"Nie, nie zażywam narkotyków, zażywam książki"
Ingeborg Bachmann

środa, 30 marca 2011

Sowa w trybie dziennym marnieje...



Zmieniłam strefę klimatyczną...chciałabym napisać dalej, że wyjechałam na drugą półkulę ale niestety nie wyjechałam, a zaczęłam pracę. Co ma nowa praca ze strefą klimatyczną wspólnego? Ano teoretycznie nic:)
Inaczej sprawa się ma z praktyką. Co robi skrajna sowa zwana inaczej nocnym markiem, kiedy pracy nie ma?
Ano skrajna sowa natychmiast przestawia się na tryb nocny. Czyli funkcjonuje w swoim naturalnym rytmie dobowym, skrajnie nocnym. Kładzie się wtedy taka sowa bliżej świtu, niż ciemnej nocy, a wstaje bliżej późnego śniadania, albo bardzo wczesnego obiadu. O w porze lunchu:)

Co robi pochłaniacz książek kiedy może sobie pozwolić na czytanie, wtedy kiedy chce i tyle ile chce?
Czyta, czyta, czyta, a że posiada ten wątpliwe atrakcyjny przywilej czytania w swoim najlepszym czasie, robi to w nocy. Robi to zrywowo, czyli na przykład czyta sobie przez 5 godzin bez przerwy. Radyjko gra, lampeczka się pali, mąż w pokoju obok śpi smacznie, pochrapując od czasu do czasu. No milutko. Tak samo ma się sprawa z filmami na Ale kino i Tvp Kultura co to można je oglądać późną nocą, albo na drugi dzień, wtedy kiedy reszta ludzkości jest w pracy. A jakie fantastyczne dokumenty można obejrzeć w nocy na Planete! Podejrzewam, że niejednokrotnie byłam jedynym widzem tych dokumentów, czy filmów.
No i słuchanie Trójeczki! o 13 Powtórka z rozrywki, o 14 moja ulubiona Prywatna kolekcja, o 15 audycje autorskie. Jak doba ma tyle godzin starcza czasu na wszystko. Można trochę poczytać, trochę pooglądać (nawet głupawe seriale) a i codziennie sobie iść na godzinny spacer do lasu można! :))) AAA i można celebrować przygotowywanie posiłków. Na bezrobociu odkryłam, że umiem gotować! I umiem ciasta piec i pierogi zrobić:) Umiem to po primo, po secundo ja to uwielbiam! Gdyby ktoś kilka lat temu powiedział  mi, że ja Papryczka będę gotować i że będę to lubić, to rzecz jasna bym w to nie uwierzyła. To były takie moje małe wyzwania (bo jednak jakieś mieć trzeba) im trudniejsze danie, tym lepiej!



No i co mi zostało z tych moich przyjemności? Trójki mogę słuchać HURRA! Czytać się uczę. Uczę się czytać po trochu. Jest to trudne. Jak mam bardzo dobrą książkę, to nie umiem jej czytać przed spaniem, zbyt duża przykrość kiedy przyjdzie czas dać sobie po łapach i książkę odłożyć. Ale i tego się nauczę. Programu telewizyjnego nie śledzę. Po co mam się denerwować!
Powoli się przestawiam, coraz ładniej zasypiam. Po prostu kładę się śpię:)
Łatwe zasypianie ze zmęczenia, funkcjonowanie w normalnym, akceptowalnym społecznie systemie dobowym dla wielu wydaje się czymś oczywistym i naturalnym. No ale ja nie mogę przecież normalne. Dla mnie przez około 3 lata nie było to takie proste. Pracowałam bowiem w systemie zmianowym. Nie ma mowy w takim układzie o jakimkolwiek rytmie, ale mi to bardzo odpowiadało.
Plusy pracy zmianowej:
a) nie trzeba chodzić codziennie do pracy. Tak naprawdę jest dużo wolnego. Bo w tygodniu dzień przed nocką jest wolny i po nocce i pomiędzy. Na dniówkę idzie się raz na jakiś czas (za to na calutki dzionek).
Można sobie nawet poudawać, że się jest na urlopie i pojechać rowerem za miasto ( koniecznie z koleżanką pedagożką, która ma 2 miesiące wakacji- jeszcze wtedy obie pracowałyśmy w zawodzie, teraz to szczęście ma tylko ona)
 Chodzenie do pracy nie oznacza tego, że codziennie się wychodzi z pracy w porze kiedy inne sklepy się zamykają i na przykład nie można kupić jajek od kur wychowywanych bezstresowo, bo sklep ekologiczny na osiedlu już zamknięty! To co? nie będę jadła już tych pysznych jajek?:)) A jak jeszcze się 2 razy w tygodniu chodzi na angielski to już w ogóle nie ma szans na żadne jajko. Dobrze, że przynajmniej jasno jest. Mniejszy szok dla leniwca pierwszej wody hihi
No i co najważniejsze! Nie można pracując do 17 zaspokoić głodu second-handowego! Bo kiedy łazić po second-handach?  A zdążyłam się już od tego uzależnić. Naprawdę mam objawy odstawienne, kiedy zbyt długo nie bywam tam i jak już zacznę skończyć nie mogę Jestem za to ekspertem. Jednym rzutem oka potrafię ocenić, czy miejsce jest godne uwagi. No a teraz? Moje ulubione, czynne do 17. To co męża zabierać w sobotę na łowy? Nie to mało rozsądne! To się nazywa strzelić sobie samobója albo w piętę:)

b) Możliwość manipulowania grafikiem. Można było pracować dużo, a potem mieć wolne. Można było przedłużać urlopy, dzięki grafikowi mądrze urządzonemu. Zamiast zaczynać w poniedziałek, jak to bywa w systemie normalnym, zaczynało się na przykład wtorkową nocką. I już 2 dni więcej urlopu. Sprytne nie?

Rzecz jasna praca taka ma swoje minusy:
a) w pracy w sobotę albo w niedzielę albo w Wigilię... nie fajnie ,ani trochę. No ale i do tego można się przyzwyczaić. Jeśli można się przyzwyczaić do dźwięku Telefonu Zaufania w  środku nocy i na przykład samobójcy po drugiej stronie kabelka, to można się przyzwyczaić do wszystkiego!
b) zmiany 12 godzinne. Więc jak już się idzie do pracy to na całego.
c) brak rytmu, który bywa męczący i prowadzi do rozchwiania organizmu, a jak już się zostaję bezrobotniakiem to bardzo łatwo już w tym dziwnym rytmie zostać i doprowadzić go do skrajności.

A co łączy moją była pracę z tą nową? Właściwie nic! Oprócz posadzki na podłodze. Odległość między jednym miejscem a drugim spora, a posadzka taka sama. I tak samo zimna!! I mury tak samo zimne. Do jednej i do drugiej pracy przydaje się zestaw do środka zimowy a na zewnątrz letni. Inaczej się nie da:)
Ile można w ciągu dnia wypić herbat owocowych z imbirem? (bo zielona jest ryzykowana, wychładza organizm) Można wypić bardzo dużo herbaty a potem bardzo dużo robić siusiu. Nudne to jak nie wiem co!:))

Kochani zdaję sobie sprawę, że ten post może nosić znamiona delikatnego bełkotu, kopnijcie mnie w kostkę jeśli tak!!
Teraz uciekam bo ja dziś oglądam film na Ale kino, zaraz, zaraz co ja mam w planie? Coś z Laurą Dern..."Złe i gorsze" nie wiem co to, ale ja muszę obejrzeć jakiś dobry film, bo inaczej się odmóżdźę! Cholera nie wstawiłam prania! No jakże można być tak roztrzepanym? hihi

środa, 23 marca 2011

Aktorzy śpiewają:)



Od kilku dni we Wrocławiu trwa 32 Przegląd Piosenki Aktorskiej. Tegoroczny koncert galowy będzie poświęcony twórczości pani Ewy Demarczyk ehhh:)
Wiele bym dała żeby tam być. I w tym roku i w poprzednim i 5 lat temu i 10 lat temu. Choć raz tam pojechać i zobaczyć koncert galowy i finałowy i spektakle.Koncert galowy co roku poświęcony jest innej ważnej osobistości a to Grechucie, Młynarskiemu, Cohenowi, Cave'owi itd,itp.

Dzięki PPA 12lat temu odkryłam, wtedy jeszcze nie tak znaną Kingę Preis. To był koncert poświęcony Cave'owi a Kinga brawurowo wykonała "Przekleństwo Millhaven" ciarki na plecach. Kinga Preis jest jedną z moich najbardziej ulubionych polskich aktorek

20 PPA  Koncert finałowy: "W moich ramionach" Nick Cave wyk. Kinga Pries

Ten numer zaśpiewała także moja ukochana, umiłowana Katarzyna Groniec. Kobieta o niesamowitym głosie, charyzmie i nieprzeciętnej urodzie. Śliczna, śliczna, śliczna! Miałam okazję widzieć ją dwa razy na żywo ze swoimi autorskimi spektaklami. Cudo, cudooo:)

22 PPA Koncert finałowy "Niedziela na Głównym" W. Młynarski "Polska miłość" wyk. Katarzyna Groniec


23 PPA Koncert finałowy "Sanatorium" piosenki Jerzego Satanowskiego (wyk. M. Czyżykiewicz-uwielbiam ten głos! i inni) No i Satanowski!

23 PPA "Słońce" moja ukochana Hanna Banaszak:)

Można także oglądając archiwalne koncerty PPA w TVP (zawsze o barbarzyńskiej godzinie, bliższej godzinom porannym niż nocnym) trafić na przykład na Marysię Peszek:) Tym zajmowała się zanim nagrała swoją Miastomanię a potem Marię Awarię. Lubię ją i w tej odsłonie!

27 PPA spektakl  "Hotel pod Różami" poeci polscy "Autobusy zapłakane deszczem" J. Kofta (wyk. Maria Peszek)


Koncert finałowy "Bo we mnie jest sex" poświęcony Kalinie Jędrusik "Romeo" Kinga Preis (jak tu jej nie kochać!)
Koncert ten jest dostępny na stronie TVP. Jest szansa, że ten najnowszy koncert kiedyś także zostanie tam umieszczony i nie trzeba będzie brać urlopu i zarywać nocy, żeby obejrzeć tegoroczną edycję:) http://www.tvp.pl/rozrywka/festiwale-i-koncerty/27-przeglad-piosenki-aktorskiej/wideo/koncert-galowy/31919

28 PPA "Steruj krwią swoją do oceanu spokoju" M. Grechuta (M. Kumorek "Gdzieś w nas")

A tu ta ja się nie umiem zdecydować:

"Świecie nasz" wyk. Natalia Grosiak.

Rzecz jasna oprócz koncertów galowych i spektakli, w których biorą udział znani aktorzy swój czas mają także młodzi aktorzy bądź studenci szkół aktorskich. 29 PPA wygrał młody Mikołaj Woubishet. Werdykt dość kontrowersyjny bo i wykonanie numeru Nicka Cave dość mocne i trochę chyba jednak nierówne.  
Ale uważam, że to dobrze, że jury nie trzyma się sztywno ram i czasem nagradza odwagę i niekonwencjonalny styl:)


A na zakończenie i tak dla spokojności  po tej burzy, śpiewająca aktorka Krystyna Janda z koncertu "Zielono mi" Opole 97 "Na zakręcie"
 Uwielbiam płytę z koncertu w Radiowej Trójki sprzed kilku lat. Oh jak się przy tym sprząta! "Śpiewanie" razem z artystką tak pochłania, że ani się nie obejrzysz a mieszkanie lśni czystością:))




Dobranocki:)

niedziela, 20 marca 2011

Wyjechali...43 lata temu.


"JESTEŚMY. ROZSTANIA 68"
TERESA TORAŃSKA


Tytuł książki "Wyjechali" W.G Sebalda jak żaden inny pasuje do tego posta. Tymi torami widocznymi na okładce książki wyruszały pociągi w różnych kierunkach, najczęściej do Wiednia, wyruszały z różnych dworców w Polsce ale jeden dworzec, warszawski Dworzec Gdański zajmuje miejsce szczególne w wielu wspomnieniach tych, którzy wyjechali. Stał się więc dworcem sztandarowym kojarzącym się jednoznacznie, tylko z jednego rodzaju podróżami... podróżami w jedną stronę...do Izraela, Szwecji, USA, Wielkiej Brytanii.

Teresy Torańskiej  książka "Jesteśmy. Rozstania 68" to zbiór rozmów pani Teresy z 36 osobami, które wtedy w latach 1967-1970 wyjechali z Polski. Swoimi wspomnieniami podzieliło się kilkadziesiąt osób.
 Jak gruba byłaby książka gdyby wszyscy Ci którzy wtedy wyjechali zechcieli się tym przeżyciem podzielić? Ile stron liczyła by książka z rozmowami przeprowadzonymi z około 15 tysiącami ludzi? Zrobiło by się bardziej różnorodnie w tej księdze, bowiem głos swój by oddali także w tej sprawie wyjechani już z własnej woli w ramach gestu solidarności Polacy.

Henryk Dasko na Dworcu Gdańskim-sierpień 68. http://tygodnik.onet.pl/43,0,8089,chlopiec_na_trawniku,artykul.html

19 marca 1968 roku dokładnie 43 lata temu towarzysz Gomułka na zebraniu Biura Politycznego KC PZPR przemawiał do zebranych decydentów partyjnych. Przemawiał tak, że skóra cierpnie i teraz.


Edward Ochab wspomina, że gdy tylko Gomułka zaczął mówić o udziale młodzieży w buncie studenckim, o ich wysoko postawionych rodzicach sala krzyczała  "dalej Wiesław, wal nazwiska", oraz "śmielej, śmielej", gdy dzielił obywateli pochodzenia żydowskiego na trzy kategorie: związanych z Izraelem, kosmopolitów i lojalnych wobec państwa polskiego, oraz zgłaszał gotowość do wydania emigracyjnych paszportów.
Mało tego wyjeżdżający zmuszani byli do zrzeczenia się obywatelstwa polskiego. Wyruszali w świat z takim wpisem w paszporcie!


Wcześniej 8 marca miał miejsce studencki wiec, "Dziady" Dejmka zdjęto z afisza, a jeszcze wcześniej bo w czerwcu 67 roku rozpoczęła się wojna izraelsko-arabska. I od tego się wszystko zaczęło. Nie będę tutaj pisać jaka była geneza wydarzeń marcowych, oddam głos tym, którzy wyjechali:

"Dzieci żydowskie z podwórka poznawało się po tym, że w lecie nie wyjeżdżały na wakacje do babci na wieś. Nie miałem babć, dziadków, nie miałem ciotek, wujków, kuzynek, kuzynów, byliśmy małą rodziną: mama, tata, siostra i ja..." 
Branley Zaichner
(student III roku matematyki UW, brał udział w studenckim strajku okupacyjnym, aresztowany, skazany na 10 miesięcy. Wyjechał do Izraela. Skończył kurs przewodników. Przyjeżdża z młodzieżą izraelską do Polski.)
******

"W domach żydowskich był inny stosunek do dzieci-nieautorytarny. Inni rodzaj ciepła. Nas łączyło też to, że nie mieliśmy Gwiazdki, nie obchodziło się imienin. Nas zdradzało, że nie posiadaliśmy rodzin, dziadków, babć, wujków i cioć"

"Bo teoretycznie jest tak, że każdy ma prawo wybrać kim chce być. Ale wtedy kiedy się mu to prawo daję. W 1968 roku okazało się, że tego prawa nie ma. Bo wszystkim tzw Polakom, którzy byli z pochodzenia Żydami ale czuli się Polakami, powiedziano, że nie, wy nie jesteście Polakami. I nagle wszystko się zawaliło. I wyjeżdżali z bardziej bolącym sercem niż Żydzi, którzy od zawsze wiedzieli gdzie ich miejsce, bo są Żydami." 

" (...) a oni (rodzice) bali się. Dopiero teraz z perspektywy czasu rozumiem ich strach. Wyjechałam z Polski prawie 40 lat temu i czuję jakby to wszystko działo się wczoraj. Dla nich wojna też była wczoraj. Od zakończenia wojny minęło tylko dwadzieścia kilka lat. I oni się bali. Dokładnie jak w czasie wojny. Warunki były inne, kolosalnie różne. Ale strach był ten sam."
Anna De Tusch Lec 
(19 lat, w chwili wyjazdu, studiowała na SGGW. Wyjechała do Dani. Jest architektem terenów zielonych. Matka czwórki dzieci.)
*******

"... a wiesz, z jakiego powodu było mi przykro? Że z Polski wyjechało wtedy kilkanaście tysięcy Żydów i poza tymi, którzy byli związani z nimi więzami towarzyskimi albo służbowymi, reszta w ogóle tego nie zauważyła. Jakby nigdy nas tu nie było."
Adam Gryniewicz
(28 lat, pracownik Ursusa, inżynier, absolwent Politechniki Warszawskiej. Wyjechał do Belgii.)
*******

"(...)Mój ojciec też nie chciał wyjeżdżać. Polska jest jego krajem i on ze swojego kraju nie wyjedzie. Zmarł w 1982 roku. Nie chcieli mnie wpuścić do Polski na jego pogrzeb. Dali wizę w ostatniej chwili. Przyjechałem od razu na pogrzeb. Było 500 osób (...) I dzisiaj ile razy przyjeżdżam na jego grób, zawsze jakiś kwiatek stoi, a ostatnio-zauważyłem-niektórzy nauczyli się i kamyk mu zostawiają. Wyjeżdżaliśmy pociągiem z Wrocławia. Na peronie był płacz. Nasi przyjaciele rozumieli, że musimy wyjechać, ale nie mogli się z tym pogodzić. Przyjaciółmi naszymi są do dzisiaj. 
Jechaliśmy w nieznane. Ale wiedzieliśmy, że gorzej już nie będzie, i że to koniec.
Poczekaj...Z Polską koniec?
Nie.
Tereso, z Polską nie da się skończyć."
Szymon Fisz
(28 lat, pozbawiony awansu wyjechał do Dani. Jest wiceprezesem Bnej Brit w Dani, przedstawicielem wszystkich żydowskich organizacji. Wyjechał z małymi wówczas dziećmi córką Anetą (skończyła ekonomię uniwersytecką jest dyrektorką w firmie informatycznej) i Zygmuntem (Skończył socjologie w Princeton, pracuje w Waszyngtonie)
*******

"Wielu moich kolegów dzieli życie na przed emigracją i po emigracji, dzień wyjazdu traktując jako cezurę. (...) to co się wokół działo było bezprawiem. Każdego można było oskarżyć o wszystko. Każdy mógł trafić do więzienia albo zostać wyrzuconym z pracy. (...)."
Elżbieta Bielska
(23 lata, absolwentka romanistyki na UW. Wyemigrowała do Szwecji. Skończyła studia we Francji, doktorat w USA)
******

"W 1968 roku miałem 23 lata. Skończyłem rucycystykę na UW, uczyłem w szkole. Ale już nie byłem potrzebny Polsce. Nagle się okazało, że ta wada, z którą się urodziłem, jest większa, niż przypuszczałem. I za to, że ją mam, muszę zapłacić. Polska nie będzie jej dłużej tolerować (...)
Rodzice sprzedali wszystko co się dało, wyjęli z książeczki wszystkie oszczędności i okazało się, że cały ich życiowy dorobek wynosi około 200 dolarów. Mój ojciec miał 67 lat. Musiał się zrzec polskiego obywatelstwa i automatycznie zabrano mu emeryturę, którą wypracował. Po latach w Polsce rodzice wyjeżdżali w nieznane bez żadnego finansowego zabezpieczenia. Czułem ogromny  żal do Polski, że mnie nie chciała. Nie doceniła. I na koniec wyrzuciła.(...) ale ona jest we mnie. I zostanie we mnie. Bez względu na to, co o niej mówię i myślę."
Walenty Cukierman
(24 lata. wyjechał do USA, doktoryzował się. Przez wiele lat był profesorem Uniwersytetu w Connecticut.)
*******

"W tym czasie na pewno czułem się Polakiem, i Żydem. Podwójna identyfikacja. Trudno wytłumaczyć ludziom, którzy jej nie doświadczyli, czym jest. Bo kulturowo i językowo byłem Polakiem. Jednak jadąc pociągiem i słuchając w przedziale dowcipów o Żydach, nie wiedziałem jak się zachować, sztywniałem w środku i czułem się wtedy Żydem, wyłącznie Żydem."
Józef Zorski
(21 lat. Student IV roku medycyny. Wyjechał z rodziną do Szwecji. Pracuje jako lekarz)
*******


"My wszyscy-na pewno każdy Ci to powie-zostaliśmy wychowani z sześcioma milionami zamordowanych na barkach. Z wyrwą nie do zapełnienia..."
Danuta Biterman
(23 lata, studiowała fizykę na UW. Wyjechała do Szwecji)
********


"(...) dlatego w Polsce nie byłam w moim starym mieszkaniu, postałam pod oknami, ale nie weszłam. chyba się bałam. Że mnie nie wpuszczą, źle potraktują. Gdy jestem w Polsce stale mam ten strach. Boję się, że coś usłyszę, coś mi powiedzą i nie potrafię zareagować, że zabraknie mi odwagi cywilnej, żeby się postawić.
Więc jeśli mówisz mi, że źle się stało, iż wyjechaliśmy, to ci odpowiadam: Bardzo dobrze się stało. Dla mnie dobrze, nam się życie ułożyło. Jestem szczęśliwa. Zobaczyłam świat, mam sukcesy zawodowe, życie pełne wrażeń. A Polska? Niech sobie będzie, tam gdzie jest. I chce być. Beze mnie."
Róża Goldfarb 
(21 lat, wyjechała do Szwecji, ukończyła stomatologię. Ma prywatny gabinet.)
*******

" Tata był nerwowo wykończony tym wyjazdem. Dla niego był to ogromny cios. Jeden z przyjaciół zwrócił się do niego ze słowami: "zdradziłeś Polskę" jego przyjaciele uważali, że jeśli go nie wyrzucili nie musi wyjeżdżać. Ale dla taty wyjazd był sprawą honoru. Dobrze zrobił, nie wolno dać się upokarzać (...) On mój tata-chyba wiesz-popełnił samobójstwo. Coś ci przeczytam. Fragment jego wiersza
Zadziwienia

Znaleźć się poza czasem i spełnieniem.
Poza przestrzenią i pustką.
Poza światem i sobą.
Poza mineralno-roślinno-zwierzęcym,
Jedynym bytem wiadomym.
Teraz rozumiesz?"
Joanna Istner
********

Jak widać jedni sobie radzili odcinając się od kraju, obrażając się na Polskę, złoszcząc się na nią. a złość napędza, ze złością łatwiej niż ze smutkiem. Inni ze smutkiem właśnie byli za pan brat. Nie wytrzymywali. Nie potrafili żyć na obczyźnie. Popełniali samobójstwo (parę razy się pojawia taka notka przy różnych nazwiskach), a jeszcze inni po jakimś czasie godzili się z krajem dzieląc serce na pół w pełnej zgodzie ze sobą.
Dla młodych mogła być to faktycznie szansa, dla starych dramat największy. Bo zaczynać wszystko na nowo w wieku lat 60 kiedy zdrowie, czas oddało się krajowi, o który często się walczyło jest bardzo bardzo trudno. Niektórzy zmuszeni byli nosić długi rękaw, by ukryć wytatuowany numer obozowy. Układali życie w wolnej Polsce, aż w końcu z tej wolnej Polski ponownie zostali wyrzuceni, do pociągów wsiedli sami i...wyjechali. Często już na zawsze.
 Często ta przeprowadzka kończyła się chorobą albo nawet i śmiercią. Przetrwali Ci najsilniejszy.
 Wyjeżdżały też dzieci. Najtrudniejszy dla nich był start, potem mogło być tylko lepiej. Rodzice musieli dźwigać swój ból i ból swoich pociech ehhh.
Ostatnie wspomnienie:

"Nasza Kasia wtedy 7- letnia uczennica pierwszej klasy w dniu wyjazdu kiedy opuszczaliśmy mieszkanie w Łodzi stanęła na środku ogołoconego pokoju i ku naszemu zdumieniu odśpiewała prawie pełny tekst hymnu Jeszcze Polska nie zginęła. Potem w pociągu, który ruszył z Dworca Gdańskiego do obcej nam Szwecji, przez długi czas spazmatycznie płakała. Strasznie nam było żal naszego dziecka. Żal, który nie opuszcza nas do dziś"
Jerzy Flajszman.



http://wyborcza.pl/1,76842,5068925.html?as=1&startsz=x (fragment książki-rozmowa z Anną De Tusch Dec)

Niewygodnie mi z tym wszystkim. Nie spędza mi to rzecz jasna snu z powiek, ale w marcowe dni myślę sobie o tych ludziach, którzy musieli doświadczać takich rzeczy w swoim kraju.
Jakoś mi dziwnie blisko do Żydów, do kultury żydowskiej i do ich miejsc. Zawsze jak jestem w Warszawie, w Krakowie chodzę po ich śladach, celebruję chwilę.

Dwa lata temu pierwszy raz pojechałam do Krakowa na Festiwal Kultury Żydowskiej. Zbierałam się kilka lat, rokrocznie oglądając telewizyjną relacje z Szalom na Szerokiej w TVP powtarzałam sobie za rok tam będę, pojadę. No i pojechaliśmy w 2009 roku  z moim świeżo co nabytym mężem:) Dwa lata temu taką sobie zorganizowaliśmy podróż poślubną. Żadne tam Teneryfy czy Egipty o nie, nie Kraków! Piękniejszej podróży sobie wymyślić nie mogłam:)) Było cu-do-wnie!! Krakowski Kazimierz to moje miejsce na ziemi. A wieczór finałowy festiwalu to była magia w czystej postaci. Tyle muzyki tak różnej w jednym miejscu, w jednej dzielnicy, na jednej ulicy i tej w wykonaniu kantorów, muzyki klezmerskiej ale i zupełnie nowych brzmień czasem z pozoru bardzo odległych od  tradycyjnej muzyki żydowskiej...tak to tylko pozory!

 Gwiazdą finału był izraelski band Bałkan Beat Box. O rany to co się działo na scenie i pod sceną podczas tego koncertu! Tego się nie da ludzkim głosem opowiedzieć. Jarmułki z głów Panowie!! Totalne szaleństwo, starzy, młodzi i panowie z chałatach z pejsami, wszyscy deptaliśmy sobie solidarnie po palcach. A ryzykowne to było oj ryzykowne w tych japonkach! Ale warto było!



Po tym koncercie wyszedł pan Kantor i pięknym głębokim, dramatycznym głosem zaśpiewał pieśń Le Chaim! Głos i jego le chaaaim wypełniło każdą komórkę w moim ciele. Ciarki na plecach i łzy na policzkach. MAGIA!
Klimat jaki jest tam na Kazimierzu jest niesamowity, za serducho ściskają te tłumy młodych ludzi tańczących w kręgu. Wehikuł czasu po prostu i tyle. Rok później też pojechałam już sama,było cudnie, ale tamten festiwal to jest poprzeczka nie do przeskoczenia. Z opinii corocznych bywalców edycja z 2009 była najlepsza. No to nam się trafiło:)

 Te dźwięki mają dla mnie taką moc, że wystarczy, że spojrzę na fragmenty i natychmiast czuję ciepły, letni wieczorny wiaterek, przy sobie bliskość krakowskich przyjaciół, i silne mężowskie ramie ochraniające mnie przed tłumem. Ehhh wspomnień czar!

Tak sobie myślę, że ja to chyba mam jakąś utajoną nieudokumentowaną krew żydowską w sobie. Wzruszają mnie dźwięki muzyki żydowskiej, tej tradycyjnej i tej zmieszanej z innymi wpływami. Książki Singera, książki o Żydach, książki z Żydami w tle, beletrystyka i literatura faktu, filmy dokumentalne o Shoah to wszystko moje, siedzi w sercu, biorę to!:) Pisaniu tego tekstu towarzyszyły mi dźwięki z mojego ukochanego musicalu "Skrzypek na dachu":) Lubie takie magiczne chwilę kiedy wszystko tak ze sobą splata,  tak cudownie zazębia, zgrywa się w całość:)

Próbuje sobie przypomnieć filmy fabularne, których tłem są wydarzenia marcowe i przychodzi mi do głowy niewiele: "Marcowe migdały", Teatr TV "Piękna Pani Seidenman" adaptacja "Początku" Szczypiorskiego z K. Jandą. "Różyczka" J. Kidawy- Błońskiego, kilka odcinków serialu "Dom".
Buszując w necie trafiłam na audiobooka "Dworzec Gdański" Teresa Torańska w reżyserii A. Piszczatowskiego, w wykonaniu Ewy Dałkowskiej, Wojciecha Pszoniaka, Adama Ferencego. No to musi być coś:))

Na pożegnanie Miasteczko Bełz w wykonaniu Magdy Umer z tekstem Agnieszki Osieckiej. To właściwie jest wersja Miasteczko Bełz 20 lat później. 20 lat później czyli...ciary na plecach...



Synagoga w Bełzu 1843.

I odrobinę prywaty:
Moje tropy żydowskie:
TROPY KRAKOWSKIE:

Kazimierz:)
Tuż obok stoi ławeczka, i ja na tej ławeczce oparta o męża czytałam sobie książkę "Hipnoza" Hanny Krall:)
A może by tak do stolarza albo do salonu mód?

PRASKIE TROPY:
Kirkut w centrum miasta.
Praskie synagogi ( jest ich cała masa)

Dziękuje za uwagę Szalom!

czwartek, 17 marca 2011

Lady Day:)


Od jakiegoś czasu zbieram się do napisania tekstu upamiętniającego kolejną rocznicę śmierci Krzysztofa Kieślowskiego. Rocznica przeminęła już kilka dni temu (13.03) a ja nadal w chorobie sił nie mam by zająć się tak ważnym dla mnie wpisem. Mogłabym rzecz jasna napisać trzy zdania, że rocznica była a Kieślowski ważnym reżyserem dla mnie jest ale tak nie chcę. Dlatego napiszę jak się podźwignę z letargu chorobowego na tyle żeby ten tekst był taki jakim go  bym chciała widzieć:)

A teraz żeby przerwać ciszę (bo okazało się, że jednak odwiedzają moje blogowe progi  pewne fajowe Ktosie) napiszę coś krótszego, co aż tak dużego skupienia nie wymaga. Bowiem te szare w mózgu co to działać powinny osłabione chorobą siedzą na kanapie i mówią jedynie eeeeee i yyyyy:)

Wczoraj w nocy obejrzałam, jako że spać nie mogę ( z zagiglanym nosem i glutem w gardle słabo się śpi)  z serii Mistrzowie amerykańskiego jazzu dokument o Billy Holiday zwaną Lady Day.

Piękna kobieta prawda? Nieprzeciętnie utalentowana, cudowny głos...ale żeby nie było tak sielsko anielsko to w życiu lekko nie miała. Rodzice sprowadzili ją na ten nieprzyjazny szczególnie dla czarnoskórych świat stanowczo dla nich dla mamy i taty za wcześnie. Mama małej Ellinore miała lat 13 a tatuś aż 15. Tatuś szybko zorientował się, że bycie tatusiem nie jest  szczególnie dla niego pożądaną rolą społeczną i poszedł sobie w siną dal zostawiając 13 letnią mamusię samą sobie. Nic dobrego nie mogło z tego wyniknąć. W tamtych przebrzydłych czasach nikt nie przejął się małą czarnoskórą dziewczynką.  Kto mógł się nią zaopiekować? Tylko ktoś kto także znalazł się na marginesie społeczeństwa. Bo tak to już jest, że biedni biednym pomagają (czy była to pomoc bezinteresowna szczerze wątpię) Mała Ellinore wychowywała się więc w domach publicznych, miała pewnie i jakąś mamę...burdel mamę. W biografii przyznaję się, do tego, że była ofiarą gwałtu. Dlaczego mnie to nie dziwi?
 Na szczęście znalazła dla siebie oazę w dźwiękach, w muzyce, odnalazła się w swoim głosie. Miała też trochę szczęścia trafiając na muzyków jazzowych tamtej epoki, którzy otworzyli jej drogę do sławy. Czyż coś trzeba wyjaśniać? Don't explain...

Muzyka dawała jej siłę, ale okoliczności okołokoncertowe nie sprzyjały mądrym wyborom. Pozwalała się wykorzystywać, zaczęła szukać wytchnienia w alkoholu i narkotykach, wybierała na swoich partnerów i przyjaciół ludzi niegodnych jej. Nikt jej nie pokazał jak mądrze żyć:( Czy każdy geniusz musi być okupiony cierpieniem? Na szczęście pozostało po niej piękno:

Po utwór Summertime sięgało wielu artystów. Rówieśnicy Billy i jej młodsze koleżanki i koledzy po fachu. Posłuchajcie:
Ella

Najbliższa memu sercu wersja:) Ella i Louis.

Ninka:)
Mistrz Miles:)

Na pół jazzowo G. Gershwin.

deczko psychodelicznie:)
nostalgicznie- Morcheeba

hippisowski letni czas. Równie bliska memu sercu Janis:)

OOO i wyszedł mały przegląd muzyki jazzowej i nie tylko:)

Odnalazłam jeszcze wiele młodszych klonów summertime (między innymi New Kids On The Block hihi) ale tego to już sobie i Wam miłosiernie oszczędzę. A wiecie co jako pierwsze wyświetliło mi się w google po wpisaniu hasła summertime? to:

 "Summertime" - piosenka amerykańskiej wokalistki rhythm and bluesowej Beyoncé Knowles, nagrana z udziałem rapera P. Diddy'ego. Została wydana jako drugi i ostatni singel promujący film The Fighting Temptations, w którym wystąpiła Knowles. Utwór nie pojawia się w filmie, jednak znajduje się na jego oficjalnej ścieżce dźwiękowej. Po raz pierwszy "Summertime" wydany został jako b-side na singlu "Crazy in Love".
Znak czasu?
AAAAłłłłćććć!


 Miłego słuchania:)

poniedziałek, 14 marca 2011

"Stoję przy mikrofonie, niech mnie który przegoni..." Benefis Jurka S :))


To taki wpis nieplanowany, oznajmiający: jestem, jestem nigdzie nie poszłam ale...
... w chorobie tkwię. Charkam, psikam, prycham, nos czerwony jak u renifera Rudolfem  w pewnych kręgach zwanym. Słowem osmarkaniec jestem. Zaraz mi nos odpadnie i jak ja bez nosa, płucka wypluje i jak ja tak bez płucek, oczka wypłyną razem z łezkami, jak ja bez oczek? Dramat!:)
Na szczęście na uszki mi się nie rzuciło Benefisu Jerzego Stuhra w Trójcę słuchać mogę:) Bardzo dobrze mi się słucha i Pana Jurka i Pana Bronisława Maja. Bardzo go lubię. Od razu mi się przypomina jedna z anegdot związana z Wisławą Szymborską, którą opowiedział właśnie Bronisław Maj:

Swego czasu w tradycji były czwartkowe obiadki u Wisławy Szymborskiej. Na stole pojawiała się zdobna w ornamenty wszelakie waza pusta, a w niej zupki w torebkach typu Knorr, oraz gorąca woda, zup do wyboru do koloru. Każdy sobie upatrywał swój ulubiony smak. Można było w granicach rozsądku się wymieniać ale bez zbędnych ceregieli. I kiedy już wybór został dokonany a konsumpcja rozpoczęta, któraś z pań rzekła zdanie, które weszło na stałe do języka bywalców obiadków:
-ojej wysypałam sobie zupę na sukienkę:) 
Cudowne! Anegdotka opowiedziana z pamięci. W wersji pana Bronisława brzmiała ona o niebo, niebo lepiej:)

Słucham benefisu. Oj Szydłowska się nie przygotowała. Fakty myli. No jakże to tak?
 Nad rozmową unosi się duch Kieślowskiego:)) a propo Stuhra we wspomnieniu "Spokoju" i "Amatora" i Juliusz Machulski się pojawił  wspominając "Personel". I Radziwiłowicz jest i Wajda (panu Wajdzie z całym szacunkiem już może podziękujmy)
Oj tak bawi mnie pan Jerzy, bawi:)) A może i Jerzy Pilch się pojawi w związku ze Spisem Cudzołożnic? To już byłby szał zupełny.

 Cieknie mi z nosa ale dobrze mi. Pod śpiworkiem, z małą lampeczką, ciepłym światłem i z Trójeczką. Tylko niechaj jeszcze małż wróci z medykamentami aptecznymi i ukocha i już będzie sielsko anielsko:)

A propo Jerzego Stuhra polecam książki: pierwsza- dobre, dobre i milutkie:) czytane podczas pobytu w Krakowie, przyjemność tym większa:)
i drugą (czeka na półce) kupiona też w Krakowie w taniej księgarni za malutko pieniążków.

środa, 9 marca 2011

Teatr Tv "Rosyjskie konfitury"


"LEKKO SKWAŚNIAŁY AGREST"

Co widzimy na tym zdjęciu?  Jest stół a przy nim siedzą ludzie, siedzą i krótko mówiąc nie wyglądają. Bałagan, nogi na stole, kobieta w pidżamie i przodek spoglądający zapewne z dezaprobatą z obrazu. Ogólnie jeden wielki chaos.
 I taki właśnie jest spektakl. Gdyby ktoś sobie umyślił, że osoba reżyserująca ów spektakl zostanie owiana tajemnicą chyba bym tą zagadkę szybko rozwiązała. Od pierwszych kadrów widać, słychać i czuć niemalże cieleśnie, że to przedstawienie wyreżyserowane jest przez Krystynę Jandę (z całym szacunkiem). Patrze na to, co się dzieje na ekranie i widzę rozedrganą, trzepiącą się panią Krystynę w jej pierwszych rolach filmowych. To taki wielki znak firmowy twórczości pani Jandy ( z całym szacunkiem). 

Przez pierwsze pół godziny się męczę, nawet pan Gogolewski, którego uwielbiam nie jest w stanie mnie ukoić. No ale potem się przyzwyczajam, wiem już na czym stoję i zaczynam się nawet trochę bawić. Czy spektakl jest odniesieniem do sztuk Czechowa? Miałam tak nieodparte wrażenie, że tak, że przez całą pierwszą scenę w ciemnościach, kiedy poznajemy Natalię (Janda) i Adrieja (Gogolewski) byłam pewna, że zaraz się wyłonią aktorzy w strojach z epoki- a tu takie zadziwienie współczesność! 
Jest wiśniowy sad tyle, że umierający, są nawet siostry i to trzy. Najstarsza Wawara (Krukówna), średnia Jelena (Bohosiewicz) i najmłodsza Liza (Nocowska), w domu mieszka jeszcze ich matka wspomniana Natalia, brat matki Adriej, zięć Konstantin (Mohr) i dalsza rodzina Maria zwana Makanią (Mandat) Mieszkają i nic nie robią. Ich życie płynie sobie dzień po dniu. Czym się zajmują? Andriej głównie piciem, Wawara modleniem się, Jelena bieganiem do administracji, Liza przygodami miłosnymi, Konstantin graniem na perkusji. Jedyną postacią pracującą (w sensie dosłownym) jest Natalia- tłumaczy szmirowate kobiece powieści, oraz Makania, której główne zajęcie oscyluje pomiędzy pracami domowymi w postaci gotowania, parzenia kawy, oraz doglądaniem rozpadających się części daczy, drzwi i sedesów. A ich naprawianiem zajmuje się sąsiad Siemion (Kłosiński). Nikt nie pracuję, pomimo tego, że wszyscy są wykształceni znają po kilka języków, pokończyli studia.

 Każda z tych postaci wydaje mi się zbyt przerysowana, zagrana tak dosłownie, że aż przykro się robi. Najbardziej drażni zwłaszcza na początku Makania grana przysadziście przez panią Mandat. Cały czas krzyczy, gra z jakąś taka drażniącą manierą. A jak tak sobie wespół zespół krzyczą razem z Jandą robi się to nawet trochę nie do wytrzymania:(  Wszyscy są jednotorowi w graniu. Jak trzeba się denerwować to krzycząc, jak się modlić to histerycznie, jak dostawać zapaści z zakażenia to na granicy wiarygodności, jak romansować to leżąc w dwuznacznej pozie na stole, głupawo chichocząc...zbyt to wszystko dosłowne. Jedynie Gogolewski nie drażni i tu widać klasę mistrza, Kłosiński jako Siemion też tak bardzo nie męczy. Ale już Ałła (Seweryn) znów jest zbyt mocna (choć nie aż tak drażniąca) I nie wiadomo czy to role są tak napisane czy to źle zagrane jednak troszkę było. Na początku bardzo mi to manieryczne granie przeszkadzało, potem już mniej, bo i mam wrażenie wszyscy się troszkę stonowali. A poza tym ja prawie wszystkich tych aktorów lubię i cieszyłam się, że mogę sobie na nich popatrzeć;)

 Dacza, w której mieszkają od pokoleń rozpada się zupełnie, a oni nie bardzo widzą powody żeby coś zmieniać. Zdawać by się mogło, że pomimo uciążliwości wszelakich jest im tam dobrze. Nie są nawet specjalnie załamani kiedy już dacza w wyniku pożaru zamienia się w zupełną ruinę. Chociaż następuje lekka zmiana wszyscy się już uaktywniają od rana. Ci którzy nic nie robili teraz zwożą owoce i kręcą biznes. Biznes, który zapewne nie wypali, bo ileż można sprzedać słoików konfitur agrestowych (z odmiany agrestu wyhodowanego przez dziadka o wdzięcznej nazwie Jutrzenka komunizmu hihi). No ale nie poddają się, bez większych problemów adaptują się do pogarszających się coraz bardziej warunków życia. 
Są jak ten kot, co to wlazł na drzewo na początku sztuki, siedzi tam od 4 miesięcy, miauczy ale nie schodzi, a i ściągnąć się nie da za nic! Oni są jak ten kot, a kot jest jak oni. Mieszkańcy daczy są irytująco uparci ale i w tym obstawaniu przy swoim, przywiązaniu do domu przodków, tradycji jacyś tacy silni. Zawsze będą się oglądać wstecz i trwać na posterunku w jednym miejscu.

 Czy ten kot na drzewie, co to złazi dopiero wtedy, kiedy nie ma innego wyjścia, i bohaterowie spektaklu, którzy odchodzą też dopiero wtedy jak już domu nie ma, teren zostaję sprzedany (zresztą przez syna) jest pustka, trzeba ruszać, wziąć odpowiedzialność za życie nie są metaforą narodu rosyjskiego. Tak bardzo w tym oglądaniu się na to co było podobnego do nas?

 W spektaklu daczę zagrała willa Aida, która kiedyś należała do państwa Iwaszkiewiczów. Jest zabytkiem. Nie spotkał jej los daczy ufff. Z innych ciekawostek: spektakl miał mieć swą telewizyjną premierę 12.04.2010. po tragedii smoleńskiej uznano, że nie wypada by w telewizji  w czasie żałoby poleciał taki spektakl. A może to o tytuł też chodziło? Rosyjskie konfitury to nie brzmi ani dobrze ani tym bardziej dumnie:)
Tak a propo:

Philip Zimbardo w swej książce "Paradoks czasu" uknuł teorie postrzegania czasu. Podzielił on owe spostrzeganie na cztery podstawowe perspektywy:

1) perspektywa czasu skoncentrowana na przeszłości:
wyróżnia perspektywę przeszłości
- pozytywną-koncentracja na tym co było dobre,
- negatywna-koncentracja na tym co było w przeszłości złe.

2) perspektywa czasu skoncentrowana na teraźniejszości:
-hedonistyczna- ulegania pokusom, życie ma być tu i teraz i ma być wieczna zabawa i przyjemności,
-fatalistyczna- nie warto nic robić, co ma być to będzie, nie ma co się wysilać.

3) perspektywa czasu skoncentrowana na przyszłości
-zorientowaną na cele- plany na przyszłość, sukcesywna praca na tym by się spełniły,
-zorientowaną na to co po śmierci- życie po życiu.

To tak w wielkim skrócie rzecz jasna. Rzadko kiedy spotykamy ludzi, którzy mają jedną tylko perspektywę, najczęściej są to mieszanki.
 Tak jak w omawianej sztuce. Bohaterowie w większości przejawiają perspektywę czasu skoncentrowaną na przeszłości pozytywną (często wspominają jak to było kiedyś pięknie) połączoną z perspektywą czasu teraźniejszości fatalistyczną, co poniektórzy przejawiają zachowania charakterystyczne dla postawy hedonistycznej. Jedynie syn ma perspektywę przyszłości zorientowaną na cel i mu się to opłaca:)

Szczerze polecam tą książkę!
 (Teatr troszkę mniej, ale i tak wielka radość, że można w tv obejrzeć premierowe spektakle więc nie ma co tak narzekać. Było całkiem przyjemnie hihi)


wtorek, 8 marca 2011

Takie kwiatki...na Dzień Kobiet:)


Krótki instruktaż jak kwiatki przyjmować:)



Marzec pięknie się wystroił,
W kole między dziećmi stoi
I gromadkę uśmiechniętą
Pyta: jakie dzisiaj święto?…
Zapamiętaj sobie – dzisiaj jest DZIEŃ KOBIET!!


Pamiętacie tę piosenkę przedszkolną? Ja pamiętam. Była jeszcze jedna o Dniu Kobiet...a nie to o jarzębinie  było:) Moje drogie panie, w związku z tym, że dzisiaj święto dziewczynek ślę Wam życzenia: wszystkiego dobrego!:)

Boskie lody malinowe Agnieszki Osieckiej.



"Przyjaciele moi i moje przyjaciółki! Nie odkładajcie na później ani piosenek, ani egzaminów, ani dentysty, a przede wszystkim nie odkładajcie na później miłości. Nie mówcie jej "przyjdź jutro, przyjdź pojutrze, dziś nie mam dla ciebie czasu". Bo może się zdarzyć, że otworzysz drzwi, a tam stoi zziębnięta staruszka i mówi: "Przepraszam, musiałam pomylić adres..." I pstryk, iskierka zgaśnie.


Ostatnio na Kino Polska powtarzano cykl rozmów Magdy Umer z Agnieszką Osiecką "Rozmowy o zmierzchu i o świcie" , w którejś z rozmów pani Agnieszka powiedziała, że ma takie przeczucie, że będzie żyła długo jak słoń...przeczucie się nie spełniło niestety. Dziś 7 marca (a właściwie kiedy kończę to pisać już wczoraj) mija 14 rocznica jej śmierci.



 Była sobie taka noc magiczna z 7 na 8 marca 10 lat temu kiedy jeszcze Trójka pamiętała o rocznicy i cała nocna audycja była jej poświęcona. Spędziłam wtedy 6 godzin z palcem na przycisku Rec, gotowa do nagrywania. Przycisk zamienił się w odcisk:) To była cudowna audycja. Zależało mi najbardziej na Ani Szałapak i na jej Grajmy panu, oraz na Magdzie Umer, żeby mi cudownie zaśpiewała o oczach tej małej co to mieszkała na Próżnej. Czekałam i czekałam w międzyczasie się zakochałam w panu Czyżykiewiczu  i w pani Błaszczyk i pani Szafran ehh jakie głosy, dźwięki, klimat...I nie ważne było to, że o 8 zaczynają się zajęcia na uczelni, że wieczorem kolokwium z niemieckiego, nieważne! ważna była wtedy tylko ta chwila. To są najcudowniejsze dwie kasety. Już nie działają, zostały zasłuchane do cna.
 Ehh pewnie teraz już bym nie była tak wytrwała, odpaliła bym youtuba i po prostu sobie posłuchała co niniejszym czynie: (na szczęście te 10 lat temu nie było to takie proste i żeby móc wysłuchać tych dźwięków trzeba było się o nie samemu wystarać. Ehh jakże się wtedy taką chwilę doceniało, celebrowało ehhh.


"Bóg jej wybaczył czyny sercowe i lody kupił jej malinowe" czyż nie jest to cudowna fraza? I to wykonanie! Odwiedziłam kiedyś Próżną w Warszawie. Ucieszyłam się, że ktoś pamięta, że to nie jest takie zwyczajne miejsce. Że żyję życiem alternatywnym przynajmniej raz w roku podczas Festiwalu "Warszawa Singera".



Chodziłam po Próżnej w te i wewte (inaczej niż wte i wewte się nie dało, jest zbyt krótka, żeby uskutecznić jakiś bardziej konkretny spacer) dotykałam drzwi, ścian i myślałam o tych ludziach, których to miejsce było kiedyś domem. Wyobrażałam sobie, że zaraz zza rogu wyłoni się Jagna dobra i czysta a za nią Jan kancelista...


Koncert z 1997 z Opola  "Zielono mi" najchętniej zamieściłabym całość, ale nie posiadam, więc trudny wybór co zamieścić? "Na zakręcie" w wykonaniu Jandy? by poczuć ten przejmujący dreszcz? "Sztuczny miód" w wykonaniu mojej ukochanej Katarzyny Groniec? znów się dowiedzieć, że to wszystko nie tak, nie tak, nie to... a może Wielką wodę? tak. Wielką wodę. Scenariusz emocji podczas tej piosenki a raczej pieśni (słowo piosenka z tym zestawieniem brzmi zbyt trywialnie) jest od lat ten sam: najpierw wykwita mi taki delikatny uśmiech, potem do uśmiechu dochodzi ściskanie w gardle, aż w końcu pojawiają się łzy. Za każdym razem. Patrze na tych artystów na scenie i uświadamiam sobie raz za razem, że dla nich Agnieszka Osiecka nie była tylko, albo aż Agnieszką Osiecką ale była mamą, żoną, przyjaciółką, znajomą. I to widać na ich twarzach, widać jak powstrzymują łzy, jak trzymają fason, jak śpiewanie i publiczność dają im siłę, jak się wzajemnie wspierają. Najpiękniejszy koncert świata. Wiele bym dała żebym się tam znaleźć, wsiąść w wehikuł czasu i siup do Opola siup 13 lat wstecz.

 Co można powiedzieć o samej Agnieszce Osieckiej? że była zwykłym, niezwykłym człowiekiem, tylko tyle się odważę, cokolwiek zechcę powiedzieć zabrzmi to banalnie. Nie umiem. Niech ona sama mówi: 


 "Gdyby ziarenka piasku w mojej klepsyderce były już odliczone, to ja gdzieś tam na chmurce, gdzieś w lewym rogu, w lewym kąciku, będę pisała dalej, bo nic innego nie umiem, będę poprawiała różne brzydkie rymy, różne nieudane strofy, różne grzechy i będę sobie powtarzała jeszcze zdążę, jeszcze zdążę, jeszcze wszystko zdążę"


Jeszcze zdążę wam zaśpiewać, opowiedzieć
Jeszcze zdążę posadzić drzewa cudowne, zielone
Jeszcze zdążę zapomnieć i wspomnieć, znowu nie wiedzieć
I znajdę czas na śmiech, na rozpacz - słowo,
We mnie tłucze się wiatr i śpiewa róg

Posłuchajcie, posłuchajcie:
Litanię dla skowronka już pisze Bóg
Posłuchajcie, posłuchajcie
Już przystanął z ciekawością czas
Witam was, witam was

Jeszcze zdążę was przytulić i odtulić,
Jeszcze zdążę otworzyć ściany cudowne w purpurze
Jeszcze zdążę rozkwitnąć, zaszumieć, znowu się zgubić
I znajdę czas na strach i na nadzieje płowe,
We mnie tłucze się wiatr i śpiewa róg...

Posłuchajcie, posłuchajcie
Litanię dla skowronka już pisze Bóg
Posłuchajcie, posłuchajcie
Już przystanął z ciekawością czas
Żegnam was, żegnam was

http://janfil.wrzuta.pl/audio/8kkoWa9s8sF/anna_szalapak_-_jeszcze_zdaze

Moja droga przez Agnieszkę Osiecką:

Jutro jeszcze coś zamieszczę. Może coś z książki  "Na zakręcie" jest tam parę smaczków. Dobranoc już czas na sen:)

poniedziałek, 7 marca 2011

Mnogość światów w bibliotece...









"Książki to także świat, i to świat, który człowiek sobie wybiera, a nie na który przychodzi."...


...tako rzecze mistrz słowa Wiesław Myśliwski. 
Czyż można ująć to lepiej?
  I jak tak sądzę więc co jakiś czas, a właściwie raz na cztery tygodnie wkraczam w gościnne progi biblioteki. Idę tam wybrać sobie świat,czy to będzie świat przeszłości, czasy wojny, czasem bardzo mroczne, czy to będzie pogodna opowieść współczesna nigdy nie wiem. Choć często wiem, do jakiego świata mam chęć wejść, wtedy szukam, szukam jak pies myśliwski, wywąchuję kierunek. Wkraczam w te gościnne progi z naręczem książek przeczytanych, wręczam je miłym paniom jak pachnące drukiem kwiaty i wychodzę z innym równie pięknym naręczem książek dla odmiany nie przeczytanych.


Ale zanim opuszczę to miejsce ze słodkim ciężarem w torbie, długo tam bawię:) Kręcę się między półkami jak po słonecznej alei niepodległości w spokojnym parku, pełnym kwiatków. Ogarnia mnie wtedy spokój, tętno zwalnia, oddech się wyrównuje, popadam w błogą senność podszytą pewnością, że zaraz uzbieram jakieś naręcze:) Pierwszy przystanek ławeczka z nowościami, przystaję rozglądam się, czasem mam chęć na jakieś dobre, zobowiązujące czytadła, o i już po kilku chwilach pach pierwszy kwiatek. Wyruszam wolnym krokiem w kierunku pobliskiego działu psychologii, przysiadam się do Freuda, ee myślę, nie, pan nie. Może pan panie Hellinger się wybierze do mojego domu? I mnie ustawi...do pionu, a jest panie Bercie co ustawiać mieszkam, bowiem na Ziemiach Odzyskanych:) a może pani? Alice? pani Miller podyskutuję pani o pewnych zasadniczych kwestiach z Bertem?, a może weźmiemy do spółki inną panią Miller? Katarzynę? dla odmiany? No a jak już mamy tak dziwnie i obco brzmiące nazwiska to może pan panie Eichelberger się wprosi na kawę? jakby co zapraszam:) No tu już na drugim przystanku zrobił się nam niezły krąg...tfu tłok hihi. 


No nic biorę Was wszystkich na ręce i idę dalej. Daleko się nie nachodzę, ponieważ tuż obok za rogiem, jak żubr czai się dział literatury polskiej. Może znajdę jakiś niezwykle rzadki kwiat albo nawet i kwiaty polskie, cały pęk:) hmm płonne nadzieję, daremny trud? nie, no nie jest tak źle, jest dobrze. Zaglądam w oczy Jurkowi P, zaglądam i widzę same znajome twarze, nie, myślę Jurek jeszcze nie czas na powtórki. A rączki świerzbią. Ale ale co to za dźwięk uroczy? jakby ptaszek jakiś trelem swym robi mi raj. Ach to Szczygieł. Mariusz idziemy? Tylko nie rób mi tu jakich kaprysików i fochów:) Znam Cię jak zły szeląg:)) A może na Piaskową górę się wdrapiemy? Może natkniemy się na dziewczyny z Potrofino? nie? one z Polski Centralnej. Ok. Nie. Na Piaskowej już byliśmy i dalej w Chmurdalli też? och tak byliśmy, było pięknie:)


No nic to ruszamy dalej, ledwo co się podróż zaczęła już ciężko. No to co na biografię i listy zajrzymy? ok. Zaglądniemy do Dzienników pani Kowalskiej, przywitamy się panią z Dąbrowską i zadziwieni  jej brakiem uprzejmości szybciutko udamy się w przeciwnym kierunku do  Iwaszkiewiczów i jego córek, stop. Do Stawiska nie. Stawisko mamy w domu, w każdej chwili możemy się w nim zanurzyć. Czeka cierpliwie wdzięczne za zameldowanie na stałe na mojej półce.
To co może odsapnijmy w ogrodzie pamięci, puścimy żurawia do srebrnej Natalii i do jej małżonka:)  


Następnie szybkie przenosiny hmm na ibero. Ehh rozczarowanie. Można tu czekać i sto lat samotności albo ruski miesiąc na jakieś nowości. Trudno, podobnie u czeskich sąsiadów ehhh panie Skvorecky cały czas pan w towarzystwie Kundery tylko? Czyżby fajny sezon minął? Nikt nowy nie doszedł? a doszedł pan Komarek? ale co?, ciągle tylko siedzi w czarnym domku. Cóż może potrzebuje czasu. Z Czech już tylko żabi skok na Słowację i dalej i dalej w świat. Bierzemy, odkładamy, znów za coś się chwytamy. Normalnie oczopląs i rąk drżenie:)


Ufff wystarczy! Już i tak książek jest zbyt dużo trzeba usiąść, zrobić brzydko mówiąc selekcję. Proces myślowy czas rozpocząć. Ty książko idziesz ze mną, nie chcę żeby mi Ciebie ktoś książko podebrał, a Ty książko możesz na mnie poczekać, raczej się nikt na Ciebie moja droga nie połasi  no,no pokiwa mi książka  swym zagiętym rogiem, trzy razy odkładałaś Pierwszą miłość Maraiego, aż w końcu ktoś ją wypożyczył i jej nie ma! podejrzewałaś o ten czyn tatę, mając nadzieję, że wszystko pozostanie w rodzinie a tu klops to nie on!.:)


 Książki niesforne korzystając z okazji zeskakują z omdlewających rąk i próbują umknąć. Ej gdzie uciekacie? Przecież u mnie będzie Wam książeczki dobrze!! No nie wezmę was wszystkich teraz, ale następnym razem kto wie:) Zaadaptowałabym Was, nawet nielegalnie przemyciła za granicę ale...to nieładnie:)
W końcu wybieram dozwolone 6 książek (czasem mogę zabrać o jedną więcej) i wychodzę, idąc mam jedno ramie bardziej w dole, sapie i dyszę ale nie odpuszczam. Cieszę się na spotkanie i oględziny tych wszystkich zdobyczy.
 Mam taki rytuał, że witam się z każdą książeczką. Oglądam okładkę, wącham, zapisuje w kalendarzu i podczytuję z każdej książki po jednym pierwszym akapicie. Bez tego, to tak jakbym w ogóle nie była w bibliotece. No cóż każdy ma swoje dziwactwa i niegroźne natręctwa:)


 Ale muszę się do czegoś przyznać: nie zawsze udaje mi się przeczytać wszystkie wypożyczone książki, częściej mi się nie udaje. Wtedy część przedłużam, czasem do oporu, zdarza mi się nie nawiązać szczególnej więzi z którąś, no nie ma chemii i już więc wraca (zupełnie niedawno nauczyłam się tej trudnej sztuki nie czytania książki do końca, jeśli mi nie leży. Nauka ta trwała lata ale nie poszła w las) najsmutniej mi jak mam do wymiany mniej książek, wtedy to dopiero jest dłuugi proces decyzyjny. Nie ma takiej wielkiej radości, że dziś tam idę, będę krążyć i wybierać jak w ulęgałkach. To tak, jak  pierwsza randka, albo spotkanie po latach, nigdy nie wiem co tam napotkam:)


 Mam także dużo swoich książek, które przegrywają z wypożyczonymi, w myśl zasady: moja, więc może poczekać. Nie wiem kiedy je przeczytam, chyba dopiero wtedy, jak nie wiem biblioteka zostanie zamknięta czy co! Słowem jestem zwyczajnie uzależniona od biblioteki. No tak nie zażywam narkotyków, zażywam książki-nie bez powodu cytat ten ozdabia stronę główną:) To bardzo miłe uzależnienie i mam nadzieję, że moje własne książki wybaczą mi ten nietakt:) Czy jednak detoks? detoks pani Agnieszko, panie Jeremi, detoks panie Wojtku? mam Was przeczytać?


Drogi czytaczu bloga (czytelniku jakoś brzmi, hmm zbyt patetycznie) jeśli doszedłeś do tego miejsca znaczy, że wytrwały z Ciebie czytacz, tekst jest dłuugi, może nawet za długi? ale jak mnie już poniesie, to nie ma zmiłuj, pędzę jak wichura:)
 No to teraz w nagrodę zdjęcie stosiku bibliotecznego + trzy pozycje wypożyczone z innego źródła (patrz koty) i...


i ZAGADKA: w tekście ukrytych jest kilka tytułów. Znajdź ich jak najwięcej:) Miłej zabawy. Wybaczcie jeśli będzie to zbyt proste hihi.


P.S: no wiecie co, tyle słów i zamieszania żeby pokazać jeden stosik. Cóż to za brawerię phi :)))