łączyć z dołem siostrzenica jednej z kobiet z szóstego przepiękna! Maria Gonzales (Natalia Verbeke), która rozpoczyna pracę u państwa Joubert. Spotykają się dwa różne światy. Ten bogaty, sztywny, pełen sztuczności i uprzedzeń,   pretensjonalny i nudny jak flaki z olejem z biednym, doświadczonym przez historię, radosnym, pełnym życia i witalności, wolności wewnętrznej i otwartości. I co się dzieje w sercu i głowie Jeana-Luisa. Serduszko mu z minuty na minuty kruszeje, topnieje i zaczyna czuć, oczy otwierają się szeroko i zaczynają widzieć świat dookoła z całym dobrodziejstwem piękna, dobra, ale i nierówności społecznej, niesprawiedliwości i nieszczęścia, a uszy zaczynają nie tylko słyszeć, ale i słuchać co ludzie mają dobrego do powiedzenia. Będący pod wielkim urokiem Marii Joubert zaczyna  myśleć, że ten zastany świat wcale nie musi być taki jaki jest, że można go zmieniać, można działać, bo czasem wystarczy zadbanie o podstawowe warunki bytowe by  żyło się lepiej. Wdrapuje się na tytułowe szóste piętro i dopiero tam zaczyna, żyć, kochać, cieszyć się. Jest potrzebny, jest skuteczny, pierwszy raz ma swój pokój (mały, zagracony, bez najmniejszych wygód), ale to jest właśnie to czego pragnie, bo jak sam mówi nie zejdzie na dół, bo wcześniej był internat, potem wojsko,  na koniec małżeństwo, i on dopiero teraz czuje się wolny. Tak, tak każdemu potrzebne jest takie szóste piętro...słowem zmiany, zmiany, zmiany.



Powiem tak do połowy nie tylko się ten film świetnie ogląda, ale jest to dobre, obyczajowe kino, potem od drugiej połowy rusza lawina nagłych przemian głównych bohaterów, stereotyp goni stereotyp  i wciąż się to miło ogląda, ale czy to nadal jest dobre kino, to ja troszkę jednak śmiem wątpić. To kino gatunkowe, coś pomiędzy filmem obyczajowym i komedią z nutką dramatu, i wiadomo kino gatunków rządzi się swoimi prawami. I ja rozumiem, że nie może być fabuła za bardzo skomplikowana, musi być uproszczona, by specjalnie widza emocjonalnie nie obciążać, ale... nie do końca ja to kupuje. Bo czy wszyscy Hiszpanie są weseli, tańczą, śpiewają beztrosko i maniakalnie chodzą do kościoła (głównie o szóstej rano, w czarnych woalkach), myślę, że nie. Podobnie jak nie wszyscy Francuzi są sztywni, ograniczeni, nudni i zadufani w sobie. Jak już wcześniej wspomniałam stereotyp goni stereotyp, nie bardzo też jestem w stanie uwierzyć w tak nagłą, tak diametralną przemianę głównego bohatera, trochę to zbyt proste, zbyt banalne.
I wygląda na to, że tak ma właśnie być. Może założeniem reżysera było po prostu sprawienie widzowi przyjemności i nie przeczę przyjemność podczas oglądania odczuwałam, w pierwszej godzinie filmu nawet dużą. Bo to w gruncie rzeczy ładny, dobrze zagrany, atrakcyjnie uszyty, niezobowiązujący film. Taki urokliwy obrazek. To przyjemnie spędzony czas, niestety seans zakończyłam z uczuciem irytacji i zdaniem powtarzanym raz po raz: ej no panie reżyserzu! Bez przesady na ustach...ech tak dobrze krowa żarła...:)
O ile oglądając "Człowieka z Hawru" bez problemu i oporu zgodziłam się na przyjęcie konwencji bajki, w której ludzie są wspaniali i wszystko kończy się dobrze, o tyle to dobre, bajkowe zakończenie filmu "Kobiet z 6. piętra" trudno było mi przyjąć. Może dwie bajki w ciągu jednej niedzieli to za dużo? A może ja jestem zbyt krytyczna? czy nie za dużo tych "może"?:)


Pozdrawiam serdecznie:)

4 komentarze:

  1. Czasami i stereotypy są ładne :) Też oglądałam ten film. Też wydał mi się stereotypowy, ale odetchnęłam. To właśnie taka bajka, która wprawia w dobry nastrój. Na niedzielę w sam raz :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja bardzo ci polecam francuskiego "Pomocnika" z 2004r, bardzo wzruszający i mądry film, widziałam go dwa razy w tvp, oczywiście o tak nieludzkich godzinach, że tylko zbiorowy mord na odpowiedzialnych za ramówkę by mnie zadowolił...


    A także megazabawne kanadyjskie cudo z 2003 r. 'Kuszenie doktora Lewisa' na którym obśmiałam się w kinie, w ramach jakiegoś niszowego festiwalu oczywiście.

    No i moglabys potem o nich napisać ;D, bo zapewniam, że warto.

    Poniżej linki
    http://www.filmweb.pl/film/Pomocnik-2004-153978
    http://www.stopklatka.pl/film/film.asp?fi=15771

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciesze sie, ze znalazlam Twojego bloga. Teraz mam co ogladac :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Też się zaopatrzyłam i też czekam zgrania na płytkę. Tym razem jest z polskim lektorem :)
    Stała Czytelniczka

    OdpowiedzUsuń