"Nie, nie zażywam narkotyków, zażywam książki"
Ingeborg Bachmann

środa, 2 maja 2012

O książkach wypłatkach i o tym jak to sama sobie zrobiłam ku-ku:)

Pozdrawiam Was serdecznie z pracy (pisanie rozpoczęłam kilka godzin temu). Nie ma to jak mieć wesoły tydzień w kratkę. Na szczeście jutro wstawać nie muszę:)


Na początek zanim przejdziemy do tytułowego ku-ku z posta przedstawiam książki wypłatki. Jedna z nich jest prezentem imieninowym dla taty (które były 23.04) ale dziś się dopiero spotkamy. Zgadnijcie, która książeczka wywędruje z mojego gościnnego domu do tatowego nie mniej gościnnego książkom domu?


Książeczki zamawiane w Światowym Dniu Książki z 30% rabatem:) Zaoszczędziłam 60zł.

CUDOWNIE WAŻNE: Na programie Comedy Central Family ( u mnie zamiast Vh1, to nie to samo co Comedy Central) codziennie o 16.20 dwa odcinki "CUDOWNYCH LAT"! Właśnie obejrzałam odcinek, w którym Karen obchodzi 18-ste urodziny i jak zwykle się zryczałam. Nie wiem, po którym razie przestanie mnie ten serial tak bardzo wzruszać. Mam nadzieję, że to nie nastąpi nigdy:)
Do tego czyta mój ukochany lektor. Ten sam co czytał "Przystanek Alaska". Cudowne to najlepszejszy, najkochańszy, najmądrzejszy serial świata. Bezapelacyjnie! Rozpoczął się odcinek 46 "Przeprowadzka".



No a teraz przejdźmy do kwestii tytułowego ku-ku:)

Opowiem Wam moi kochani jak to Papryczka w piątek tydzień temu po raz pierwszy w życiu wsiadła do auta (dwa razy siedziałam za kółkiem i jechałam po polnej drodze prosto-no właśnie prosto!). W piątek nadszedł ten dzień wielkopomny. Godzina 18 się zbliżała, jam po pracy czekała na pana instruktora co to się spóźniał. Dziesięć minut, piętnaście. Gorąco, zaczynam się stresować, no ale nic to myślę, pewnie kolega Patryk, który też ma jazdy z panem Czesławem jedzie, może korki. Czekam. Przyjechali i faktycznie Patryk za kółkiem. To była jego 4h (bo pan Czesław po 2h ma lekcję). Koleś normalnie jechał jak stary. Stawał ładnie na pasach, ruszał bez problemu, hamował i ogarniał skrzyżowanie. Szacun! No myślę sobie, zaraz ja zasiąde, to się pan zdziwisz:) No dojechali my,  a pan Czesław wcale nie żartem mówi do Patryka, że zrobimy kilka kółek i JA go odwiozę do domu! Roześmiałam się szczerze zrozumienia w rozbawieniu nie odnajdując. Ok:) 


A takim nie lepiej?

Następnie pan Czesław zostawił mnie z młodym Patrykiem (co to dla niego wszystko jest pikuś) i kazał mu objaśniać mi co i jak z lusterkami, gdzie co się znajduje, że sprzęgło, hamulec, gaz. Ja siędzę jak ta lebiega i myślę sobie: kosmos! Że niby lusterka tak łatwo ustawić? No może jak się wie jak, to i proste. No w końcu ustawione. Ok pan Czesław usadowił się na swoim miejscu, Patryk z tyłu. Obaj panowie myślą, że pojadą, są gotowi do jazdy hihi. Oni jeszcze nie wiedzieli z jakim to ułomkiem mają do czynienia (zresztą ja też nie wiedziałam, że aż z takim). Po którejś próbie (niezbyt licznej) udało mi się ruszyć, jadę, ale nie ogarniam kierownicy, nie czuje jej,  a pan mi każe skręcać. A tu się okazuje, że ja to nie umiem skręcić porządnie. Nie umiem przekładać rąk. Puszczam kierwonicę! Postanowiono mnie nauczyć w trakcie jazdy, ale nie da rady. Jak się skupiam na górnej partii ciała i na czynnościach jakie ręcę mają wykonywać zapominam o nogach i jadę za szybko, ewentualnie nie jadę w ogóle:) Pokazał raz, drugi, na szybko, w czasie rzeczywistym. Ni cholery. Widzę jak człowiekowi Czesławowi ciężko, jaki kontrast stanowię ze wcześniejszym kursantem. Patryk został w aucie, pomimo tego, że wiedział, że my to nigdzie nie pojedziemy. Nie wyganiałam go, bo zapomniałam o nim (teraz myślę, że powinnam wygonić). W końcu zasugerowałam panu żebyśmy jechali, ale żeby to on jechał, a ja będę ogarniać kierownice. Łaskawie pokazał mi jak to się robi bardzo wolno. Dziewczę załapało, umiarkowana radość na pokładzie. Ja żeby samą siebie pocieszyć (bo byłam bliska płaczu, tak mi głupio) sama mówię, że pewnie nie jestem pierwszą, która nie ogarnia kierownicy (myślę naiwnie, że pan nie zaprzeczy), ale pan Czesław zaprzecza i dodaje jeszcze, że właściwie to spotyka się pierwszy raz z taką osobą, której to tyle czasu zajęło. Dziękuje bardzo! 


Czułam się jak totalny debil i ułomek. Było mi tak źle z samą sobą, chyba jak nigdy w życiu! Coś mu tam próbowałam tłumaczyć, ale widzę, że nie ma między nami porozumienia. Przepaść po prostu. Ten męski, sprawny wszystko ogarniający, skoordynowany świat nie koreluje żadną miarą z moim kobiecym światem. Do tego męski świat jest podwojony, bo z tyłu siedzi przecież Patryk. Przypominam sobie o nim w momencie w którym łapie obu panów na porozumiewawczym spojrzeniu. Jest mi wstyd, jest mi głupio, jestem zła, chyba nawet wstyd mi przed samą sobą bardziej niż przed nimi. Wiedziałam, że szału nie będzie, znam siebie i wiem, że ja manualnie nie najlepiej stoję, ale w najczarniejszych scenariuszach nie przypuszczałam, że te pierwsze dwie godziny (no niecałe) będą tak straszne. Do tego nie ogarniam tego co wokół, a koleś mi kazał wycofywać auto, żeby wrócić na prostą. Jednym słowem KOSZMAR! 


To moje autko, którym jechałam (a raczej próbowałam jechać) nie było chyba takie zadowolone:)

Pan Czesław też nie zrobił na mnie dobrego wrażenia. Nie zrobił nic złego, ale czułam, widziałam jego poirytowanie, rozczarowanie w końcu to tylko człowiek i sama myśl o spotkaniu z nim już była bolesna. Bałam się, że w razie czego nie będę miała możliwości zamiany instruktora, bo pani, która też uczy (zapałałam do niej natychmiast sympatią, jak tylko ją zobaczyłam) preferuje poranne pory, wtedy kiedy jestem w pracy, trzeci instruktor szkoli motorki. Tak więc myślę sobie w razie czego klops. 
Jeszcze zanim ja zasiadłam za kółko umówiłam się z nim na poniedziałek (który już był) i na dzisiejszą środę. Z poniedziałku zrezygnowałam od razu jak tylko wysiadłam z auta po tej jeździe (sory, ale wolę jogę i spokojny weekend), środa ze mnie sama zrezygnowała.
Wczoraj nastąpił nagły obrót spraw być może na moją korzyść. Otóż pan Czesław z przyczyn rodzinnych nie może prowadzić lekcji i musi oddać swoich uczniów właśnie  tej pani (pierwsza myśl: pan ze mnie zrezygnował!! taki ze mnie matołek!). Tym sposobem nie mam dziś jazdy! Na samą myśl o dzisiejszym spotkaniu (prosto po pracy) bolał mnie brzuch, więc wiecie, rozumiecie kochani jak bardzo mi ulżyło (tak wiem nie najlepiej to brzmi). Umówiona z panią na piątek na 18. Zobaczymy jak teraz będzie. Cieszy mnie, że pani dała mi wybór ile godzin będę miała jazdę jedną czy dwie. Kolejnych dwóch godzin kręcenia się w kółko bym nie dźwignęła, a póki nie zacznę ogarniać bardziej nigdzie nie pojadę!!:)
Ten mój pierwszy kontakt z autem był takim doświadczeniem, które w ciągu kilku minut zabiło chęć do kolejnych prób, zabrało przekonanie, że jest sens robienia prawka, że w ogóle takie przedsięwzięcie jest w jakikolwiek sposób zasadne. 

Jak już mnie dopadnie stres na myśl o samochodzie, to sobie myśle, że ja nie muszę tego robić, że to nie jest matura, studia, czy praca, gdzie trzeba po prostu, ja nie muszę mieć prawa jazdy, ja mogę zrezygnować. Nie, nie myślcie sobie, że się poddaje, wiem, że to tak brzmi, ale ta właśnie świadomość, że to czy pójdę w to, czy się podejmie jest moim wyborem i nikt mnie do tego zmusić nie może mi bardzo, bardzo pomaga. Bo ja tak zasadniczo nie potrzebuje prawka. Do pracy mam 20 minut marszu, przemieszczam się na rowerze, jak gdzieś muszę pojechać mąż mnie zawozi. Po co mi to? Po co mi późniejszy egzamin, ponoć najtrudniejszy w życiu (już dwie osoby tak go nazwały). Nie, nie poddaje się, tylko  sobie racjonalizuje:) Bo ta decyzja należy tylko i wyłącznie do mnie i mogę zrobić co zechcę. Mogę się zaprzeć i starać się robić prawko, pomimo wszystkich potencjalnych przeszkód, ale mogę się nie zapierać i jak stwierdzę po kilku kolejnych próbach oswojenia stwora typu auto, że to nadal ani trochę nie jest moje, że tego nie czuję zrezygnować, bo po co na drodze kolejny kiepski kierowca stanowiący zagrożenie? Bo co? Bo jak się powiedziało A to trzeba powiedzieć B? A guzik moi drodzy. Przede wszystkim zdrowy rozsądek, i mierzenie sił na naturalne predyspozycję (których nie posiadam) i na możliwości psycho-fizyczne. AAA i na potrzeby hihi nad potrzebami także trzeba się pochylić:)
 Już taki mam system wspierania samej siebie. Może dość pokrętny, ale ważne, że działa:)


Będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze...albo niedobrze:)


P.S żeby nie było aż tak dramatycznie i przykro, to wczorajszy dzionek spędziłam w gronie ściśle babskim w miejscowości Niesulice pełnego jezior i lasów. Lubię moje miasto, bo 40 minut drogi autkiem i są wakacje. A wybór kierunków spory:)


Ja się nie kąpałam, bo ja cieniara jestem, ale koleżanka Katarzynka i owszem:) Twarda sztuka.


Pozdrawiam:)

19 komentarzy:

  1. no to po przeczytaniu tej relacji szczerze zastanawiam się czy aby na pewno będę podchodziła do prawka za niecały rok... Muszę to przemyśleć ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto podjąć próbę. Nie wiesz tego jak będzie Ci szło. Ja najzwyczajniej w świecie nie mam tej naturalnej predyspozycji do bycia kierowcą, u Ciebie może być inaczej, a nawet jeśli też będzie kiepsko, to jeszcze nic nie znaczy:)
      Wiadomo nawet małpę można nauczyć prowadzić, wierzę, że faktycznie każdy może prowadzić auto, z tą różnicą, że jedni potem będą świetnymi kierowcami, inni przeciętnymi, a jeszcze inni nawet mając wieloletnie doświadczenie będą jeździć po prostu źle.
      Ja wychodzę z założenia, że tych kiepsko prowadzących auto powinno być jak najmniej na drogach, dlatego jeśli nie zauważę w ciągu kilku następnych jazd znaczącej zmiany u siebie nie będę się w to pchać. Tak mi podpowiada instynkt samozachowawczy i zdrowy rozsądek:)

      Usuń
  2. Nie poddawaj się zbyt łatwo Papryczko, właśnie to jest ważne, że nie musisz, a chcesz. Mi kurs szedł świetnie, ale po 3 oblanych egzaminach (byłam wściekła raz na siebie, dwa razy na egzaminatorów ;-) dałam sobie spokój. Jak się uda wrócę do tego na tych wakacjach, jak nie to w bliżej nieokreślonej przyszłości, choć akurat ten papierek bardzo by mi się przydał. Najważniejsze to trafić na dobrego instruktora, pan Czesław zdecydowanie odpada ;-) Powodzenia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak też tak myślę, że dobry instruktor to połowa (ta większa nawet) sukcesu. Mówisz, że szło Ci świetnie? No to super, znaczy żeś stworzona do bycia kierowcą. Szkoda by było! Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś podejmiesz próbę i egzamin zdasz:) Moja koleżanka zdawała 9 razy. Nie poddała się i już jeździ (dobrze) pięć lat. Ona czuła się dobrze za kierownicą, miała dryg do tego, ale na egzaminach zżerał ją stres.
      Wierzę, że jeszcze będziesz kierowczynią. Jestem tego nawet pewna:)

      Usuń
  3. Uwielbiam Cię czytać, naprawdę. Zawsze wywołujesz uśmiech na mojej twarzy :)
    W sprawie prawo jazdy nic nie pomogę, sama marzę o takim papierku, ale to jeszcze przede mną. Natomiast gratuluję smakowitych lektur i życzę miłej lektury!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje za dobre słowo:)
      Właśnie problem, a może i nie problem jest taki, że o papierku owym w ogóle nie marzę, po prostu jest to przydatna umiejętność, jednak można sobie bez niej żyć spokojnie i fajnie. Jak się lubi chodzić i ma się umiłowanie do roweru, to autko z rzadka potrzebne.
      Myślę, że jak się ma predyspozycję do bycia dobrym kierowcą, to jazda samochodem jest wielką frajdą, jeśli się owych predyspozycji nie posiada, niekoniecznie musi się udać i wcale nie jest to żadna ułomność:)
      Ale warto spróbować:)

      Usuń
  4. Nie można się zniechęcać ;) Mój instruktor też nazywał się Pan Czesiu i też na pierwszej jeździe kazał mi ruszyć w miasto. A potem nawet nie patrzył co robię tylko rozwiązywał krzyżówki :P Robiłam kurs w lipcu, więc jak wysiadłam z auta byłam spocona jak mysz. Zostawiłam wielką mokrą plamę na siedzeniu dla mojego następcy :) Było trochę dramatycznie, bo zdałam za drugim razem. Ale za to teraz czuję się świetnie za kierownicą i nie wyobrażam sobie, żebym musiała się prosić kogokolwiek o podwózkę :) Także trzymam mocno kciuki, nie rezygnuj!~Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj podziwiam, że dałaś radę ze swoim panem Czesiem! Przecież to co on zrobił to zwykła granda! ja sobie czegoś takiego nawet nie wyobrażam. Wysiadłabym po prostu:) Zdanie za drugim razem nie jest myślę niczym dramatycznym, raczej wielkim sukcesem. Ten pierwszy egzamin to taka próba generalna, żeby zobaczyć jak to jest, ogarnąć siebie w tej nowej sytuacji. Wnoszę, że jeśli na pierwszej jeździe kazał Ci jechać, a potem jakoś sobie radziłaś, to masz po prostu zdolność do jazdy autem naturalną, z takim punktem wyjścia można startować, a potem walczyć do końca. Ja nawet nie ogarniałam auta na placu. Zero komunikacji z materią pojazdu:) Ja wiem, bo znam siebie, że ja z koordynacją nie najlepiej, manualnie także słabo. Nawet jazda rowerem z początku mnie przerażała. Rozumiesz co mam na myśli:)
      Póki co nie zrezygnuję, dam sobie czas i szansę, ale nie będę też robić czegoś wbrew sobie:)

      Usuń
  5. Głowa do góry! Mnie też nie szło łatwo, siedziałam za kierownica, jak sparaliżowana na pierwszych jazdach. Mam prawo jazdy od około pięciu lat, a jeszcze na samo wspomnienie tych jazd i egzaminu mną trzepie. Trzymam kciuki za Ciebie, trzeba się przełamać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie słyszałam, że to są wspomnienia, które jeszcze po latach trzepią człowiekiem. Nie wiem czy mam chęć na takie emocję. Dam sobie szansę rzecz jasna jeszcze trochę, ale nie mam zamiaru się naginać, walczyć ze sobą, ze swoimi ograniczeniami, jeśli prawko mi nie jest do niczego potrzebne. Jak to piszę czuje się wolna i wiem, że jakąkolwiek podejmę decyzję w tej materii będzie ona słuszna, bo w zgodzie ze mną:)

      Usuń
  6. Trzymam kciuki za prawko :) Ja podchodziłam 4 razy ;) Trzeba być wytrwałym to podstawa. A paczka książek - cudna! :)

    Serdeczności na weekend :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gratuluje wytrwałości. A miałaś mocną motywację? Bo ja nie mam specjalnie wielkiej. Nie potrzebuje auta. Nie odczuwam braku tej umiejętności. Wiem, że jest przydatna i dobrze ją posiadać, a potem jak już minie jakiś czas jazda autem to wielka przyjemność, ale w zasadzie nie czuje potrzeby:)
      I tak naprawdę, to że nie muszę daję mi wielkie oparcie:)

      Usuń
  7. Pozdrowienia od kogoś, kto sobie lata temu odpuścił mniej więcej na twoim etapie i teraz nie czuje się z tym wcale dobrze :/... ale też i nie wcale źle :)
    Powinnaś dla poprawienia humoru obejrzeć (albo przypomnieć sobie) film Happy-Go-Lucky i cieszyć się, że masz Czesia a nie Scotta za instruktora ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. HiHi ENRAHA! ENRAHA!

      Tak też sobie myślę, że jak nie zaobserwuje u siebie po kilku godzinach zmiany na lepsze, jak nie poczuje się lepiej w kontakcie z autem, to nie będę się w to pchać zwyczajnie. Nie będę nawet kończyć kursu, bo wiem, że jak już zajdę do tego etapu już mi będzie ciężko się wycofać (tyle zaangażowania, czasu, nerwów) i może nawet za którymś tam razem zdam egzamin i potem nie będę jeździć (mam trzy koleżanki w pracy, które nie czuły tego, a się zaparły i teraz mają wprawdzie prawko, ale w zasadzie bezużyteczne). Ja tak nie chcę. Po co mi to? Nie ma obowiązku posiadania prawa jazdy. Nie czuje jego braku i myślę, że jeśli zrezygnuje, to będę miała podobne odczucia co Ty. Po prostu.
      Zobaczę jak będzie z nową panią, jak mi pójdzie przez kilka następnych jazd i podejmę decyzję, bez biczowania się, że coś odpuściłam, że nie podjęłam wyzwania. To nie w moim stylu:))
      Pozdrawiam!

      Usuń
  8. Spoko oko orinoko- zaba w wodzie nie bodzie- jak to mówi mój znajomy. Będzie dobrze. Ja się Tobie nie dziwię, żeś zestresowana- sama się boję takich maszyn i nie pojmuje, jak można robić tyle czynności jednocześnie i jeszcze się skupiać na drodze. Nie jesteś sama, już masz drugiego matołka do towarzystwa. Za to masz piękne wypłatkowe zdobycze. Miłej lektury :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana. Ja wiedziałam, że to nie będzie fun i zabawa, ale nie myślałam, że okaże się tak matołkowata w materii ogarniania autka. Najbardziej dołujące jest to, że moje koleżanki jakoś to ogarniały. Jedna nawet już na pierwszej godzinie wyjechała do miasta. To znaczy tyle, że umiała jakoś skręcać i trzymała się drogi. No, ale nic to widocznie potrzebuje więcej czasu. Ja nawet długo ogarniałam jazdę rowerem, wiem, że z koordynacją i z manualnością u mnie nie teges jest. Zobaczymy dziś jak to będzie z nową panią. Dzięki temu, że zaczynam z nią trochę czuje się jakbym zaczynała drugi raz od nowa i jakby mi to dawało szansę na nowy, lepszy początek:)
      Buziak

      Usuń
  9. Jestem w podobnej sytuacji...Poszłam na kurs nie z przymusu, a dlatego, że chciałam. Dziś mam 4 zajęcia. Na pierwszych dobrze czułam za kierownicą, lecz już na drugich dopadło mnie zwątpienie, czy mam do tego predyspozycje... Drugie zajęcia nie były za przyjemne, początek trzecich to koszmar, póżniej jakoś się rozkręciłam. Niestety - popełniam jeden błąd, już wiem, że zaraz będzie lawina kolejnych. Jestem dość ambitna, mam za instruktora starszego, bardzo cierpliwego gościa, nie krzyczy, tłumaczy, lecz po początku wczorajszych zajęć czuję, że chyba zacznie mieć mnie dość. Jutrzejsze zajęcia odwołałam, zobaczę co dziś się wydarzy... Od początku jestem rzucona na głęboką wodę- jeżdżę po centrum jednego z największych miast w Polsce. Myślałam, że mam do tego dryg i pierwsze zajęcia potwierdziły, że można z jazdy czerpać przyjemność, ale obecnie jest równia pochyła - coraz niżej i niżej. Wiem jakie popełniam blędy, widzę znaki, dostrzegam pieszych. Wiem, że wprawa czyni mistrza, ale nie może być tak, że z kolejną godziną mam coraz większy stres i totalna blokada. Na codzień umię opanować stres, owszem, mam "wybuchowy" charakter, ale kontrojuję emocje. Moze powinnam zmienić instruktora, jest niby w porządku, ale może to on ma na mnie taki wpływ. Zgadzam się z Tobą, lepiej być wobec siebie szczerym - spróbowałam, to nie dla mnie, nic na siłę...

    OdpowiedzUsuń
  10. Moim zdaniem to tata dostał Sebalda. Kiedy zobaczyłam Trójkową książkę na targach, a do tego była grupa pod wezwaniem z Trójki do jej podpisywania, to sobie od razu o Tobie pomyślałam. Nawet ustawiłam się do jej podpisania dla Ciebie, ale stałam i stałam, a oni gadali i gadali i niestety musiałam już sobie iść, bo byłam umówiona. Potem pomyślałam, ze pewnie tę książkę masz i tak i miałam rację

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadłaś tata dostał Sebalda:) Ma tych Sebaldów już kilka, a każdy ode mnie. Och jakże mi miło i cieplutko na sercu, że chciałaś dla mnie zdobyć książkę, że chciałaś dla mnie ją wystać. Fajne to uczucie wiedzieć, że gdzieś w Polsce ktoś o tobie właśnie sobie myśli:))
      Buziaki!

      Usuń