"Nie, nie zażywam narkotyków, zażywam książki"
Ingeborg Bachmann

czwartek, 20 września 2012

Odcinek drugi wakacyjnej opowieści, w którym będzie o tym jak to się nam znudziły piękne widoki z tarasu. Czas wyruszyć w drogę...

Trochę mnie tu nie było, depresyja posturlopowa dopadła mnie z tygodniowym opóźnieniem. Zupełnie nie mogę wbić się na orbitę, chodzę niedospana i kawę codziennie wypijam, co mi się dotychczas nie zdarzało raczej. Odpowiedzialnością za ów stan obarczam przede wszystkim BUDZIK, który o barbarzyńskiej godzinie codziennie ma wiele do powiedzenia, pogoda poranna także nie sprzyja uśmiechom, wczoraj jechałam rowerzycą w deszczu. Na szczęście byłam na zmoknięcie przygotowana. Dziś przywitałam się z czapką, a w bezpośrednim spotkaniu z 10 stopniami mój mózg zaczął przemyśliwać możliwość powrotu do domu w celu wzucia na nogi ciepłych rajstop pod już ciepłe spodnie. Ale litości jak we wrześniu wdzieję na siebie rajty, to co ja ubiorę w grudniu? Pięć par? Dziś mam w planie polowanie na rękawiczki, które podobnie jak skarpety lubują się w szczególnie wrednym dekompletowaniu. 
Na blogi zaglądałam i owszem, ale jakoś tak bez entuzjazmu, podobnie było z czytaniem książek. Ale dziś czuje, że cosik zaczyna zaskakiwać. Kilka trybików wskoczyło na swe tory. Dobrze mi się buszuje po blogach zaprzyjaźnionych i w ekspresowym tempie wciągnęłam książkę państwa Mellerów. Ufff.  Za czas jakiś kolejne trybiki codzienności zaskoczą i zrobi mi  się pewnie lepiej. Ja myślę!:)
 Tyle tytułem wstępu wyjaśniającego moją absencję i brak dalszego ciągu wakacyjnego bajania, wszak doniosłam Wam li o pierwszym tygodniu pobytu.
Do rzeczy zatem:

NASZ PIERWSZY WEEKEND, ZE SZCZEGÓLNYM UWZGLĘDNIENIEM SOBOTY:)

Pierwsze kilka dni naszego pobytu w Hiszpanii (konkretnie w Alcaidesie nieopodal Gibraltaru) jak wiecie upłynęło nam leniwie na tarasie i na plaży. Od czasu do czasu w ramach urozmaicenia graliśmy w kręgle, w tenisa, ping-ponga i szaleńczo ścigaliśmy się na rowerach...taa akurat te dwa leniwce takie akrobacje sportowe czynili...noo jasne!..., że nieee. Te kręgle, rowery i rakietki tenisowe były tylko wirtualne. Witrualne nie wirtualne po dwóch godzinach gry w kręgle bolała mnie ręka i noga jakbym właśnie wróciła z prawdziwej kręgielni. A jak mnie bolało ciało po walce (to chyba był boks) ile ja się musiałam namachać by szanownemu małżonkowi dokopać! Ale dokopałam... raz:)
Noo i tak nas na tym tarasie sobota zaskoczyła. Pierwszy wspólny dzień z gospodarzami. Na dzień dobry przepyszne śniadanko, a potem gospodarze wsadzili nas do swojego samochodu terenowego i w drogę do Tarify, najdalej wysuniętego na południe punktu w Hiszpanii. Dalej już się nie da. Od Alcaidesy to jakieś 100km. Tam wszędzie autostardy więc podróż przebiegła sprawnie i przyjemnie. Byłam baaardzo rada, że w końcu mam okazję uświadczyć kawałka Hiszpanii. A w Tarifie przywitał nas diabelski wiatr wiejący znad Oceanu Atlantyckiego. Przywitaliśmy się z wodą i udaliśmy się już sami (Maciej i Ania wybrali wylegiwanie się na plaży-ileż można się zachwycać domami!) do miasta. Starego zresztą. Mineliśmy starą wjazdową względnie wyjazdową bramę i znaleźliśmy się w plątaninie wąskich uliczek z białymi budynkami i w większości niebieskimi okiennicami. Ja oczadziałam zwyczajnie, bo Tarifa to takie miasto z moich marzeń o Hiszpanii. Piękna tego miejsca się rzecz jasna nie da ludzkim głosem opowiedzieć...więc proszę bardzo zdjęć kilka.

Ci, którzy śledzą moje wpisy na facebooku się teraz nico wynudzą, bo te zdjęcia i komentarze pod nimi będą powtórką z rozrywki. Nie każdy ma facebooka i nie każdy ma ochotę na jego strony zaglądać dlatego umieszczam zdjęcia i na blogasku:) 

Kliknij w zdjęcie a się w magiczny sposób powiększy.

Przepraszam do miasta to tędy?:)

Nasi gospodarze od tylca:)
Stare miasto przywitało nas takim oto ohydnym ze wszech miar placykiem. Na jego widok prawie uklękłam:)

Rany jak tu jest czadowo!
No to idziemy się poplątać intuicyjnie po uliczkach. Na ulicy Comendador...
...przywitały nas wesołe laleczki Czaki w wersji zmultiplikowanej. Mało na zawał nie zeszłam:)
 Sklepiki, sklepiczki, wazoniki, medaliki.

Takie oto wejścia do domów. Wyobraziłam sobie takie klatki u siebie na osiedlu. Noo to byłoby coś!
"Uliczki, kamieniczki z latarenką..."
 
 Brzydki znak, brzydki! tak się za śliczną panią ustawiać w tle. A fe!

No tu już lepiej, ślicznie i powabnie.
"Wieje, wieje rozwiewa mnie"-rany julek jak tam wiało. Na dole szalejąca woda:)
Pocałuj żabkę w łapkę yyyy w pyska...może się w księcia zamieni?
Druga brama wyjazdowa bądź wjazdowa do starego miasta. Do muru przyklejona postać w pomarańczach:)
Little Amsterdam-marihuana w Hiszpanii jest na legalu więc wieczorami pewnie tłoczy się u wejścia tłum wesołych ludzi. Ja świetnie koresponduje kolorystycznie nieprawdaż?
Mężowskie stopy odmówiły posłuszeństwa, więc trochę się posnułam sama. Niedaleko, ino po najbliższym kwadracie.
 Albercik wychodzimy!, czyli opuszczamy uliczki starego miasta.

 Zaraz za tą bramą znajduje się placyk taki z ławeczkami knajpkami. Tam usłyszałam dźwięki memu sercu bliskie, zlokalizowałam pana, który na gitarce grał i śpiewał, akurat mój ukochany numer Floydów "Wish you were here". Ehhh jakaż to błogość!
Wróciliśmy po Maćka i Anię. Pomoczyliśmy nogi w okrutnie zimnym oceanie, ostry piasek niesiony przez wiatr nas posmyrał po łydkach, trochę poleżeliśmy na kocyku i dopadł nas głód niemożebny.
Trzeba mi wielkiej wody tej dobrej i tej złej...

Smutna parasolka wiatrem targana:)
Głodni udaliśmy się znów do starego miasta, wieczór zapadał, ludzkość budziła się do życia. Weszliśmy do pierwszej lepszej knajpki. Tak się akurat złożyło, że obsługiwała nas Polka i jak się później okazało pizze przygotowała także nasza rodaczka, która zresztą pożegnała nas wyglądając przez swoje okienko pięknym dziękuje:) Od tego momentu zaczęliśmy kolekcjonować przypadkowe spotkania z Polakami. A uzbierało się ich kilka. 
Ja bym najchętniej została w Tarifie do nocy, ale nasi gospodarze chcieli wracać  już do domku. Udaliśmy się więc znowu na plaże gdzie czekało autko. A nad Oceanem:
Na zachodzie bez zmian...
 
 No już dobra wal te fotę pt: Kobieta na tle zachodzącego słońca, nad Oceanem Atlantyckim w dodatku" hihi
Romantico, że niech mnie!  
 





I na zakończenie relacji z pierwszej wyjazdówki kilka zdjęć pt: Hiszpania Jezuskami i Boziami stoi."


Jezusek za kwiatem ukryty. Jezusków w podwórkach, w klatkach było wielu, prawie tyle samo co cymbalistów:))

Wypatrujcie odcinka następnego, bo to dopiero pierwsza sobota, a następny wyjazd nastąpił dzień później:)
 

11 komentarzy:

  1. Miło zerknąć na relacje z wojaży.
    Pięknistą masz tę spódnicę, o barwie włosiąt nie wspominając. Zazdraszczam lekko, bo ja już taka wypłowiała...
    Ściskam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spódnica jest z second handu za jakieś śmiesznie małe pieniądze. Dwa złote czy coś w tym stylu:)) Włoski faktycznie miały cudny kolorek, i nie wiem czy Cię to pocieszy, ale też już przez słońce, morze i chlor jestem wypłowiała, a ledwo minął miesiąc. Ehhh
      Ściskam również:)

      Usuń
  2. Przepięknie! Ale Ci zazdroszczę:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj było przepięknie, aż mi się nie chce wierzyć, że ja tam byłam:)

      Usuń
  3. Śliczne zdjęcia i fantastycznie wyglądasz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje za miłe słowa. Fantastycznie się też czułam.Ehh

      Usuń
  4. Niech ci tych blasków i widoczków zostanie na długo. Piękne miejsca. Serdeczności:)

    OdpowiedzUsuń
  5. ech, mi też czasu brakuje ostatnio na buszowanie po blogach, ale Hiszpanii to sobie nie odpuszczę. Też prawie zeszłąm na zawał przez te laleczki Czaki, ale jeszcze bardziej podoba mi się Twój irokez :) Ciekawam co Gibon na to, że sobie księcia z żaby chciałaś wyczarować ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jakże tu sympatycznie, fotki przepiękne (uwielbiam fotografie i cenię ludzi , którzy na nich nie pokazują wyłącznie Siebie, szczególnie z podróży),no i przemiło się Panią czyta:)

    Karolina (stoliczek z "chudymi nogami")

















    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O dziękuje za wizytę:) Zapraszam ponownie. Za jakiś czas rzecz jasna na blogu także przedstawię nowego mieszkańca. Trzeba się chwalić takimi cudeńkami:)

      Usuń
  7. Pięknie :-) Miło sobie poczytać o słonecznej Hiszpanii, gdy u nas nadciąga jesień, trochę nacieszyć oczy widokami :-)

    OdpowiedzUsuń