"Nie, nie zażywam narkotyków, zażywam książki"
Ingeborg Bachmann

środa, 25 września 2013

Chorwacja ciąg dalszy. Nadal Kastel Stari:)

Środa 4.09 
 Cały poranek mąż spędza na spacerkach do wc. Dobrze, że ma blisko i że mała męska konkurencja. Byłby klops gdyby tak blokował jak blokował przy większej ilości mieszkańców pola. Męczy się bidulek. Zjada wafle i suchy chleb (nie dla konia). Dobry przywieziony z Polski, razowy na zakwasie. Mamy 3 bochny będzie nam towarzyszył przez czas jakiś. Ciężko się go je. Nie da się go ukroić ale i na to jest sposób. Pierwsze gotowanie, a raczej podgrzewanie na naszym palniczku sztuk jeden. Na pierwszy ogień (dosłownie) idzie kociołek meksykański. Pach pach i podgrzany. Do brei wrzucam pokruszony chleb. Uhm pycha! I jaka ohydna! 


kociołek meksykański z chlebkiem
 
Staram się jeść nieco ukradkiem i udawać, że fu fu fu, żeby ukochanemu przykro nie było z tym waflem tylko na podorędziu. W przerwie złego samopoczucia idziemy wymienić euro na zwierzątka chorwackie i trochę się kąpiemy. Woda zimna jak dupa foki (jak mawia mój tato). Plaża miejska tuż za płotem. Nie bardzo piękna, ale mąż już zapowiedział, że on nigdzie żadnej plaży nie będzie szukał! Okeeej:)


Nasza plaża. Zdjęcie pierwsze widok zza płotu pola namiotowego.
 
Z przyczyn od nas niezależnych wracamy na pole. Cóż mężowska fizjologia wygrywa. Czas mija. Kolejny spacerek. Mąż czuje się lepiej i przypływie litości dla mojej już nieco znudzonej siedzeniem w jednym miejscu osoby oświadcza, że jeśli przez następne 2h będzie się czuł ok to pojedziemy do Trogiru, od którego dzieli nas zaledwie 10km. 

W pobliżu miasteczka jest lotnisko. Czasem przeleci samolot nad polem bardzo nisko. To ciekawe.

latają

To wdzianko, które mam na sobie zakupiłam kilka dni przez wyjazdem. Za 6zł. Jeden znajlepiej trafionych zakupów w ostatnim czasie. Idealne na plaże, na pole namiotowea nawet na spacer.
 
Specjalnie obrałam (w założeniu) miejsca wypadowe w takiej odległości od atrakcji, które chcemy zobaczyć żeby nie musieć spędzać pół dnia w aucie, a potem wracać na pole drugie pół dnia. Tym sposobem wszyscy są zadowoleni (chyba, że ktoś ma rozwolnienie). Ja jestem zwolenniczką zwiedzania. A nawet mam motorek w dupie i szkoda mi siedzieć w jednym miejscu. Mąż też lubi zajrzeć tu i tam, ale lubi też pognić na plaży, posiedzieć spokojnie na polu. Nie wiem kto bardziej wypoczywa. Pewnie on:) Tym sposobem jest gnicie i leżakowanie a wieczorem kiedy już upał maleje jest łażenie. Idealna formuła. Poza tym z zeszłorocznego doświadczenia z Hiszpanią wiemy, że dobrze jest zobaczyć miasto za dnia i w nocy.
Wracamy w tej opowieści na pole i do męża co to nie wiadomo jak się poczuje w ciągu dwóch godzin. Ważą się losy Trogiru. Bo jeśli nie dziś to jutro Split a w piątek jedziemy dalej. Oczywiście możemy sobie decydować kiedy i gdzie jedziemy, ale szkoda mi siedzieć u góry kraju. Jeszcze tyle miejsc do zobaczenia.
Mąż w okolicy 20 stwierdza, że jego aktywność toaletowa nieco ustała i jedziemy do miasta Trogir. Kilka minut potem jesteśmy w samym centrum. Popełniamy grzech zaniechania szukania darmowego parkingu i zostawiamy foczkę na płatnym. Sowicie płatnym jak się potem okazuje.
Idziemy w uliczki.


Trogir. Nie ogarniam tej światełkowej dekoracji
 
 Nie wiem czy to jakiś zjazd rodaków czy przypadek, ale co druga osoba mówi po polsku. Bardzo dużo turystów. Wycieczki czy jak? Słabo czuje miasto w takich warunkach. Jest piękne na pewno, ale ja go jakoś nie kupuje. Trafiamy na placyk gdzie szykuje się jakiś koncert. Doczekujemy początku i uciekamy, bo pani w ślubnej kiecce (taki miała krój) straszebnie wyje.

a jednak uliczki i pranie w tle do kolekcji.

Jedne z nielicznych wspólnych zdjęć. Robione ze statywu. Wyglądamy jak wklejone manekiny.
 
Mąż się zaczyna nerwowo kręcić. Mówi, że lepiej mu jak chodzi. Widzę jak się kręci między sklepami i deczko już nerwowo rozgląda. Wraca jednak. Fałszywy alarm, ale już widzę, że nie czuje się bidulek pewnie. Jeszcze chwilkę łazimy. Cykam zdjęcia. To straszne ale rozpoznaje Polaków z daleka. Na kilka strzałów wszystkie trafione. Swój swego wyczuje. Czuje się jak w kraju, z tą różnicą, że jest dużo cieplej i ładniej. Na kategoryczną prośbę męża wracamy do autka. Ile nas nie było? Może dwie godziny. Może nawet mniej. Pan na parkingu kasuje nas za 3h (30kun). Przeliczam to dopiero w drodze. Trudno!
Małżowinka znów czuje się gorzej. W nocy śpi niespokojnie. Pożarł już prawie wszystkie stoperany. Jak jutro nie przejdzie zacznę się już martwić!

Czwartek 5.09

Wstajemy. Mąż czuje się nieco lepiej jemy leniwe śniadanko. Nadal jednak wcina ryżowe wafle.  W nocy rozbiła się grupa polaków. Studenciaki. Na plaży też spotykamy rodaków. Opowiadają nam swoją podróż przez Austrię i Słowenię. O 3 w nocy zostali zatrzymani przez gliniarzy za szybkość. Do zapłaty 400 euro. No to koniec ich wakacji. W rezultacie płacą jakoś 100 euro a mandat oficjalny dostają na 20 e. Reszta do kieszeni. Czy to byli prawdziwi policjanci. Pewnie i tak. Ale pewności nie ma:)
Plażujemy. W galerii handlowej kupujemy dwa materacyki do pływania (nie wzięliśmy). Woda jest zimna zwyczajnie więc unoszenie się na niej na materacu jest idealnym pomysłem. Mąż swój zabija kilka dni później. Leeeniwy dzionek.Taki jak lubi mój mąż.

Ja mam relaks mąż rozwolnienie. Taki podział niesprawiedliwy:)
 
 Wieczorem jedziemy do Splitu. To jakieś kilkanaście kilometrów od Kastel Stari. Genialnie!
Parkujemy autko na płatnym, podziemnym parkingu (do 21 za darmo, więc godzina za free). Trochę trzeba iść na stare miasto. Jakieś 15/20 minut. Znowu milion turystów. Koncert na głównym placu. Fajnie, ale uciekamy w uliczki. Tu też niestety małe motorki mogą przemieszczać się pomiędzy kamienicami. Trochę to męczące jest. Trafiamy w polecane w przewodnikach miejsca. Koncert w ruinach.





 Ja włażę w jakieś boczne. Takie lubię najbardziej. Tu też bardzo dużo polaków. Rozpoznajemy niemalże twarze z wczoraj hihi.
Split okej, nakręciłam się na niego bardzo i się rozczarowałam. Nie zrobił na mnie wrażenia takiego jakiego się spodziewałam. Mąż znudzony zupełnie. W ogóle go to miejsce nie kręci. W okolicy 23 wracamy do autka. Tu dla odmiany pan nam liczy mniej. Płacimy 19kun i wracamy na pole..Jutro rano opuszczamy Kastel Stari i ruszamy dalej.
A gdzie? To w następnym odcinku:)
Do zobaczenia!

5 komentarzy:

  1. Pilnie śledzę relację. Akurat w Trogirze i Splicie byłam, choć za dnia, i wciąż pamiętam mój zachwyt. No i woda była zdecydowanie bardziej przyjazna! Jednak jeśli urlop, to tylko latem! Upały mi niestraszne, a tłumy chyba takie same. Co dalej?...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to bardzo dziwne bo z kimkolwiek rozmawiam to każdy jest zachwycony tymi dwoma miastami i nie wiem doprawdy co takiego się stało, że mi niekoniecznie. Może to przez nerwową atmosferę, którą chcąc nie chcąc wprowadzał mąż swoją "przypadłością". Żałuje, że nie miałam okazji być w tych miastach jeszcze raz. Może to przez ilość rodaków i w ogóle ilość ludzi tak ciężko było mi poczuć klimat miasta? Mam wrażenie, że niżej było mniej ludzi, a jeśli nawet nie (bo pewnie nie w Dubrovniku) to tam mi to nie przeszkadzało (i nas było mniej). Myślę sobie, że jednak w szczycie sezonu jest dużo więcej ludzi. Czytałam relację na forum cro.pl pary, która poszła na mury w Dubrovniku w lipcu, weszli i przeszli kilka metrów w tłumie. Jak w kondukcie pogrzebowym, pot zlał im głowy i pomimo tego, że już zapłacili uciekli stamtąd. Pewnie różnie to bywa. Jednak jak patrzyłam na zdjęcia z pól namiotowych z lipca to widać duże różnice w ilości namiotów, to samo na promie. Krążą legendy o długości oczekiwania na prom w sezonie. Mi zimna woda nie przeszkadzała aż tak bardzo. Lubię się pluskać, ale nie aż tak bardzo. Nie mam potrzeby bardzo długich kąpieli. Na dole w okolicach Dubrovnika już była woda dużo cieplejsza. Raz łaziliśmy w upał (gdzie nie zdradzę jeszcze) i był wyjątkowy skwar. Ale się umęczyliśmy. Ja jednak optuje, za leniuchowaniem w dzień i zwiedzaniem pod wieczór:)
      Następny odcinek już wkrótce. Już jest wszystko napisane (siłą rozpędu) tylko dodać zdjęcia i zrobić kosmetyczną korektę:)
      Cieszę się, że śledzisz moją relacje.

      Usuń
  2. Mnie Trogir bardzo się podobał. Zapamiętałam z niego szczególnie wyjście na wieżę kościelną...Było hm... dość ekstremalne, ale widok z wieży piękne. Jeśli zaś chodzi o ilość rodaków, to miałam odczucia dokładnie takie same jak Ty. W Chorwacji Polaków tyle, że czasem masz wrażenie, że więcej niż Chorwatów. Wyjątek stanowi Istria. Jej jakoś nasi rodacy sobie nie upodobali.
    Pozdrawiam i z niecierpliwością czekam kolejnego odcinka ;)
    Życzę mało traumatycznego powrotu do świata ludzi pracujących :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Powyższy komentarz to nie anonim tylko
    Owca
    (chyba coś pokręciłam wpisując go ;D)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak czytając coś czułam, że to nie jest wpis anonimowy. Tam na dole miałam wrażenie naszych rodaków było mniej. Za to mrowie Niemców (niemieckich emerytów w camperkach-szczęściarze!)
      Istrii też jestem ciekawa. Tam to chyba bardziej klimat włoski tych miasteczek. Mój maż był 10 lat temu w Puli i w okolicach i się w ogóle nie zachwycił. Nie wiem trzeba by nad tym pomyśleć.
      Już po pierwszym dniu. Dzięki temu, że mam w pracy naprawdę świetna ekipie było mi łatwiej, bo autentycznie cieszyłam się na spotkanie z nimi. Najgorzej było wstać (a nawet nie wstać tylko zasnąć. Sen nie przychodził do chyba 3 rano-rozregulowany zegar biologiczny). Pobudka o 6.10! dzesus było ciemno i padało. Do tego pierwszy raz od przynajmniej 4 miesięcy nie jechałam rowerem, więc wszystko wcześniej trzeba było zrobić. Wstać, wyjść. Ehhh. Pewnie dołek pojawi się jak radość ze spotkanie minie. Ale co tam nie myślę o tym:)

      Usuń