"Nie, nie zażywam narkotyków, zażywam książki"
Ingeborg Bachmann

poniedziałek, 31 grudnia 2012

Wszystkiego najpiękniejszego kochani!





SZAMPAŃSKIEJ, ALBO JAK KTO WOLI ORANŻADOWEJ ZABAWY I PIĘKNEGO NOWEGO ROKU, PEŁNEGO WIELU DOBRYCH KSIĄŻEK, FILMÓW I KONCERTÓW, ORAZ BY SIĘ DOBRZE W ŻYCIU PRYWATNYM WIODŁO, WSZAK SAMYMI DOBRAMI KULTURALNYMI CZŁEK NIE ŻYJE:))


Czas rozpocząć etap szykowania się do wyjścia na imprezkę. Oj gdybyż tylko mnie przeziębienie nie łapało, a czuje, że już mnie za nogę trzyma (4 niedzielę spędzone na basenie, za oknem śnieżyca i mróz-nic zdrowa. Za oknem słońce i plus 7-chora.) No nic trzeba się zebrać. Jednak po obejrzeniu "Miłości" Hannekego chyba jednak bardziej mam ochotę przytulić się do męża i tak pozostać zawinięta w kołderkę...no nic trzeba się zebrać...przeciczeka na mnie dobra zabawa. Mam nadzieję! Nie chcę mi się powinno mnie to cieszyć, bo z doświadczenia wiem, że jak mi się tak strasznie mocno nie chcę gdzieś wychodzić, to znaczy, że będzie super imprezka:)

Buziaki i do następnych postów tym razem tych podsumowujących odchodzący rok:) 

niedziela, 23 grudnia 2012

Krok po kroku, krok po kroczku najpiękniejsze w całym roczku...skromne życzenia i choinka Aldonka:)

Kochani moi pragnę Wam za pośrednictwem bloga życzyć pięknego świątecznego czasu, spędzonego tak jak pragniecie, w zgodzie ze sobą, w zgodzie ze swoimi potrzebami wszelakimi.
Ja mam to szczęście, że tak właśnie mogę je spędzić, czego i Wam życzę!

(brakuje w tych życzeniach fraz typowych dla specyfiki tych Świąt, ale jeśli to mają być takie moje życzenia z serca, to muszą właśnie tak wyglądać. W zgodzie ze sobą-oto klucz do radości ze Świąt)


Życzenia składam Wam razem z Przekrojem z lat 60-tych:

 rys. Steinberg

 Święta wg Mrożka
 
A oto nasza choinka. To nasza najpierwszejsza choinka taaaka duża. Zawsze mieliśmy takie malutkie, a teraz dzięki znajomemu leśnikowi mamy taką piękną choinkę Aldonkę:)

 Aldonka w wersji kolorowej
Aldonka w wersji noir:)

Pod choinką ulokowały się płytki Trójkowej akcji "Idą Święta" i ocalony od zapomnienia z second handu bałwanek:)

Na tegorocznej płycie, z której dochód zostanie przeznaczony na budowę studni w Sudanie znajduje się najpiękniejsza współczesna kolęda w wykonaniu Artura Andrusa i Doroty Miśkiwiecz. Cuudo w czystej postaci!

Słuchaj jazzu mały Jezu...nawet jak ci ząbki idą:))

Jest i oczywiście nowy Karp. Tradycja już taka. 

  Na uwagę zasługuje również czubeczek na Aldonce. Ja zasadniczo preferuje choinki przyozdobione w mniejszą ilość ozdób, ale mój mąż wyszedł z założenia, że jaka choinka, taki cały rok, więc będzie na bogato. A niech ma! Czubeczek jest moim pomysłem, więc co? Rok 2013 będzie wesoły tak? Ja nie mam nic na przeciwko:)
Próbowaliśmy także upolować lampeczki w jednym kolorze, ale niestety tylko takie kolorowe pozostały. Trudno, kochamy Aldonkę i taką nie do końca doskonałą:)

 Czubeczek w zbliżeniu. Kermit sobie siedzi stabilnie i wygodnie. Prawie jak na tronie...nóżką sobie pomachuje:)

A co to się kryje w gałęziach Aldonki? Tak, nie potrafimy zachować powagi. Niegrzeczni!

Powagi konsekwentnie nie zachowam. Nie macie choinki? Oto szczur Teodor świąteczny w towarzystwie bałwanka z jedną nóżką bardziej, znaczy się, że kopytko:)

I na zakończenie tego świątecznego posta, nie do końca jak zwykle poważnego moje odkrycie na zakończenie roku. Znam tego pana od lat, obija mi się od zawsze o uszki, ale dopiero teraz zaskoczyło...i to jak!

 
 


Usłyszałam pierwszy raz słuchając jak zwykle Trójki w drodze do pracy. Było zimno, było mokro i było mi źle, ale to małe muzyczne cudo mnie rozmiękczyło, oczarowało. Nagle wielki banan mi zakwitł na twarzy i utrzymywał się czas jakiś, zwłaszcza, że chwilę później Trójka uraczyła mnie "Bambino jazzu"...tańczyłam:))

Jaromira "Minulost" nie jest wcale świąteczny, jest smutny, ale mi się od teraz będzie ta płyta (dzięki uprzejmości youtube mogę sobie słuchać  do woli) kojarzyć się ze Świętami. To bardzo miłe skojarzenie. Stwarzam sobie swoje własne świąteczne tropy. Obok wszystkich Karpi skompilowanych na jednej płycie, dźwięków z płyty Preisnera "Głosy" i jego kolęd do świątecznego zestawu trafia pan Jaromir. Jestem absolutnie oczarowana:)

No to kochani ściskam Was czule w ten świąteczny czas:) 

piątek, 21 grudnia 2012

"Świat się śmieje"...Świat Książki niekoniecznie...na pociechę odrobine starego "Przekroju", a niech się świat jednak śmieje!

Do mnie także dotarła smutna wiadomość dotycząca wydawnictwa Świat Książki. Tak sobie myślę o tych ludziach, którzy właśnie teraz przed świętami stracili pracę. I zapewne nie pracę po prostu, nie pracę jakąkolwiek, tylko pewnie pracę, której ci ludzie oddawali się w 100%. Tak sobie to wyobrażam.

Osobiście nie mam żadnych prywatnych wspomnienień związanych z tym wydawnictwem. Nie współpracowałam z nim (z żadnym zresztą), nie znam stamtąd nikogo choćby ze słyszenia. Pozostało mi kilkanaście książek. Kilka z nich to moje najkochańsze perełeczki. 

Pamięć i nadzieję na to, że może jednak klamka jeszcze nie zapadła oddam dwoma zdjęciami. Na początku myślałam, że jestem w posiadaniu tylko kilku książek z charakterystym znaczkiem, ale jak się tak przyjrzałam półkom uzbierałam ich spory stosik. Szczęśliwie nie jest  tych tytułów aż tak dużo i nie było problemu je wyśledzić i wyciągnąć. 

Oto one:


Ukochany Jerzy Pilch  i jedna z najważniejszych książek mojego życia "Widnokrąg" Wiesława Myśliwskiego. Tytuł ten też został wydany nakładem Znaku, ale to pierwsze wydanie, z którym było mi dane się spotkać jest tym najważniejszym. Żadne inne!

W składzie trzy tytuły z antykwariatu, kilka z przecen. Na odkrycie wciąż czeka Barnes!


A to są moje największe miłości. "Gułag" Anny Applebaum siedzi mi w głowie i w duszy nadal pomimo upływu lat. Czytałam ją siedem lat temu, a ona siedzi i siedzi. Arcyważna książka. Kto jeszcze nie czytał lektura obowiązkowa! Zaraz obok w serduszku "Jesteśmy" Teresy Torańskiej.  

I żeby nie było aż tak smutno to coś może ze starego Przekroju.

Dawno nic nie było:)


I konsekwentnie trzymając się tematu butelek:


W temacie zimy natomiast:
 

Zamiast do lodówki się pakować można wzuć taką ochronną czapundę:


Albo zrobić to:



No to tyle na dziś:)

Pozdrawiam w kilka godzin po końcu świata...  

 

  

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Post pt: mydło, szydło i powidło, czyli o łupach świeżych i zaległych.

Kochani moi.
Na początek listu tfu  posta pragnę Was moi mili przeprosić, że tak rzadko się odzywam w ogóle, mniej komentuje u Was, a także (i za to przepraszam szczególnie mocno), że nie odpowiadam na Wasze komentarze u mnie! Z tym mi najbardziej źle, bo przecież sama lubię jak moja gościna w progach czyjegoś bloga zostaję zauważona i komentarzem okraszona.  Chętniej zaglądam na te blogi. Mam wrażenie większego kontaktu. Komentarz za komentarz to taka trochę rozmowa przecież. Nic mnie nie usprawiedliwia wiem. Gdyby jeszcze jakieś poważne powody mojego brzydkiego zachowania względem odwiedzających Czarodziejską były. Ale niee. Powód jest jak najbardziej prozaiczny. Po pierwsze kryzys, niekończący się kryzys, a po drugie niemożność pozostawiania komentarzy u siebie na komputerze w pracy. A najczęściej jest tak, że mogę co jakiś czas zajrzeć na bloga i wtedy czytam co u Was i mam chęć "rozmawiać", a po powrocie do domu rzadko kiedy ostatnimi czasy włączam laptopa. Bolą mnie oczy, jakoś mnie odrzuca od monitora. Wskakuje na chwilę na fejsa, czasem coś poczytam na blogaskach i już mam dość.  I to co piszecie pozostaję bez odpowiedzi! Najsmutniejsze jest to, że teraz też w pracy nie bardzo mam jak pobuszować po blogach zaprzyjaźnionych, bo tak jak wcześniej udawało mi się na to czas wykroić (szczególnie na drugiej zmianie), tak teraz możliwość owa jest uszczuplona do  małych chwilek zaledwie. Jakiś obłęd normalnie. Od 8.30 pierwszy raz (a jest 15) usiadłam. A nie! Muszę wstać. A więc wstaję niepyszna:(

No to czas na przyjemnostki. Po pierwsze zakupy mikołajkowo-gwiazdkowo-książkowe. Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak zakupiłam trzy książeczki w pakiecie, który sama sobie stworzyłam, przy czym jedna z książek kosztowała mnie symboliczny gorsik. Ach jakież to miłe! Do tego przesyłka darmowa, bo odbiór w In post, czyli w każdej chwili mogłam sobie paczuszke sama odebrać. Cała akcja zamknęła się w dwóch dniach. Są błyskawiczni! Super, że za przesyłkę nic nie musiałam płacić, bo przecież wliczając jej koszt, już zakup książeczek nie byłby tak okazjonalny:) Oto one moje najnowsze nabytki:


1) wyższa konieczność posiadania: Wojtuś Mann i jego "Kroniki wariata" mam dwie wcześniejsze pozycje pana Wojtka i ta książeczka musiała także do mnie trafić

2) kolejna wyższa konieczność "Trójka z dżemem palce lizać" Marcina Gutowskiego-no przecież to oczywiste. Po pobieżnym przejrzeniu nie mam zaufania do tej książki. Opinia Mag niezbyt entuzjastyczna utwierdziła mnie w pierwszej intuicyjnej ocenie. Ale mam i się cieszę. Nawet jeśli nie jest to tak dobra książka, na jaką Trójka zasługuje i tak będzie miło z nią obcować.

3) Tłuściutki nabytek, śliczniusie maleństwo. Cegła, którą można pewnie i zabić, a na pewno zrobić krzywdę. "Europa zimnej wojny" Jerzego Holzera. Wzięło mnie na nią podczas obcowania z rewelacyjną książką Marcina Zaremby "Wielka Trwoga. Polska 1944-1947. Ludowa reakcja na kryzys". Jak już się wkręcę w jakiś temat, to mam ochotę wleźć  w niego jak najgłębiej. Obie książki zarówno pana Zaremby jak i Holzera dostały dwie najważniejsze nagrody w dziedzinie książki historycznej. Intuicja w wyborze mnie nie zawiodła. Cegła liczy sobie prawie 1050 stron. Wiedziałam, że kruszynka to to nie będzie, ale czegoś tak okazałego się nie spodziewałam. No i dobrze, bo dobijając do 600 strony Wielkiej Trwogi, dobijając do końca mało się nie rozpłakałam. Tak bardzo chciałam, żeby opowieść Zaremby trwała i trwała. A ona się skończyła. I to skończyła się nie odwoalnie! Buuu

 uu mniaam!

Łupy biblioteczne:



1) "Miasto ryb" Natalka Babina
2) "PRL czas nonsensu. Polskie dekady 1950-1990" Wiesław Kot
3) "Grochów" Andrzej Stasiuk (przeczytane)
4) "Melancholia sprzeciwu" Laszlo Krasznahorkai

!!!! Zakup wyczekany, wyproszony, wychodzony, który niestety nie cieszy tak bardzo jak powinien

Nowe okularki. Okulary są od około 27 lat częścią składową mojej osoby. Chciałoby się rzecz Okulary to ja! Dopiero dwa lata temu zaczęłam je doceniać jako element ozdobny. Wcześniej nosiłam jakie bądź, bo i wyboru dużego nie było, ani funduszy. Po po wielu trudach i znojach upolowałam dwie oprawki. Z działu dziecięcego oprawki, wszak moja głowa ma wybitnie rozmiar dziecięcy (zupełnie odwrotnie do głowy męża). Jakiś czas temu w Vision Express od niechcenia przymierzyłam okularki, i jakież było moje zadziwienie kiedy się okazało, że one te okularki z działu dla dorosłych dobrze leżą na mojej małej buzi! Kwota prawie 500 zł kazała mi je szybciutko odłożyć, ale już było za późno, już się nich zakochałam. Jednak rozsądek wygrał i dałam sobie z nimi spokój, ale śledziłam je. Były cały czas, nikt ich nie kupił. Ja też ich nie kupiłam nawet wtedy kiedy zostały objęte zniżką (tyle ile ma się lat-wciąż drogie). I tak mijały miesiące. Aż w końcu zaszłam ostatnio, a tam obniżka o 50%! O jery jery. W końcu mężu puściły nerwy i mi te okularki kupił. Znaczy została uiszczona zaliczka w kwocie ceny moich szkieł. Niestety nie jest to mały wydatek, bo ja mam wadę dość dużą, i nie mogą to być takie zwykłe podstawowe szkła. Idąc przykładem poprzednich oprawek i szkieł zamówiliśmy takie same. Szybka akcja. Już po dwóch dniach mogłam okularki odebrać. Zakładam, a tu....wiecie ja mam dużą wadę to po pierwsze, a po drugie mam różnice w mocy szkieł. Znaczy się prawe oko jest słabsze, więc szkło mocniejsze...zakładam okularki na nos, a tu prawe oko mam dużo większe od lewego! Nic dziwnego w tym nie ma, wszak szkła mają moc różną moc, ale jeśli w poprzednich okularkach udało się tą różnice zniwelować, to liczyłam, że teraz będzie podobnie! Kierowałam się wielkością szkieł. Mają podobną wielkość i kształt (nie mogę mieć dużych, bo im większy okular, tym większa powierzchnia szkła-czytaj większe powiększenie), nie wzięłam jednak pod uwagę tego, że ważna jest także wielkość oprawek w ogóle, nie tylko kształt i wielkość samych szkieł. Rozpacz zatem. Patrzę na to moje wielkie oko i nie mogę. Ręce mi opadają. Dlaczego nikt mnie nie ostrzegł!

 Zostawiamy ten temat na kilka dni. Zaliczka wpłacona. W razie rezygnacji opłata za szkła nie zostanie zwrócona, mogę sobie te szkła wsadzić...w sobotę wracamy do miłej pani, której podobnie jak mi zależy na tym żeby było dobrze. Mierzymy. Różnica nie jest już taka duża, bo i szoku nie ma. Wiem czego się spodziewać. Obcy ludzie w salonie mi mówią czy jest coś nie tak. Szczerze różnice zauważają po przyjrzeniu się obu oczom dopiero. Jaka decyzja? Za okulary zapłaciłam i mam w nich pochodzić trochę, a jeśli się nie przekonam, to dalsze kombinację nastąpią. Może będzie można wymienić to jedno szkło na cieńsze, oczywiście za kolejną dopłatą (do przełknięcia), ale pytanie czy to nie będzie szkodliwe dla moich oczu jeśli szkła będą miały różne indeksy i średnicę (rany jakie to skomplikowane!) pozostało póki co bez odpowiedzi. Miła pani ma się wywiedzieć, a ja pochodzić w okularkach.
Hmm czy mam je na nosie? Otóż nie. Nie wiem czy się przełamie. To nie jest wielka różnica, ale ja mam świadomość, że jest i nie wiem czy chcę się zastanawiać podczas rozmowy z kimś czy ten ktoś widzi, że ja MAM JEDNO OKO BARDZIEJ? A one takie piękne te oprawki! Mieć takie śliczności i nie nosić? Znowuż dopłacać? To już i tak jest droga fanaberia. No i czy się da?
Takie oto rozterki ślepaka! I znów to samo. Coś co miało przynieść radość, przynosi tylko kłopot. No nic zobaczymy. Albo i nie...

 one są niebieskie z takim poblaskiem turkusowym gdzieniegdzie.

Robiąc zdjęcia przypomniałam sobie, że ja nie tylko nie obwiozłam Was po wszystkich miejscach hiszpańskich (wrócę do tych zdjęć, właśnie wbrew aurze za oknem), ale i nie pochwaliłam się różnymi łupami przywiezionymi z Hiszpanii. A one te łupy się domagają uwagi! A najbardziej się denerwuje pewien chłopczyk, a nawet dwa chłopczyki:


 chłopaki

Kenny i Cartman z South Parku. Cartman się zmultiplikował, bo już jeden jest, ale pilnuje auta, a Kenny jest jeden jedyny.Brakuje jeszcze jeszcze Kyle'a i będzie komplet:)
Chłopaki dołączyli do nas już w pierwszej godzinie pobytu. Stał sobie Kenny na parapecie, a na mój okrzyk radości Maciej rzekł, że mam go zabrać ze sobą, bo on już nie ogląda South Parków. A ja chętnie, przygarnę, a jakże!:)

Wiecie, że z każdej wyprawy staram się przywieźć kolczyki. Nie było wcale łatwo. Szału brak. Spodziewałam się wielkiego wyboru, a tu klops. Te kolczyki zostały zakupione w cudownie zagraconym sklepiku ze starociami i z przesympatycznym sprzedawcą na pokładzie w mieście Ronda. Odtąd to moje ukochane kolczyki. Lekkie i wygodne. Kosztowały tylko 3 euro!:) 

kolor jest bardziej turkusowy.

Casares wchodzimy do sklepu pod tytułem mydło, szydło i powidło. Koszmarne miejsce. Na wystawie młotki, piły, kubeczki, talerzyki i inne cuda. Ja nie chcę kupować w takim dziwnym miejscu. Nie do końca ufam w oryginalność owych przedmiotów. Schodzimy na dół do auta, ale mnie męczą te kubki. Nie były drogie. Wracamy więc po nie, bo moje natręctwo myśli nie dałoby mi przecież spokoju. Kupujemy:


Ostatecznie żałuje, że nie kupiłam tego więcej. Za to prezenty podobne kupujemy drożej w miejscowości Mijas. To klasyczny wzór andaluzyjski. Znak rozpoznawczy regionu. Głupia nie kupiłam, a im bardziej turystyczne miejscowości, tym drożej wiadomo. A Mijas to już w ogóle szaleństwo cen. Jednak najpiękniej było w Rondzie. Wyobraźcie sobie całe połacie takich kolorowych kubków, talerzy, talerzyków i miseczek. Cudo!

Ostatni łup. Zostały nam euraski. Mogliśmy je przywieźć do domku, ale postanowiliśmy zaszaleć w bezcłówce. Padło na perfumy. Mąż sobie kupił jeden duży, bo ma swój ulubiony zapach, a ja zaeksperymentowałam z zestawem kilku zapachów w  miniaturze. Kenzo. W Polsce takiego zestawu nie uświadczysz:) Mam spokój na długi czas.


 wzruszają mnie te małe buteleczki.

Wybaczcie ten misz-masz, ale jak już zasiadłam do pisanie nie ogarnęłam:)

Zapominalskim przypominam o dzisiejszym premierowym Teatrze Tv:

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Spózniony Liebster Blog i łyk Andrusa Artura:)

Już jakiś czas temu zostałam wyróżniona przez Beatę 
w zabawie Liebster Blog, w której to zabawie chodzi o to żeby wytypować 11 swoich ulubionych blogów i zadać 11 pytań. Wytypowana/wyróżniona osoba odpowiada na owe pytania i sama wymyśla kolejnych 11 pytań i typuje/wyróżnia 11 swoich ulubionych blogasków. 
Bardzo mi miło droga Beato, że moja Czarodziejska znalazła się wśród ulubieńców i przepraszam, że tak długo zwlekałam z odpowiedzią. Jak widzisz dopadł mnie kryzys niekończący się i w ogóle rzadko bywam, rzadko piszę, o ile przysłówek określający częstotliwość "rzadko" w przypadku jednego posta w miesiącu listopadzie  jest w ogóle zasadny! 
Ale dziś poczułam chęć i potrzebę. Tak więc do dzieła, teraz, zaraz, już póki to trwa:) 


Oto pytania od Beaty:

1). „Niektórzy ludzie sądzą, że można robić wszystko, bo żyje się tylko raz i dlatego trzeba łapać każdą okazję. Natomiast ja uważam, że właśnie dlatego, iż żyje się tylko raz, nie można robić wielu rzeczy, na przykład zawstydzających lub niegodnych, bo już nie będzie się miało drugiego życia, aby to naprawić” (Waldemar Łysiak).  Jakie jest Twoje credo życiowe?

Nic nie dzieję się bez przyczyny i wszystko dzieję się po coś, nawet jak się nam wydaję, że niekoniecznie. Ma to moje credo swoje plusy i minusy, bowiem wszystko można sobie przy jego pomocy wytłumaczyć. I to jest jednocześnie plusem i minusem właśnie:)
 
2.) Co Cię ostatnio bardzo ubawiło?

Gdybym grzecznie zasiadła do posta zaraz po wytypowaniu musiałabym napisać, że ostatnio po raz kolejny ubawił mnie seans "Sensu życia według Monty Pythona", ale od seansu minął już jakiś czas i w tak zwanym międzyczasie w moje ręce wpadła książka Andrusa "Osławiony blog między niewiastami" i do histerycznego śmiechu (kilka razy, gdyż musiałam się moją radością podzielić ze światem i z każdym odczytaniem turlałam się po podłodze). A powodem tej radości był tekścik pt: "Wesoła k. Radości, ulica Dowcip 12" , w którym to tekście pan Andrus zajmuje się adresami, pod którymi znajdują się różne urzędy. Szczególną atencją obdarzył ZUS i Urząd Skarbowy. Adresy te są dość mocno kompatybilne w swej wymowie. Już na dzień dobry się osmarkałam!

"Zaczęło się od od reklamy: Hotel Orka, ul. Na Ugorze 7"  

"...Urząd Skarbowy w Gdańsku mieści się przy Rzeźnickiej, a przy Rzeźnickiej w Krakowie znajduje się Centrum Krwiodawstwa. W Stalowej Woli przy ulicy Niezłomnych jest Wytwórnia Wódek, Izba Wytrzeźwień w Krakowie na Rozrywki 1..."

"W Zielonej Górze ta sympatyczna instytucja (US) znajduje się na ulicy Pieniężnego 24, ale najładniej dobrano miejsce dla Urzędu Skarbowego w Limanowej-ul. Matki Boskiej Bolesnej 9"

Oddziały terenowe:

"...ale już w Suwałkach-Utrata 4b. Przebojem jest dla mnie adres ZUS-u w Zabrzu-ulica Szczęść Boże 18. I to się akurat zgadza. Zazwyczaj tyle mają do powiedzenia, kiedy się tam przychodzi po emeryturę".  

3.) 21 listopada obchodzimy Światowy Dzień Życzliwości. Czy i jak zamierzasz ten dzień uczcić? 

Szczerze powiedziawszy zapomniałam o tym Dniu:(
 
 4.) Jaka jest Twoja ulubiona anegdotka?

Mam dwie faworytki. Nie jestem w stanie ich przytoczyć w takiej formie, w jakiej krążą. Ino swymi słowy, ale trudno, mieć wszak wszystkiego nie można.

Pierwsza związana jest z Szymborską naszą kochaną. Anegdotkę tą usłyszałam po raz pierwszy w wykonaniu Bronisława Maja, jakże on ją sprzedawał! No, ale do rzeczy przejdźmy:

W czwartki (wzorem czwartków z historii znanych) towarzystwo w zwyczaju miało spotykać się na pogwarkach i jedzonku i padło w któryś czwartek na Wisławę. To ona miała za zadanie przygotować  spotkanie. No i przygotowała je jak trza, a jako, że gotowanie było jej czynnością dość mocno obcą przygotowała gar zupy dla gości. A w garze tym zupek w proszku (typu Knorr) do wyboru do koloru. Obok wazy postawiła czajnik z gorącą wodą. Każdy mógł wybrać sobie jedną zupkę, ewentualnie się raz wymienić. Towarzystwo zasiadło do konsumpcji i nagle Szymborska z rozpaczą w głosie rzekła:
-ojej wysypałam sobie zupę na sukienkę!

Druga anegdotka związana jest z Himilsbachem:
Janek dzielił pokój ze znanym poetą i znawcą antyku Mieczysławem Jastrunem. Panowie po wejściu do pomieszczenia, rozejrzeli się i nagle Himilsbach wypalił z kluczowym pytaniem:
-ustalmy: szczamy do umywalki czy nie?     

5.) Książka, którą powinno znać, każde dziecko polskie….

Jakoś się tak intuicyjnie wzdrygam przed zbitkiem słów dziecko/książka/powinno. Nie wiem. Wydaję mi się, że jeśli każde znaczy się tak naprawdę żadne. Poza tym żaden tytuł mi tak szczerze nie przychodzi do głowy.

6.) Jakich słów nadużywasz? 

 Strasznie ostatnio dużo klnę. Lubię słowo na k. Jest takie soczyste:) Tak wiem, że to niefajne jest.

7.) Życie jest zbyt krótkie, żeby...

...czytać kiepskie książki i oglądać kiepskie filmy. Tyle dobrego jest w tej materii do wciągnięcia.

8.) Odpowiedz Woodemu Allenowi: „Co zro­bisz, gdy ktoś ci przys­ta­wi nóż do szyi, a ty aku­rat dos­ta­niesz czkawki? 

 Odpowiedziałabym takimi słowy. Allena Allenem bym wzięła:)
"To nie tak, że boję się um­rzeć. Po pros­tu nie chciałabym być w pob­liżu, kiedy to się stanie". Lub jeśli byłby to mężczyzna, to zastosowałabym się do zasady, że "mężczyznę można "wy­kas­tro­wać" jed­nym zda­niem: Wolę, abyś był moim przy­jacielem niż kochankiem". Temu komuś opadłyby z wrażenia ręce wraz z nożem, a mi ze strachu zapewne przeszłaby czkawka:)

 9.) Idealny czytelnik to taki, który...?

...czyta?:) Żartuje. Idealny czytelnik, to taki czytelnik, który nie tylko czyta, ale i jest w posiadaniu wielu książek (szczególnie nowości), którymi się chętnie (ze mną) dzieli:))


10.) Ulubione miejsce w Polsce?

Gdańsk. Ogólnie Trójmiasto, ale Gdańsk jest mi szczególnie bliski. A najbliższa jest mi gdańska Oliwa. Na drugim miejscu plasuje się Kraków. Mało oryginalnie wiem:)
 
11.) Jakie są Twoje najlepsze sposoby na jesienną chandrę?

To proste. Kołderka lub kocyk=ciepło, mąż u boku, książka lub dobry film i brak obowiązków.Mąż w tym zestawie jest najmniej konieczny:) Sprawdza się także basen, ostatnio po przepłynięciu 25-ciu basenów osiągnęłam stan Zen. Rzecz jasna baseny te pykałam na tzw. leniwca, czyli, że wolniej się już przemieszczać nie da. Taki Zen można jedynie osiągnąć przy pustych torach, bo nic mnie tak nie doprowadza do szału jak konieczność pływania gęsiego:) Czasem sprawdza się joga, ale nie zawsze.
Dziękuje za uwagę. Ja nie typuje bo nie mam weny na wymyślanie pytań. Ale mam swoją ulubioną jedenastkę. Mam:)
Buziaczki!   

P.S szlag mnie trafia z tym blogiem. Samo pisanie to przyjemność, gorzej z umieszczeniem posta w wersji finalnej. To ta czynność doprowadza mnie do szału. Co chwila pojawiają się zmiany w czcionce w środku tekstu, niektóre zdania są podkreślone i nic nie pomaga odklikiwanie na pasku u góry!