Drugi tydzień chodzenia do pracy na godzinę siódmą rano. Jak mi? Nie jest tak źle, tak jak myślałam, że będzie oczekując z niesmakiem na te letnie miesiące. Każdy wieczór kiedy kładę się o jakieś absolutnie dziwnej dla mnie porze i wstaję o takowej jest jednak gwałtem na mej sowiej duszy. Póki nic się wieczorem nie dzieję na mieście i nigdzie się nie wybieram jest ok. O 20 po prostu się kąpie (jeśli nie jestem na spacerze) i wybieram aktywność na wieczór: film czy książka? I to dokonywanie wyboru boli najbardziej, bo chciałoby się wszystko. Korzystać z uroków letnich wieczorów (balkon by sprawę załatwił. Może znacie jakiś eliksir na porost balkonów?), obejrzeć jakiś dobry film, albo powgapiać się w ekran tv i jeszcze poczytać. W systemie porannego wstawania się wszystkiego nie da. To dla mnie po tych pracach zmianowych nowe doświadczenie. Właściwie nie narzekam, nie wstaję wcale tak wcześnie jakby można było zakładać. Śpię aż do 6.30 w porywach do 6.40! gdyż ponieważ nie mam imperatywu porannego kąpania się i mycia głowy. Robię to wieczorem dzięki temu kilka minut po wstaniu mogę wsiąść na rower, co zaraz po myciu głowy byłoby ryzykowne. Śniadanka także nie jadam tak wcześnie, wrzucam tylko produkty do torby i szamam już w pracy zazwyczaj w dobrym towarzystwie. Rano wykonuje cztery czynności:
1) wstaję- zazwyczaj proces pionizacji trwa najdłużej,
2) myje zęby- 2minuty,
3) kremuje buzię-to cały mój makijaż,
4) ubieram się-3 minuty,
5) wrzucam jedzonko do reklamówki- 1minuta i wychodzę:)
Do pracy jadę 7 do 10 minut. I już! Fajnie mam nie?
*************
1) wstaję- zazwyczaj proces pionizacji trwa najdłużej,
2) myje zęby- 2minuty,
3) kremuje buzię-to cały mój makijaż,
4) ubieram się-3 minuty,
5) wrzucam jedzonko do reklamówki- 1minuta i wychodzę:)
Do pracy jadę 7 do 10 minut. I już! Fajnie mam nie?
*************
Smakuje teraz Buddenbrooków i od mniej więcej setnej strony czuje, że książka zaczyna mną zawładnywać. Jest to niekłamana rozkosz czytelnicza. W pracy natomiast doświadczam rozkoszy czytelniczej lżejszego kalibru (taki spokój jest po tej trzymiesięcznej zawierusze i co najważniejsze nie ma Bogumiła!), korzystam więc i cieszę się książką Niedźwiedzia. Cieszyć się długo nią nie będę bowiem czyta się ją skandalicznie szybko i przyjemnie (pomimo tego, że Niedźwiecki mistrzem pióra nie jest). Wczoraj rozpoczęłam książki czytanie i już sam fakt, że czytając słuchałam audycji pana Marka w Trójce jest chwilą magiczną, a koincydencja pt: czytam o uwielbieniu Niedźwiedzia do Niemena, a tu pan Czesław akurat leci jest smakowitą sytuacją. Ów fragment sponsorowały słówka: smakować i smakowity. Mniaaam:)
**************
**************
Zawieszenie dotyczy prawka. Czerwiec jakoś niekoniecznie obfitował w jazdy. W połowie miesiąca wysiadła mi lewa noga więc trzeba było z jednego tygodnia zrezygnować, a w drugim zaliczyć tylko jedną jazdę. W następnym natomiast tygodniu rozchorowała się Agnieszka i tak minęły dwa tygodnie. A potem? A potem, czyli kilka dni temu okazało się, że lipiec także nie będzie sprzyjał naszym spotkaniom, bo po pierwsze Agnieszka planuje w tym miesiącu urlop, a przed nim prowadzi zajęcia teoretyczne popołudniowe i czas będzie miała dla mnie dopiero w okolicach godziny 20. Dziękuje bardzo. Ja o 20 to chcę mieć już spokój:)
Ale, ale zostaję jeszcze sierpień, a w sierpniu pod koniec o czym za chwilę ja się wybieram na urlop i nie udałoby się nam wyjeździć pozostałych godzin, zapisać się na egzamin, zdać teoretyczny, wrócić i jeszcze wyjeździć te kilkanaście co najmniej dodatkowych godzin przed egzaminem praktycznym. Jest to zwyczajnie fizycznie niemożliwe. Więc zamiast się bawić w cykanie po troszku, w przerwy do mojego powrotu z wakacji jazdy zawieszamy. Dzięki temu na wrzesień pozostaje mi jeszcze 10 błogosławionych zapłaconych w ramach kursu godzin więc jest szansa, że nie zbankrutuje dokupując te dodatkowe. Myślę, że to najlepsze rozwiązanie:)
Fakt, że nikt mnie nie goni, nie jestem zoobligowana żadnymi terminami do kiedy mam to prawko zrobić daję mi swobodę wyboru i swobodę podejmowania dla mnie najlepszych na ten czas decyzji. Może nie jest to ambitne, może powinnam zacisnąć zęby, jeździć półżywa wieczorami, psuć sobie jazdami weekendy, może i byłaby to dorosła postawa, ale PO CO moi kochani? Po co się tak męczyć, kiedy można w miarę fajnie sobie żyć w ten letni, ciepły czas?:)
***************
***************
No a teraz przejdźmy do najmilszej części (dla mnie rzecz jasna) dzisiejszego posta. Rozpoczynamy odliczanie do naszego wakacyjnego wyjazdu, który się w końcu spełni. W zeszłym roku się nam nie udało, bo pieniędzy nie było i czekaliśmy na rozwiązanie sprawy spadkowej, ale w tym roku nie wyobrażam sobie nie pojechać tam gdzie na nas czekają od roku!
Gibraltarze, Andaluzjo nadchodzimy!!
Na wyjazd trzeba nam jeszcze poczekać 45 dni. Wylot 27.08 powrót 10.09. Oficjalna wersja jest taka, że niby potrzebujemy kasy tylko na przelot (fraza tanie linie lotnicze w przypadku lotu bezpośredniego do Malagi jest dość sporym nadużyciem), ale wiadomo, że musimy mieć pieniądze na życie i na podróżowanie po południowej Hiszpanii (w granicach rozsądku).
Na wyjazd trzeba nam jeszcze poczekać 45 dni. Wylot 27.08 powrót 10.09. Oficjalna wersja jest taka, że niby potrzebujemy kasy tylko na przelot (fraza tanie linie lotnicze w przypadku lotu bezpośredniego do Malagi jest dość sporym nadużyciem), ale wiadomo, że musimy mieć pieniądze na życie i na podróżowanie po południowej Hiszpanii (w granicach rozsądku).
Wizja podróży trzyma mnie w pionie i daje siły do wstawania i chodzenia do pracy. To jest fantastyczny zastrzyk mocy. Trzeba mieć na co czekać. Traktujemy ten wyjazd jako podróż życia, bo póki co przy naszych zarobkach nie da się odłożyć w przyszłym roku pieniędzy na taki wyjazd. Jedziemy tylko dlatego, że jesteśmy w posiadaniu pieniędzy nam darowanych. Smutna jest ta świadomość, że dwie osoby pracujące mogą sobie pozwolić na wyjazd za granice nie w nagrodę za przepracowany rok, nie dlatego, że udało się im na niego odłożyć...żyjemy jednak w dziwnym kraju. I mam tu na myśli wyjazd w ogóle, o takim wypasionym można sobie co najwyżej pomarzyć.
Ale nic to cieszmy się póki pieniądze są, bo wcale a wcale nie jest ich aż tak strasznie dużo i topnieją w codziennym życiu (dzięki nim dużo milszym) w zastraszającym tempie. Są tacy ludzie i takie zawody, że taką kwotę, nad którą my się tak trzęsiemy zarabia się w kilka miesięcy, lub ba zaledwie w dwa:)
Tak wiem, wiem i czasem mnie ta myśl paraliżuje powodując ucisk w dołku, że powinniśmy te pieniądze zostawić, zamrozić, zapomnieć o nich do czasu aż osiągniemy zdolność kredytową i wtedy z wielkim tadaaaam je wyciągnąć z odmętów zapomnienia i mieć jakiś tam start w historii kredytowej. Mieć za co wyremontować to mieszkanie, którego kupno się nam marzy od lat. (bo przecież stać nas będzie ewentualnie na mocno używane do remontu). Ale póki ja nie mam normalnej umowy szans na kredyt nie mamy, a i potem zdaję się szału wielkiego i możliwości nie będzie więc mamy dwa wyjścia:
a) jak wspominałam kasę zamrozić i żyć smutno z naszych pensji, czekać na Godota, nie specjalnie korzystając z uroków życia, nie mieć nowej lodówki i porządnego łóżka, nie bywać, nie jeździć na krótkie wypady i koncerty, nie jeść pyszności na mieście i nie kupować raz w miesiącu aż trzech książek! Żyć tak jak dotychczas i zapewne przez dłuuugi, dłuugi czas (a z kredytem? ZGROZA!) i nie jechać na wakacje. Rany jak bez sensu!
b) kasy nie mrozić, żyć weselej, swobodniej, korzystać z uroków życia, kupić nową lodówkę, porządne łóżko (jeszcze regał na książki mi się marzy), bywać, zaliczyć koncert Pietera Gabriela, jeść pyszności na mieście i kupować aż trzy książki w miesiącu (tak, tak są to książki wypłatki, ale dzięki kasie ze skarpety mogę sobie pozwolić na więcej!). Żyć inaczej niż dotychczas, cieszyć się wolnością z posiadania pieniędzy, nie zastanawiać się nad każdym wydanym groszem, kupić sobie aż trzy szampony firmy Loreal, (bardzo mi służą, a wybór jest duży), zestaw do picia mate dla dwojga i z lekkością odwiedzać np: fryzjera. I co najważniesze w końcu kawałka świata uświadczyć! No to jest sens:)
I to wszystko bez wyrzutów sumienia i nerwowego zaglądania w portfel. ach! I niech mi ktoś powie, że pieniądze szczęścia nie dają! Ależ dają, dają jak najbardziej, bo mieć pieniądze to mieć wolność, i możliwości zwłaszcza jeśli są to pieniądze darowane, nie okupione zawałem serca i nerwicą z przepracowania:)
My mało roztropni, może nawet nie do końca dorośli wybieramy opcję drugą, cieszymy się swobodą finansową TU i TERAZ zamiast jak na dojrzałych ludzi przystało zadbać o PRZYSZŁOŚĆ. Dzieciaki? Może i dzieciaki, ale za to jakie radosne:)
A Wy jak byście postąpili w tej sytuacji? Zaraz, zaraz czy ja naprawdę chcę to wiedzieć? hihi
**************
1/2) "Pchli targ" i "Bękart ze Stambułu" Elif Safak-tyle się nasłuchałam dobrego, że jak się pojawiły na półce bibliotecznej wzięłam dwie naraz, w obawie, że zaraz znów pójdą w świat. Słyszałam, że "Czarne mleko" jest najlepszą książką tej autorki, od niej zamierzam rozpocząć literacką przygodę, tylko co jeśli od razu zjem wisienkę na torcie i reszta już nie będzie taka smakowita?
3) "Cafe Muzeum" Robert Makłowicz-uwielbiam faceta.
4) "Gaumardżos!" Anna Dziewit-Meller, Marcin Meller-radocha!
5) "Wiosna 1941" Ida Fink- podpatrzone w Zasiedzisku ufam tym wyborom.
6) "Ojciec.prl" Wojciech Staszewski-jestem bardzo książki ciekawa. Stała sobie spokojnie i czekała na mnie:)
7) "Pensjonat pamięci" Tony Judt- chwalona w Tygodniku Kulturalnym.
Nooo!
Pierwszą książką jaką u Ciebie zobaczyłam była "Wiosna 1941" i już miałam pisać, że ach świetna i w ogóle, ale widzę, że już to wiesz:P Życzę w takim bądź razie udanej lektury!
OdpowiedzUsuńI popieram takie wykorzystanie możliwości finansowych i czasowych. Pieniądze zawsze mogą się zdewaluować, a wspomnień nikt Wam nie odbierze. A miejsce wydaje się piękne:)
Cieszę się, że myślisz podobnie jak my. Trzeba korzystać, cieszyć się, świata kawałek zobaczyć. Ot co! Już od jakiegoś czasu hulam po google maps i zwiedzam wirtualnie miejsca, miasteczka, które mam w planie obejrzeć. Chciałabym też do Lizbony i w porównaniu do odległości stąd, to tamta odległość od Hiszpanii 650 km wydaję się żabim skokiem. Ale nie wiem czy się zdecydujemy, bo to już poważna wyprawa. Fajne jest to planowanie i dni odliczanie:)
Usuń1. Gdybym miała na 7 rano i 10 minut drogi rowerem (ile to by było pieszo?) to wstawałabym 6.-6.15, dłużej mi by zeszło z rozbudzaniem, do podstawowych czynności dodałabym tusz na rzęsy, kawę 3w1/ herbatę/jogurt.. -coś w tym stylu, no i chwila na nieprzewidziane wypadki, typu wylanie kawy na bluzkę czy coś ;-)
OdpowiedzUsuń2. To i ja sięgnę do książeczki Niedżwiedzia, przeglądałam- obszerne toto nie jest, fakt, sporo zdjęć.
Przerwa w jazdach - co się odwlecze, to nie uciecze ;-)
3. Udanej wyprawy!Korzystajcie, bo jak zamrozicie to potem może się okazać, że ta suma wystarczy na mniej niż by się wydawać mogło teraz.
4. Elif Safak- też słyszałam, Ewelka(znaczy się moja siostra) chyba ma "Pchli targ" to kiedyś pewnie przeczytam i ja...
A do biblioteki nie idę, męża deleguję, by oddał to, co mam wypożyczone. Ostro trzymam się postanowienia czytać własne ;-)
Na nogach przemieszczam się w ciągu 20/25 minut (jeśli idę wolniej) i jak w zimie przez kilka dni była też jedna zmiana to właśnie wstawałam o 6.10/15. Niedźwiedzia czyta się miło, ale troszku to jego pisanie infantylne. Cieszę się, że już mogę się zabrać za prawdziwą literaturę.
UsuńJa bez biblioteki w czytaniu własnych książek trzymałam się 2 miechy. Teraz mam postanowienie czytać jedną biblioteczną, jedną swoją.Póki co jest dobrze, bo Mann jest mój i starczy mi na dłuższy czas:)
Już miałam współczuć z powodu braku balkonu ale Andaluzja? Gibraltar? Karma jednak sprawiedliwa ;)
OdpowiedzUsuńCzytać Niedźwieckiego słuchając Niedźwieckiego to jak zapijać pomarańczę sokiem pomarańczowym!
Z tym Lorealem to przesadzasz IMHO, sponsorujesz tylko zagraniczne celebrytki z reklam, coby sobie fundowały wakacje na prywatnych wyspach za twoje ciężko odziedziczone piniądze!
Podusia klimatyczna ale uprasza się o prezentowanie okładek w całej okazałości (dla wzrokowców ;)(rano troszku marudnam)
Moimi szamponami cieszę się już od wczoraj. Nic na to nie poradzę, że tylko ta seria fryzjerska działa na moje włosy:)) Jeden jest do włosów farbowanych, drugi chroniący przed słońcem i spłukujący resztki chloru i soli morskiej, a trzeci nadający objętości. Taki zakup starczy mi na cały rok:)) Raz a porządnie! One się pławią w luksusach na wyspach prywatnych za swoje ciężko odziedziczone piniądze, a ja się pławie w szamponach w końcu też za ciężko odziedziczone piniądze. Wiec nie jest źle:)
UsuńPodusia jest taka pozytywna, że aż się gęba sama cieszy, szkoda tylko, że tak rzadko ją widać spod stert ciuchów, które notorycznie zalegają oba fotele.
A okładki w całej okazałości? czujesz jaką długość osiągnął by ten post?:))
rozczulil mnie jakos ten post
OdpowiedzUsuńbuziaki przesylam
A mnie rozczulił Twój komentarz:) a co Cię tak rozczuliło?
UsuńHa! Widzę Shafak u Ciebie! Uważaj, bo to grozi wpadnęciem po uszy w zachwyty. Ale Mareczka zazdroszczę. A Mareczek za tydzień będzie listę z Wrocławia prowadził. Czy ja muszę dodawać, że akurat wtedy mnie nie ma? :(
OdpowiedzUsuńGratuluję urlopowych planó. Mam nadzieję, że odpowiednia relacja fotograficzno-pisana będzie :)
Sciskam ciepło, zasłuchując się Markomanią