Miesiąc Wrzesień książkowo należał do bardzo udanych. Przeczytałam siedem książek i oprócz jednej nieudanej ("Ostatnie fado") reszta była albo bardzo dobra, albo wręcz wyśmienita!
O dwóch szczególnie zabawnych chciałabym wspomnieć dziś. Obie wypuściło na rynek wydawnictwo Świat Książki.
Zarówno w towarzystwie Jacka Fedorowicza i jego "Ja jako wykopalisko", jak czytając Handlarzy czasem Tomasza Jachimka bawiłam się przednio, rechocząc od czasu do czasu perliście:)
Absolutnie czysta przyjemność z obcowania z literaturą:)
"Ja jako wykopalisko" Jacek Fedorowicz.
Pana Jacka chyba nikomu przedstawiać nie trzeba. Człowiek renesansu, uzdolniony i inteligentny bezsprzecznie, z poczuciem humoru i dystansu zauważalnym na każdym kroku.
Kabareciarz, aktor, tekściarz, pisarz, wystąpił także w charakterze wykopaliska. Wykopaliska szczególnie godnego uwagi i smakowitego (wykopalisko zdaje się nie może być smakowite, ale niech tam!).
Pewnego pięknego dnia (to moja fantazja, może wcale nie był on piękny, a słotny i zimny) pan Jacek natrafił w szpargałach na teczuszkę misternie zapakowaną. Szargany ciekawością rozwarł jej szczęki i znalezisko zaczął przeglądać i czytać. Zaczytał się niemożliwie ciekawy kogóż czyta i kto go tak słowem pisanym zafascynował.
Jakże się kolega Fedorowicz zaskoczył kiedy w końcu autora zidentyfikował jako siebie samego sprzed ponad 30 lat. W zachłanne ręce jego wpadła bowiem jego pierwsza książka wspomnieniowa pt: "Jak zaczynałem" datowana na rok 1972.
Książka ta niestety lub stety (dla nas stety) wówczas nie została wydana, ponieważ autor Fedorowicz nie zgodził się na wprowadzenie licznych cenzorskich zmian.
Tak więc książka przeleżała sobie nie niepokojona przez nikogo ładnych parę lat. Przespała zawirowania stanu wojennego, przemian ustrojowych, wejście w nowy wiek, aż ujrzała w nowej odsłonie, uzupełniona o komentarz Autora z tzw.perspektywy, światło dzienne, pokonując drogę przez wydawcę i trafiając w końcu na księgarniane i na szczęście dla mnie biblioteczne półki. Jakże się ucieszyłam jak ją wcześniej wypatrzywszy na półce dorwałam w swoje zachłanne łapki (jeśli ktoś myśli, że książka ów wróci do biblioteki szybciutko, się myli. Za chwil parę przejdzie ona w ręce taty mego-wszystko pozostanie w rodzinie hihi)
Uwielbiam książki wspomnieniowe, szczególnie te, które swoją akcją obejmują wczesne lata 50 i 60-te, ten bogaty czas przemian kulturowych, czas artystów budzących się do życia. Ach! Wiedziałam od pierwszej chwili, że czeka mnie wielka uczta. Błogość zupełna:)
Na pierwszych stronach poznajemy młodziutkiego Jacka, zaledwie 15-letniego, który nagle podjął decyzje, że chce zdawać do Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Sopocie, do szkoły obleganej niemożliwie przez ludzi po szkołach plastycznych. A młody Fedorowicz nie posiadał nawet rysunków, które mógłby dołączyć do dokumentów. Nie miał także dobrego pochodzenia, nie należał do ZMP (ot zbrodnia!) i wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały wysoką niewykonalność zadania pt: dzieciak bez żadnego wcześniejszego doświadczenia plastycznego dostaje się do TAKIEJ szkoły !
I co? i zdał!
i co?, i dostał się,
i co? i ostatecznie studia owe skończył:)
I co? i zdał!
i co?, i dostał się,
i co? i ostatecznie studia owe skończył:)
Widocznie gdzieś we wszechświecie było już dawno zapisane, że Fedorowicz ma (co by się nie działo) trafić po prostu na Wybrzeże, ma tam poznać panów Cybulskiego, Kobielę, Wowo Bielickiego i założyć teatrzyk Bim-Bom. Ileż rzeczy by się nie wydarzyło, filmów nie powstało gdyby pan Fedorowicz trafił na przykład do Radomia! Przeprowadzka do miasta Sopot okazała się momentem przełomowym w karierze wszelakiej pana Jacka:)
Książka "Ja wykopalisko" powstała po to, żebym ja czytelniczka uwielbiająca wspomnienia z tamtych szalonych czasów mogła się rozkoszować absolutnie każdym zdaniem! Przyjemność sama w sobie po prostu:))
"Żarliśmy się (podczas tworzenia programu Bim-Bom) czasem nieprzytomnie. Teatr był dla nas sprawą najważniejszą, stąd emocję. Dyskusję o programie przeradzały się w awantury, w czasie których Wowo wymyślał Afanasjewowi od postrzelonych poetów, Zbyszek Wowowi od inteligentów, ja Zbyszkowi od dyktatorów, Wojtych Kobieli od bezbarwnych mydłków, Kobiela Kafarowi-Kochanowskiemu od kompleksiarzy i tylko Mrożek nikomu nie wymyślał-wychodził"
Tak rozbawił mnie ten fragment niemożliwie!
W książce mieszka rozdziałów VII i rozdział zwany ostatnim. Każdy tytuł rozdziału jest nawiązaniem do tytułu książki. Znajdziemy więc tytuł Jak zaczynałem być malarzem, następnie Jak zaczynałem być bimbombowcem, grafikiem, redaktorem, podróżnikiem, Prawdziwym Aktorem i estradowcem. Ostatni rozdział nosi tytuł Jak kończyłem:) Niezaprzeczalna logika!:)
Z rozdziału "Jak zaczynałem być podróżnikiem"
Wyprawa AGATA kierunek Europa, uczestnicy: Wowo Bielicki, Jerzy Afansjew, Jacek Fedorowicz, Witold Leszczyński i Krystyna Sokołowska-żona Wowa
("Wowo tuż przed wyjazdem postanowił się ożenić, pozostawiając w nieutulonym żalu wiele panien, w wielu miastach, a szczególnie na Wybrzeżu")
Wyprawa AGATA kierunek Europa, uczestnicy: Wowo Bielicki, Jerzy Afansjew, Jacek Fedorowicz, Witold Leszczyński i Krystyna Sokołowska-żona Wowa
("Wowo tuż przed wyjazdem postanowił się ożenić, pozostawiając w nieutulonym żalu wiele panien, w wielu miastach, a szczególnie na Wybrzeżu")
Rok wyprawy 1957, maj. Pojazd: renault kombi wypakowany do ostatecznych granic:)
"Jurek (Afanasjew) miał przedziwną cechę, języki obce przyswajał (na poziomie kilku podstawowych zwrotów) z opóźnieniem-by tak rzec-jednogranicznym. Nieźle znał niemiecki, jeszcze z dzieciństwa, ale podczas przejazdu przez Austrię wciąż usiłował zagadywać po czesku. Kiedy z Austrii wjechaliśmy do Włoch, przeszedł na niemiecki.Przez cały pobyt we Włoszech na splamił się bodaj słowem po włosku, dopiero gdy przekroczyliśmy granicę Francji, przywitał strażników radosnym Buon giorno nie muszę dodawać, że jego Bonjour usłyszeli dopiero Anglicy." :)))))
Na zakończenie:
Cykl rysunków satyrycznych o Kobieli dla "Dookoła świata"
rys. J.Fedorowicz:)
Podsumowując książeczka- perełeczka, smakowita w każdym zdaniu. Żałuje tylko, że ta pierwotna z 72 roku nie została napisana nieco później, bo wtedy mogłabym przeczytać wspomnienia aktorskie pana Jacka, spotkać się z Bareją czy z Dobrowolskim. Oj byłoby co czytać i z czego chichrać.
Polecam bardzo mocno Fedorowicza Jacka w roli wykopaliska!!
Jacek Fedorowicz,
wydawnictwo: Świat Książki,
Warszawa 2011,
stron: 213
"Handlarze czasem" Tomasz Jachimek.
Tomasza Jachimka znam z programów kabaretowych, ale moją uwagę przykuł dopiero jako gość Artura Andrusa w Trójkowej "Powtórce z rozrywki". I to zachęta redaktora Andrusa na okładce książki zadecydowała, że zabrałam książkę z bibliotecznej półki:
"Ojciec zaangażowany w wychowanie dzieci, konferansjer, kabareciarz (...)piszę teksty do audycji radiowych, spektakle teatralne i sam w niektórych gra, aktywny sportowiec...Jak on to robi? Być może handluje czasem? Zatem niech Państwo kupią dużo egzemplarzy pierwszej książki Tomasza Jachimka (na prezenty dla znajomych, do bibliotek szkolnych, uniwersytetów, do klubów garnizonowych). On dzięki temu będzie mógł sobie kupić trochę czasu na napisanie drugiej książki, na trening, zabawę z dziećmi, czy wizytę w mojej audycji radiowej. Życzę miłej lektury.
Artur Andrus.
Ja wprawdzie nie przyczyniłam się do podwyższenia statusu materialnego pana Tomasza, bo książki nie kupiłam, a wypożyczyłam, ale myślę, że pan Tomasz cieszy się wraz ze mną, bo to wesół człowiek jest niezmiernie:)
O czym jest pierwsza książka pana Jachimka? Ano jest to opowieść o zmianach, które zaszły w świecie, dzięki pewnym zawirowaniom czasowym. A kto dokonał tego cudu pomnożenia czasu? Ano wuj Franciszek, jedyny zwycięzca domowego quizu, samozwańczy wynalazca skonstruował maszynę służącą do handlowania czasem. Ale zanim osiągnął ten niebywały sukces popełnił kilka zupełnie absurdalnych wynalazków, oraz co niedzielę organizował rodzinny quiz. Próbowali ów quiz wygrać inni członkowie rodziny siostra wuja Grażyna, jej mąż Piotr, dzieciarnia Michaś i Hania, oraz babka Wiktoria, której brak sukcesów na polu quizowym nie przeszkadzał zbytnio, bowiem była mistrzynią gry w domino...
"Urodziła się traf chciał, 1 września 1939 roku-wyjątkowo mało wesoły czas dla noworodków (zresztą zdecydowanej większości data wyjątkowo wrednie się kojarzy)-jakby dla ironicznej pociechy los obdarzył babkę Wiktorię fenomenalnymi zdolnościami do gry w domino. Ba! Śmiało można nawet zaryzykować tezę, że gdyby domino było dyscypliną olimpijską, to babka Wiktoria od dawna mieściłaby się w panteonie sportowych sław obok Szewińskiej i Kusocińskiego. Gdyby domino byłą grą hazardową, to dziś babka Wiktoria dostawałaby złote płytki na diamentowy stolik, zaś cała rzecz rozgrywałaby się w okolicach Las Vegas..."
Czytając o perypetiach rodziny wuja Franciszka miałam jedne skojarzenie: Rodzina Poszepszyńskich, rodzina jakich wiele. Nie mogłam się od tego tropu opędzić:)
Za chwil parę po krótkim wprowadzeniu kto jest to i kto zacz wuj Franciszek wymyśli cudowną maszynę do handlu czasem, a spokojne i nudne dotychczas życie rodziny zmieniło się diametralnie. Maszyna, a właściwie jej magiczne właściwości manipulowania czasem szybko znalazła wielbicieli, dzięki temu w krótkim czasie wynalazek wuja Franciszka, a więc i on sam wpłynął nie tylko na losy rodziny, ale i na losy świata i wielu, wielu ludzi, a szczególnie kilku pobocznych bohaterów, dla których pan Tomasz Jachimek znalazł miejsce w oddzielnych rozdziałach opisując ich dalsze, zupełnie niespodziewane losy.
Na czym polega manipulacja czasem i dlaczego handlarze?
Otóż dzięki rewolucyjnej maszynie ci, którzy mają czasu wolnego w nadmiarze mogą sprzedać swój czas tym, którzy czasu zbyt dużo nie mają i pragną wydłużyć swoja dobę wedle swoich potrzeb. Ci pierwsi na tym procederze zarabiają kasę, a ci drudzy zyskują dodatkowe godziny na realizację różnych swoich celów. Deal życia normalnie:)
W związku z tym, że z maszyny handlującej czasem korzysta już cała ludzkość robi się wielkie zamieszanie czasowe. Nikt już nie wie, która jest godzina, bo każdy żyje podług prawideł tylko swojej własnej doby, a że dla jednych doba trwa godzin dwie, a dla drugich sześćdziesiąt dwie kwestia czasu jest nie do ogarnięcia.
Wuj Franciszek później udoskonala jeszcze swój wynalazek, ale niechaj to pozostanie drogi czytelniku tajemnicą:)
Książkę czyta się świetnie, płynie się po niej bez mielizn. Autor w obszarze języka polskiego porusza się z dużą sprawnością.
Spotykamy na kartach powieści różnych dość mocno stereotypowo zarysowanych bohaterów. Czytelnik nie ma problemu ze zidentyfikowaniem kto jest kto. I wychodzi to książce na zdrowie, bowiem nie o głębię psychologiczną postaci tu chodzi. Jest śmiesznie, jest mądrze, jest pomysłowo. Słowem jest cholernie dobrze:)
Spotykamy na kartach powieści różnych dość mocno stereotypowo zarysowanych bohaterów. Czytelnik nie ma problemu ze zidentyfikowaniem kto jest kto. I wychodzi to książce na zdrowie, bowiem nie o głębię psychologiczną postaci tu chodzi. Jest śmiesznie, jest mądrze, jest pomysłowo. Słowem jest cholernie dobrze:)
A oto co sądzi ludzkość o wuju Franciszku:
"Nieco mniej liczna kategoria internetowych bywalców informowała łaskawie, kto za wujem Frankiem stoi, kto na tym wynalazku tak naprawdę zarabia, i jak to się teraz będzie przeciętnego Kowalskiego doić. Kiedy wujo Franek dowiedział się, że jest przez czternaście lat szkolonym tajnym agentem Mosadu i KGB z przeszłością wojenną w Afganistanie, to aż mu się słabo zrobiło. Nawet zaczął się zastanawiać, czy może Mosad i KGB nie mają na tyle nowatorskich metod, aby przez czternaście lat szkolić człowieka w takiej tajemnicy, żeby się ten szkolony nie zorientował...Cholera ich wie! No,ale żeby w tajemnicy przed samym sobą na wojnę do Afganistanu pojechał? Bez jaj, tego nie dałoby się ukryć, chociażby z tak prozaicznego powodu, że po powrocie wujo byłby mocno opalony. Rodzina na pewno zwróciłaby uwagę na długą nieobecność i ciemną karnację."
"Grażyna kiedy brała ją najzwyklejsza pod słońcem jasna cholera, to adrenaliną mogła obdzielić trzy sezony nielegalnych walk bulterierów."
"Miała na tyle utlenione włosy, że bez problemów oddychała pod wodą."
Ja w obecnej sytuacji zawodowej znajdowałabym się po stronie tych sprzedających swój czas. Chętnie bym kilka godzinek odsprzedała i zarobiła parę złociszy, które wydałabym na...na...książki:)
Z przyczyn sentymentalnych sercem bliżej mi jest do książki pana Fedorowicza. Niemniej jednak polecam obie:)
Lektura w sam raz na nadchodzące jesienne wieczory.
"Handlarze czasem"
Tomasz Jachimek,
wydawnictwo: Świat Książki,
Warszawa 2010,
stron: 327.
Zaraz, zaraz.... Jerzy czy Jacek?? ;-)
OdpowiedzUsuńNie to, ze się czepiam ale ten Fedorowicz to Jacek...
OdpowiedzUsuńJerzy to ten drugi;)
Popraw sobie i skasuj ten post:)
Oj rany dziewczyny DZIĘKI! nie wiem co mi się stało!! Przecież ja wiem, że to jest Jacek, a nie Jerzy! Ale tak mi się wkodował ten Jerzy, że nawet przepisując tekst z książki, gdzie stoi przecież w tekście Jacek, a nie Jerzy przepisałam błędnie:)
OdpowiedzUsuńGdyby nie istniał taki człowiek jak Jerzy, to pewnie by do tego nie doszło:)) Ale wtopa hihi.
Jednak nie będę posta kasować tylko wprowadzę zmianę, niechaj tak pozostanie. Mój tato Jerzy nota bene(który siedzi teraz obok) nazywa to Freudowską pomyłką hihi nie wchodźmy może już w Kompleks Edypa hihihi
Pozdrawiam i jeszcze raz dzięki za zwrócenie uwagi!
P.S już wiem skąd mi się wziął ten Jerzy! Aktor Fedorowicz kandydował na posła z ramienia PO i całe miasto było w jego gębie! Co to znaczy kod wzrokowy!:)
OdpowiedzUsuńto ja się do czegoś przyznam - ja myślałam, że Jerzy to Jacek, tylko się tak dziwnie zestarzał :-)
OdpowiedzUsuńKASIU.EIRE-
OdpowiedzUsuńufff jesteś lepsza:)) ulżyło mi hihi. Pozdróweczka!
papryczko - przebiłam wszystkich :-)
OdpowiedzUsuń