"Nie, nie zażywam narkotyków, zażywam książki"
Ingeborg Bachmann

wtorek, 14 sierpnia 2012

Paczuszka przyszła z Irlandii!! i inne sprawy zakupowe...i o osobliwościach trzech:)

Miało być o czymś innym! Miało być o koncercie Balkan Beat Box 
i ogólnie o festiwalu Ethno Port w Poznaniu, z którego wróciliśmy w niedzielę. A może miał to post o książce "Ojciec.prl" Wojtka Staszewskiego, ale co się odwlecze, to nie uciecze... będzie o czymś zupełnie innym. Będzie o czymś innym, bowiem wczoraj doszła do mnie paczka z Irlandii od Kasi. eire!! A w niej takie oto cudeńka!! OOOO:) Pilchuś wprawił mnie w szybsze bicie serca, a kartka zapisana suto ręką Kasi? Karta z Irlandią w roli głównej  uradowała mnie niezmiernie i wzruszyła. Zalała mnie fala ciepełka i wdzięczności:)
Kasia po prostu zapragnęła się ze mną podzielić swym zachwytem nad kunsztem pióra pana Pilcha i interpretacją pana Grabowskiego. Tak po prostu, tak zwyczajnie:) No czyż świat nie jest w gruncie rzeczy fajoski? Jest! O tym, że przybędzie do mnie paczuszka wiedziałam, ale nie wiedziałam jaka to czytana książka do mnie przywędruje, ani kiedy. I nie musiałam iść na pocztę hihi

 
 "Pod Mocnym Aniołem" Jerzego Pilcha czyta Andrzej Grabowski.

W sumie to najważniejszy element dzisiejszego posta, ale jak już tu jestem, to opowiem Wam o moich zakupach ostatnich. 
O przedmiotach będących treścią owych zakupów już wspominałam. Uprzejmie donoszę, że akcja sandał zakończyła się w końcu sukcesem. A trzeba Wam wiedzieć, że nie było łatwo. Oj nie było, bo to już sezon jesienno-zimowy się rozpoczął w sklepach, coraz mniej przecenionych butów letnich. Zeszłam milion sklepów, przymierzyłam milion sandałów i pół miliona było wygodnych jak trza, atrakcyjnych nawet, ale niestety na moją wąską stopę za szerokie. Sandałom bez regulacji pasków dziękujemy. Drugie pół miliona było może i na mnie dobrych, ale niekoniecznie do mnie przemawiały swym wyglądem. Aż w końcu dopadłam sklep Ecco i zaczął się taniec sandałowy, bo nawet wybór był jeszcze! Cztery pary na mnie dobre. Jedne, te które mi się najbardziej podobały, bo i wygodne i uniwersalne do kiecki i do spodni odpadły w przedbiegach. Zgubił je właśnie brak regulacji pasków. Niepyszne wróciły na półkę. A takie były żółciutkie. Ehh. Zostały trzy pary, a każda dobra. Żeby chociaż dla ułatwienia były w różnych cenach, to te droższe odpadły by z konkursu pt: "Super sandał". Ale nie. Wszystkie cenę miały taką samą. No dobra jedne z nich zbyt miękkie- odpadają. W końcu buty zostały dobrane pod najlepszym kątem, bo pod kątem ich przydatności do schodzenia na nogach połowy Andaluzji. Słusznie te miekkie zostały odrzucone. W końcu zakup został dokonany. Oto one: Kornelia i Zyguś sandałowa para:)

A to nie koniec przygód z butami w roli głównej, bowiem dzień wcześniej, w innej galerii handlowej w ogólnym szale zamrugały do mnie trzewiki swym czerwonym okiem. Zaszłam do sklepu (bo już byłam w takim amoku, że zachodziłam wszędzie) spojrzałam na nie i wzułam nie bacząc, że to nie sandały na swe stopy. Gdyby nie były o rozmiar za mały byłyby to najwygodniejsze buty świata. Z racji swej małości były to tylko buty wygodne. Dzięki mięciutkiej, delikatnej skórce trzewiki pomimo numeru mniejszego od mojego ostopienia uwierały tylko ociupinkę. Zdroworozsądkowo odłożyłam bucik przeceniony z 400zł na 120zł, przecież nie będe kupować za małego buta! 
Ale ziarenko zostało zasiane. Bo taki buut! Tak więc w oczekiwaniu na jedzonko obsesyjnie wyszukuje w necie (przy pomocy telefonu) innych sklepów tej firmy. Może gdzieś są. Nie ma. Dramat, smutek... mąż spogląda na mnie, widzi mój stan i rzecze ze stoickim spokojem: idź przymierz jeszcze raz, może da się w nich chodzić, ja się zajmę Twoją karówką  jak przyniosą-dodał z szelmowskim uśmieszkiem, a ja poszłam gnana na skrzydłach obłędu pt: teraz, zaraz, posiadać, chcę! Mierze, kręce się po sklepie. Trochę cisną, ale nie tak jak mogłyby gdyby były z innej skóry. Miotam się, z myślą w głowie: a gdyby butki miałby mój rozmiar? Taak, wtedy byłby to but wygodny niemożliwie, wygodny wręcz nieprzyzwoicie!! HA! dopowiadam sama sobie natentychmiast- gdyby to był rozmiar 37, ten najbardziej chodliwy już dawno by się te buty rozeszły tak ,jak tej pani z obuwniczego z piosenki Pogodno. 
Decyduje się. Myślę sobie but z czterech stów na 120. Oj rany. By zagłuszyć wyrzuty sumienia, że jednak wydaję pieniądze na buty, ani trochę nie przypominające sandałów (przypominam, że rzeczone zostały upolowane dzień później, więc rozumiecie mą rozterkę) wdaję się w pogawedkę z przemiłą panią kasjerką, która zasmucona oznajmiła mi, że bardzo mi zazdrości, bo sama zapałała wielkim pragnieniem posiadania tych trzewiczków, ale były tylko dwa rozmiary 36 i 40. A ona ma numer 38 i nijak nie udało się jej wstrzelić. A na koniec oznajmiła mi radośnie spoglądając na cenę podczas skanowania, że buty te zostały przecenione na złotych 79!! Cieszymy się zatem obie hihi. 
Mam tylko nadzieję, że nie podzielę losu dziewczynki z baśni Andersena, w której to baśni trzewiczki czerwone odegrały rolę niebagatelną:)
Wieści trzewiczkowe z ostatniej chwili: wyszłam w nich pierwszy raz. Nie chodziłam w nich wprawdzie dużo, ale już czuje, że się zaczynają rozciągać, jak to na skórę przystało. Prawy but, który od początku był nieco większy (bo przymierzany) już jest idealny, lewy dochodzi. Jest więc szansa, że to jednak staną się najwygodniejsze buty świata:))

historia pewnej ceny:)

Tak się im przyglądam, tym trzewiczkom i zauważam liczne różnice pomiędzy jednym butem a drugim. Pocieszam się, że buty skórzane, ręcznie robione są z różnych kawałków skóry, stąd te różnice. Chyba, że jestem w posiadaniu dwóch różnych butów. HiHi to by było nawet niezłe zakończenie epopei trzewiczkowej!

Akcja pt. "Okular" również zakończyła się względnym sukcesem. Zanim weszłam w posiadanie okularów przeciwsłonecznych korekcyjnych jeden model przeze mnie wybrany pękł podczas  montażu szkieł, drugi mi wybitnie nie przypasował i postanowiłam, że nie będę kupować okularów za 400zł, w dodatku takich, które nie są dla mnie. Dlatego też zaszłam bez wiary w powodzenie do najstarszego i najtańszego chyba w mieście optyka (zdaję się, że stamtąd pochodzą moje pierwsze w życiu oprawki, a mógł to być rok 84). Tak więc powrót do korzeni. Ceny zacne, oprawki też niczego sobie. Nagle patrzę-są! Leżą sobie spokojnie i na mnie czekają, do tego zamiast 360zł kosztują tylko 160zł. Koszt moich szkieł 130zł (w innych optykach wołali nawet 300zł!). Za gotowy okular zapłaciłam o 150zł mniej niż w tamtym optyku, gdzie promocja na szkło wynosiła 1zł. Super, ale co z tego jak oprawki cztery stówy. Dziękuje bardzo za taką promocję!


Pani ostrzegała mnie, że zanim się oko przyzwyczai do nowej, dużo większej powierzchni szkła musi minąć trochę czasu. Po krótkiej w nich chwili czułam się jak po kilkugodzinnej podróży rozklekotanym PKS-em. Brrr. Póki co spaceruje w nich po troszeczku po domku. Mam nadzieję, że się oko przyzwyczai!! Bo jak nie...jak nie to trafi mnie chyba szlag! Minusem jest także to, że dość mocno widać oczy w tych szkłach. A moje oko w powiększeniu +4,5 jest mega okiem. Na szczęście widać to dopiero przy dłuższym obcowaniu. Raczej nikt mi w oczy nie będzie specjalnie zaglądał. No chyba, że jakiś przystojny Hiszpan hihi


I ostatni zakup dotyczy już bezpośrednio pobytu na Ethno Port w Poznaniu. Wiecie, że mam w zwyczaju przywożenie z wojaży kolczyków. Oto kolejne do kolekcji. Do tego przecudnej urody saszetka, w której sobie mieszkają co częściej przeze mnie zakładane kolczyki właśnie:)
Pan Papug i Pani Papugowa:)

No i zrobił się nam post zbiorczy cholerka. Jak już tu jestem, że się powtórzę, to jeszcze Wam przedstawię nowe antykwaryczne nabytki i biblioteczne łupy z wczoraj.

Biblioteka

Antykwariat- Chwin 10zł reszta po 3zł

Z cyklu osobliwości wszelakie:

Najsympatyczniejsza ryba świata. Mieszkanka pewnego akwarium w Galerii handlowej zaraz obok sklepu Ecco. Zakochałam się w tej rybie. Ona się normalnie uśmiechała i  do tego tak śmiesznie ruszała pyszczkiem, jakby mówiła. Poważnie!


I do tego dwie maskotki z second handu. Nie kupowałam, zrobiłam tylko zdjęcie. O proszę:

Psychodeliczne połączenie królika z bałwanem!!
Od kilku godzin zastanawiam się jaka myśl przewodnia przyświecała twórcy tej maskotki. Elementem łączącym te dwie postacie zdaje mi się być marchewka. Nie wiem o co kaman!
Kreatywność na najwyższym poziomie!! Nie wiem co ten ktoś palił, lub zażywał w inny sposób, ale musiało być MOCNE!:)))

A to stworzenie jest wybitnie sympatyczne:


I tym optymistycznym akcentem kończę ten post, który niepostrzeżenie zamienił się w post bez końca. A ja chciałam się tylko pochwalić prezentem z Irlandii. Nie wyszło!:)

8 komentarzy:

  1. Ubawiłam się przednio czytając Twój post. Wyobrażałam sobie nawet jak pędzisz po galerii z obłędem w oczach i włosem rozwianym. Udanego wyjazdu... zresztą w takich butkach i z takimi okularami nie mogą być inne :)
    Pozdrowienia :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyjazd zapewne będzie udany, chociaż obawiam się, że dostanę tam oczopląsu i zapaści umysłowej z wrażenia z jednoczesną nadpobudliwością psycho-ruchową hihi

      Usuń
  2. Udanego wypoczynku:) Pan Dziobak z ostatniego zdjęcia świetny, Pan Króliko-bałwan (bo i z królikiem i z bałwanem mam skojarzenia) jeszcze lepszy :D Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Początek urlopu dokładnie za tydzień, ale już się czuje jakbym miała wolne. Nie narzekam:)

      Usuń
  3. Cieszę się, że pakiecik doszedł. Pilch musiał trafić w Twoje ręce, znam tylko jeszcze jedną osobę pilchową, ale ona nie słucha, a Grabowski jest tam tak fenomenalny, że bym nie zniosła myśli, że leży i marnieje nie wysłuchany do końca

    OdpowiedzUsuń
  4. O jaaa, a ja myślałam, że bałwanek zakupiony z Zygmusiem się skuma :)
    Widzę u Ciebie Chwina- doooobra książeczka, dooobra :)
    A buciki piękne, śliczniaste, na pewno się rozchodzą. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie kupowałam go, ale jutro tam skocze, może jeszcze będzie!!

      Usuń