"Nie, nie zażywam narkotyków, zażywam książki"
Ingeborg Bachmann

środa, 23 maja 2012

"Red Rain nieopodal największego cmentarzyska Europy, czyli o koncercie Petera Gabriela słów kilka i o odwiedzinach w piekle na ziemi.

DZIEŃ DRUGI-NIEDZIELA (DRUGA POŁOWA)

Nadszedł czas na dalszy ciąg opowieści. W pierwszej części byliśmy w Krakowie, a w drugiej odwiedzimy miasto Oświęcim. Post ten składał się będzie z dwóch podczęści. Są one do siebie z pozoru nieprzystające, jak czarne i białe się różniące, jak życie i śmierć. 
Pierwsza podczęść to wspomnienie koncertu Petera Gabriela na Life Festival Oświęcim, druga dotyczyć będzie pobytu na największym cmentarzu Europy bez ani jednego nagrobka, czyli w Muzeum w Auschwitz i Muzeum Birkenau. Z jednej strony życie, radość, muzyka z drugiej śmierć, zagłada niewyobrażalne okropności. Myślałam najpierw, że nie wypada łączyć tych dwóch wpisów, ale myślę sobie, że właśnie nie. Przekornie zostaną umieszczone wspólnie ze wspomnieniem koncertu.
Nie bez powodu jednak Life (życie!) Festival odbywa się właśnie w takim a nie innym mieście. Główną  bowiem ideą festiwalu jest budowanie pokojowych relacji ponad granicami kulturowymi i państwowymi oraz walka z rasizmem i antysemityzmem. I wydaje się, że festiwal promujący takie właśnie idee nie może się odbywać w żadnym innym mieście. Zestawienie przesłania festiwalu i miejsca ma tym większą moc im bardziej sobie uświadamiamy na jakiej ziemi stoimy. No ale od początku:)

Poprzedni post kończył się słowami cyt. "okolice Oświęcimia przywitały nas deszczem, a sam Oświęcim..."
...a sam Oświęcim przywitał nas na szczęście nie deszczem, ale za to jeszcze niższą temperaturą i mocnym wiatrem. Na regenerację sił mieliśmy niezbyt wiele czasu. W planie miałam wizytę w jakimś dużym markecie. Zakupić rajty i czapkę jakąś chciałam. Internet w telefonie znów odmówił współpracy i w końcu nie dowiedzieliśmy się czy w tym mieście w niedziele funkcjonuje sklep, w którym mogłabym zakupić potrzebne do ogrzania mi rzeczy. W rezultacie wyszłam w spodniach od piżamy pod jeansami:)) Wiele cieplej mi specjalnie nie było, ale zawsze coś. Udało się nam zaparkować naszą fordziczkę blisko stadionu i kilka minut później mój mąż był cofany na wejściu z aparatem. No ja mówiłam, że tym sprzętem to go nikt wpuści, ale on się zaparł, że jakoś przemyci (!!!). Dobrze, że przynajmniej nie wziął ze sobą statywu!:) Tak więc ja weszłam a małżonek odbył sobie przechadzkę spowrotem do auta. Piechur mój kochany:) Takie same aparaty wisiały na szyjach nielicznych panów z prasy legitymujących się stosownym identyfikatorem z napisem press. A mój mąż chciał przemycić. Fantasta:)

Ja się cieszę, że z nim nie poszłam, bowiem na scenie już grali panowie (przesympatyczni) z Atwerp Gibsy Orkestra jakże oni grali wyśmienicie! Nogi same tańczyły, ciało samo się gibało do rytmu. Wybuchowa mieszanka dźwięków bałkańskich, klezmerskich z domieszką ska. Uwielbiam takie perełki muzyczne. No i oni na tej scenie się tak fajnie bawili!

Antwerp Gibsy Orkestra

 Szkoda, że tak wczesna pora to była, bo i ludzi jeszcze niezbyt dużo i jasność psuła nieco klimat wydarzenia. Po chłopcach na scenę wkroczył zespół Kroke. Zostali zaproszeni przez samego Gabriela (potem się okazało, że panowie się znają od lat, a Kroke nagrało kilka numerów w studio Petera) Po jakimś czasie do chłopaków na scenie dołączyła Anna Maria Jopek w czerni w wielkim kapeluszu wspaniale wpisywała się w aurę koncertu i miejsca. Tak to był pierwszy magiczny moment jak słuchając jej głosu, dźwięku interumentów uświadomiłam sobie gdzie ja jestem. Ogólnie to Kroke nie zrobiło na mnie aż tak dużego wrażenia ,dopiero po połączeniu muzyki i miejsca serce zabiło mi mocniej. 

Tu akurat bez Anny Marii Jopek. Nie ma w sieci żadnego fragmentu z jej udziałem.

Po koncercie Kroke nastąpiła przerwa. Było tak zimno i wilgotno, że czas oczekiwania nie był najprzyjemniejszy. Organizatorom i zapewne samemu artyście zależało na tym, by zapadły ciemności. I słusznie bo zaraz obok muzyki najważniejszym elementem muzycznego przedstawienia były wizualizację. Na początek jedną piosenkę zaśpiewała pani występująca z Gabrielem na scenie, potem pojawił się sam on, oraz inni muzycy. A nie było ich mało moi drodzy, bo aż 80 ludzi na scenie wystąpiło razem z Mistrzem. Caaała orkiestra symfoniczna New Blood Orchestra. 
Już wspominałam o pierwszym magicznym momencie kiedy uświadomiłam sobie gdzie jestem, drugi magiczny moment nastąpił chwilę potem kiedy Gabriel przed zaśpiewaniem "Father, Son" zadedykował piosenkę swojemu tacie, który dwa tygodnie wcześniej obchodził swoje setne urodzinki. To już było wzruszające, ale jak usłyszałam głos tłumaczący to co przed chwilą powiedział Peter rozpłynełam się ze wzruszenia. A usłyszałam głos PIOTRA KACZKOWSKIEGO, który został zaproszony do tego zadania przez artystę. Miód na moje serce!! Chwilę później publiczność zaśpiewała tacie Gabriela "Sto lat", które ponoć zamieniło się potem w 200 lat (nie wiem ja tego nie słyszałam)

Peter dedykuje utwór swojemu tacie, słychać głos Kaczkowskiego, publiczność śpiewa Sto lat:)

 Niektórzy recenzenci się czepiali, że to było nie na miejscu, ale ja nie widzę nic w tym strasznego, wydaje mi się to raczej urocze. Ja osobiście swoje Sto lat dedykowałam naszemu polskiemu Piotrusiowi:) 
Przez cały koncert było zimno i wilgotno, zbierało się na deszcz, ale nie padało. Niebo czekało na moment odpowiedni, niebo czekało na Red Rain. Przy pierwszych dźwiękach zaczęło padać. Wraz z końcem utworu deszcz ustał. Poważnie!


 "Red Rain" tutaj troszkę się Peterowi zgubił głos, ale chwilę potem zniknął za kulisami i już dalej śpiewał, że hej:)

 I to była trzecia magiczna chwila koncertu Petera Gabriela. Nie mogło zabraknąć dwóch utworów chyba najbardziej kojarzonych z artystą. Biko oraz Don't give up. Także zespół Kroke zostało zaproszone na scenę by wykonać wspólnie "In your Eyes".

"Biko" tu słychać więcej Kaczkowskiego (no sami powiedzcie, że gardło ściska wzruszenie) doczekajcie do końca.

 To nie był taki zwyczajny koncert nazwałabym to raczej wydarzeniem multimedialnym. Bardzo duże wrażenie zrobiły na mnie perfekcyjnie zgrane w czasie, z nastrojem, tempem wizualizację. Żal, że nie można było robić zdjęć.

Reasumując bardzo mi się podobał koncert, jakkolwiek to infantylnie brzmi, zrobił na mnie wrażenie, ale jednak czegoś mi brakowało. To moje subiektywne wrażenie (tylko i wyłącznie), bo przecież to, że na koncercie z orkiestrą symfoniczną wyczekuje  jednak mocnego uderzenia, rockowego Gabrielowego kopnięcia jest czymś irracjonalnym wręcz. Dla mnie było za cicho. Chciałam poczuć dźwięk w ciele, chciałam poczuć wibracje. Raz poczułam przy Solsbury Hill i przy bum bum bum. 

bum bum bum:)

 Tego się nie da połączyć, bo muzyka symfoniczna żeby było słychać te cudowne dźwięki musi być wyważona. I tak właśnie było. Koncert był idealnie nagłośniony, a że dla mnie było za cicho to już mój problem:) Ja już wiem, po obejrzeniu filmów na youtube już wiem, że następnym razem zapłacę nawet 100zł więcej i będę najbliżej sceny jak się tylko da. Tam jest prawdziwy koncert, tam czuć każdy dźwięk, tam jest interakcja z publicznością. To nie koncert był za cichy tylko ja za daleko. Wcześniej byłam bliżej, ale było tak zimno w tej przerwie przed Gabrielem, że musiałam opuścić moje stanowisko i udać się na herbatę i ciepłą kanapkę. Potem już nie miałam siły się przedzierać przez tłum, bo ja w zasadzie źle się czuje w tłumie.
Pozostał lekki niedosyt po koncercie, tak szybko zleciało. 

p.s korzystałam uprzejmości youtuba. Ja nie miałam czym nagrywać:)

Miałam ambicję opisać dokładanie przebieg koncertu włącznie z tym co Gabriel mówił (a odnosił się do sytuacji na świecie w powiązaniu do historii miejsca festiwalu), wtedy wykazałabym się profesjonalizem, ale jako, że mnie wszelkie wycieczki ideologiczne (nie odbierając im słuszności i dając do tego prawo) słabo kręcą, wręcz jestem na nie głucha nie będę o tym wspominać. Odsyłam na stronę, na której przedstawiona jest set lista Piękny świat Petera Gabriela.


DZIEŃ TRZECI-PONIEDZIAŁEK

W poniedziałek udaliśmy się do Muzeum Auschwitz. Udało nam się ostatnim rzutem wejść bez przewodnika. Spędziliśmy tam 3 godziny. Niesamowite, że w ogóle nie czuliśmy zmęczenia. Czas tam w tamtym miejscu płynie inaczej. Nie bardzo wiem co mam więcej powiedzieć. Myślę, że żadne słowa tego nie wyrażą. Są zdjęcia zrobione nowym aparatem jak najdyskretniej. Ze zdjęć zrobione zostały dwa "filmiki". Zdjęcia nie są przerobione, tylko kolory zostały specjalnym programem podbite.

"Byłem tam jakieś dwa lata. Czas biegł tam inaczej niż tu na ziemi. Każdy ułamek sekundy biegł w innym cyklu czasowym. A mieszkańcy tej planety nie mieli imion. Nie mieli ani rodziców, ani dzieci. Nie ubierali się jak my tutaj. Nie urodzili się tam i nikt nikogo tam nie rodził. Nawet ich oddychanie regulowały prawa innego rodzaju. Ani nie żyli, ani nie umierali zgodnie z prawami tego świata. Zamiast imion mieli numery(...) Zostawili mnie, cały czas mnie zostawiali, zostawiali(...), przez niemal dwa lata mnie zostawiali, zawsze mnie zostawiali za sobą(...). Widzę ich, patrzą na mnie, widzę ich(...).
Jechiel Dinura-Kacetnik (fragment "Siódmy milion" Toma Segeva.

Muzeum Auschwitz (Oświęcim)


muzyka w tle: "Kadisz. Lamentacja" Michał Lorenc

Następnie udaliśmy się do Brzezinki gdzie spędziliśmy kolejne 2 godziny. Wiał wiatr, wiatr historii. 

Muzeum Birkenau (Brzezinka)

tło dźwiękowe: modlitwa  zmarłych (nie Kadisz. Kadisz nie jest modlitwą za zmarłych)

P.S Filmik można obejrzeć na pełnym ekranie. Wtedy jest troszkę gorsza jakość zdjęć. Na małym zdjęcia są wyraziste, ale małe.


I na zakończenie:

Wchodząc do Muzeum Auschwitz zaszliśmy do sklepiku gdzie książki sprzedawał przesympatyczny pan i opowiedział nam historię o mężczyźnie, który przyszedł do niego do sklepu po zwiedzeniu obozu. Opowiedział, że jak był w podstawówce na wycieczce w  tym miejscu zachowywał się tak skandalicznie, że został wyproszony. Teraz już jako dorosły facet (wielki, z tatuażami) przyjechał ponownie. Na jednym ze zdjęć zobaczył żydowską dziewczynkę, która była łudząco podobna do jego córeczki. Tak to nim wstrząsnęło, że przepłakał na zapleczu sklepu dobrą godzinę. Deklarował także, że gdyby spotkał teraz tą przewodniczkę przepraszałby ją na kolanach za swoje karygodne zachowanie. I z tymi zdjęciami i z tą opowieścią Was pozostawiam.


10 komentarzy:

  1. Ci Antwerpi są całkiem w moim klimaciku, już widzę siebie jak tam pod tą sceną bym podrygiwała ;)
    A Peter Gabireil- cóż, zazdroszczę, masz teraz bezcennego skarba w postaci wspomnień, a pod barierki warto się czasami pchać, choć nie zawsze publika jest kulturalna i istnieje ryzyko,że zamiast oddać się muzyce będziesz wysłuchiwać komentarzy, będziesz popychana i gnieciona, więc może nie miałaś takiej złej miejscówy :)
    Do Oświęcimia chyba nigdy nie odważę się pojechać, to nie na moją wrażliwość, już czytając Twojego posta miałam ciary i łzy w oczach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No Atwerpów bym chętnie sobie jeszcze raz zobaczyła i pogibała się. A wiesz, że w tym samym czasie w Chorzowie w ramach Dni Śląska (czy jakoś tak) grał na rynku ZA DARMO MANU CHAO!! i ponoć to był genialny koncert. W sumie dobrze, że dowiedziałam się o tym po powrocie, bo miałabym niezłego doła, że nie mogę być w obu miejscach naraz. A Manu bardzo bardzo lubię. W ogóle w tych dniach było kilka koncertów. Dzień wcześniej tak samo na rynku tyle, że w Katowicach wystąpił Tricky i Lamb i Lao Che. Rany, że ja o tym nic nie wiedziałam. Przecież w sobotę byliśmy w Krakowie kilkadziesiąt zaledwie kilometrów od Katowic! Nigdzie nie było na ten temat żadnej informacji, a przecież niezłe gwiazdy przyjechały. Nie bardzo to rozumiem, ale trudno.

      Wizyta w obu muzeach zrobiła na mnie wrażenie, ale myślałam, że potrząśnie mną to miejsce bardziej. Prawdziwe wrażenie zrobiła na mnie Brzezinka. Świadomość tego co widziały ściany baraków była przytłaczająca. To były te same ściany! Wierzyć się nie chce, może dlatego nie przeżyłam tego jakoś specjalnie mocno, bo psychika i ciało się broniło niedowierzaniem. Nie wzięło tego w samoobronie. Nie wiem. Dość, że mam te obrazy w głowie i teraz zupełnie inaczej czyta mi się książkę Mikołaja Grynberga, która jest zbiorem rozmów z ocalałymi. Powiem jedno, tak pięknych, tak wzruszających, rozczulających, a czasem i zabawnych rozmów chyba nie czytałam nigdy. Już wiem, że to będzie dla mnie jedna z ważniejszych książek roku. Na pewno o niej napiszę, jeśli znajdę w sobie odwagę:)
      Ale się rozpisałam! Buziaki:)

      Usuń
    2. Nooo, zaczął się sezon koncertowy :) Same perełeczki się zapowiadają. U nas w czerwcu ma być Shinead o Connor. Na świeżym powietrzu, więc sobie przycupnę gdzieś pod płotkiem :)

      Usuń
  2. Zazdroszczę. Żałuję, że nie mogłam być na koncercie. Peter Gabriel jest niesamowity.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to był dobry, piękny koncert. Jedyny w swoim rodzaju:)

      Usuń
  3. Ja tez zazdroszczę Ci tego koncertu! Tym bardziej, że takie klimaty tam były.
    Piotr Kaczkowski... on mnie wychował muzycznie... kiedyś, dawno temu...

    OdpowiedzUsuń
  4. Będę do Ciebie częściej zaglądać!
    Dodaję Twój blog do listy "obserwowanych" ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj:)
      Zapraszam serdecznie, zapraszam!
      No głos Kaczkowskiego był zaskoczeniem, łezka mi się w oku zakręciła jak go usłyszałam. Też kiedyś się zasłuchiwałam w Mini Maxie (choć już potem trochę się nam gusta moje i pana Piotra rozjechały). Ten jego głos. Miałam okazję poznać go osobiście. Jest kilka wpisów trójkowych. Może na nie przypadkiem trafisz i przez nie przebrniesz, bo zazwyczaj są długie hihi, bo ja gustuje w dłuuugich, wielowątkowych, wielodygresyjnych postach:))
      Cieszę się, że do mnie zaszłaś i będziesz zaglądać.
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
    2. Specjalnie poszukałam tych wpisów... Nie wiem, ile masz lat, ale w moim pokoleniu Piotr Kaczkowski "wychował muzycznie" wiele osób - i chwała mu za to! ;-)

      Dobrze się czyta Twój blog!

      Usuń
    3. O rany chciało Ci się szukać wpisów i je czytać. Jestem pełna podziwu:)) Dziękuje za miłe słowa:)

      Usuń