"Nie, nie zażywam narkotyków, zażywam książki"
Ingeborg Bachmann

niedziela, 26 stycznia 2014

Skrót wydarzeń roku 2013. O Literackim Sopocie, tropach i pewnej przebieranej imprezie:)

Łatwo robić podsumowania dotyczące książek, filmu czy muzyki gorzej wychodzą mi podsumowania osobiste. Zabawne, że nie bardzo jest co podsumowywać. Niewiele się przez ten rok zmieniło w prywacie. Nie rozmnożyłam się, nie wybudowałam domu, nie kupiłam mieszkania, nie zmieniłam pracy (nadal na zastępstwie kolejnym zresztą), więc nihil novi sytuacja pracowa dokładnie taka sama jak dwa lata. W tej materii ani kroku do przodu. I w innych też. Nie przeszłam przemiany, nie wprowadziłam zmian żadnych. Constans.  Z drugiej jednak strony nie wydarzyło się w minionym roku nic złego, ani strasznego. Nie ma wielkich zysków, ale też i strat. Z jednej strony złość na sytuację w pracy, że kolejne zastępstwo, z drugiej świadomość, że gdyby nie opcja zastępstwa to od września w wyniku zwolnień mogłabym być już bez pracy.   A tak to niefortunne zastępstwo jest moją ochroną Prawdopodobieństwo takiego obrotu spraw było wysokie.
W rezultacie to był  miły, spokojny rok. Firma męża jakoś hula, nie odczuwamy różnicy. Można to uznać za mężowski sukces. Pieniędzy ze spadku też jeszcze trochę jest (mogą sobie wędrować na konto firmowe  i na oszczędnościowe w zależności od potrzeb). Jest jakiś tam kapitał, którym można operować i w razie gorszego miesiąca dziurę załatać. To też można uznać za sukces, że te pieniądze po dwóch latach nadal są. W zanikającej formie, ale są. Dzięki nim możemy sobie żyć fajnie i godnie. Nie musimy odmawiać sobie przyjemności typu dobre jedzonko w knajpie, kino, czy co jakiś czas wyjazd. Szkoda oczywiście, że ta swoboda nie wynika z tego, że oboje pracujemy i nas stać. Tak zupełnie po ludzku stać. Mam smutną świadomość tego, że w momencie kiedy się te oszczędności skończą z jakiś przyczyn nagłych bądź w wyniku codziennego życia będziemy dziadować (na to wygląda). Skończy się poczucie wolności i godności. Będziemy żyć tak jak niektóre osoby z mojej pracy, które w kinie kiedy były nie pamiętają i dwa razy się zastanowią czy mogą sobie pozwolić na kupno dużego Kubusia. Nie żartuje. Taką rozmowę odbyłam kiedyś z koleżanką. Osłabiło mnie znacznie. Ja wiem, że godzimy się pracować za najniższą krajową i że mamy takie życie na jakie sobie pozwalamy, ale biorąc pod uwagę finanse to nikt by nie pracował w bibliotece. Nie czuje się gorsza,  że pracuje tam i nie rozumiem dlaczego nie byłoby mi dane wyżyć za moją samodzielną pensje. Ech o tym już kiedyś pisałam. Nie ma co!! Przejdźmy do przyjemnych aspektów roku.

Jeśli chodzi o wydarzenia wszelakie godne odnotowania to było bogato. Tak o tym się fajniej piszę, jest się czym dzielić. Pierwsze ważne wydarzenie to wspomniany przeze mnie w podsumowaniu muzycznym koncert Jaromirka Nohavicy. Traktuje je jako wydarzenie muzyczne, oraz jako wydarzenie samo w sobie także podróżnicze. Nie ma nic lepszego jak wyjazd na koncert. Sama podróż autkiem jest już radością. Plus spotkanie z Mag i spędzony cudnie czas także przed koncertem. Okres letni zaczął się wyśmienicie zatem.

Z nadejściem lipca miałam przed sobą dwa miesiące oczekiwania na urlop. Ale od czego są weekendy i bliskie piękne okolice. Wyprawa pod namioty do Łagowa, o którym Wam pisałam  TUTAJ tym razem ociekającego słońcem. Odkrycie na nowo uroków namiotowego życia i decyzja już 100 procentowa, że do Chorwacji tylko pod namiot! Przygotowania trasy trwały długo. Cudowny to był czas oczekiwania i planowania.
Do tego miałam więcej urlopu niż koledzy i koleżanki (zupełnie odwrotnie niż w tym nowym roku kiedy to z powodu zastępstwa za inną osobę, znów tak samo jak dwa lata temu muszę sobie dni urlopowe uzbierać miesiąc po miesiącu). Widać sprawiedliwość być musi.
Minął miesiąc lipiec nadszedł sierpień i w połowie miesiąca pierwszy mały urlopik. Wyjazd na ślub do znajomych w stolicy. Boska impreza i boskie spotkanie. O tym TUTAJ  (Przeczytałam ten obficie okraszony słowami post i bardzo się ubawiłam i rozczuliłam!) I druga część wyprawy. Powrót z Warszawy przez Trójmiasto. Bo czemu nie jeśli i tak musieliśmy wydać dużo pieniędzy na benzynę. No a w Trójmieście moc atrakcji. Pierwsza próba nowego namiotu. Cztery dni na polu namiotowym "Stogi" utwierdziły mnie w przekonaniu, że namiot to coś dla mnie! Nie spodziewałam się. Bałam się, że plecy, że robaki, że pszczoły. Eeee tam!


I ciekawostka sanitarna. Na polu były trzy rodzaje sanitariatów. Widać jak ewoluowały w tak zwanym międzyczasie. Strasznie mnie to ubawiło.


 Wcielenie numer jeden. Nie wiem jak jest w środku, nie byłam:)

Wcielenie numer dwa. Z jednej strony toalety z drugiej prysznice. Korzystaliśmy na siku w nocy:)
No i wcielenie ostatnie na wypasie. Czysto i schludnie. Duża ilość WC i pryszniców. Osobno panie i osobno panowie:)
No to tyle tematyki wydalniczo-czystościowej. Przejdźmy do kwestii istotnych:)

W sobotę 18.08 wspomniany w muzycznym podsumowaniu koncert Bobbiego McFerrina za 5 zł bilet! O działo się. A to dopiero początek, bo tak się fantastycznie złożyło, że w tych dniach naszego w Gdańsku pobytu odbywał się także Literacki Sopot!



 Na pierwszy rzut  w ramach cyklu Nominowanie do Nike spotkanie autorskie  ze Szczepanem Twardochem. 
Nie do końca zagrało mam wrażenie między pisarzem a prowadzącym spotkanie. Jakby chemii nie było. Ale i tak to było wydarzenie. (foty ze stron www. Moje zdjęcia zupełnie nie wyszły, bo ja się stresuje jak mam tak otwarcie cykać zdjęcia telefonem).



Po atrakcjach kulturalnych łazikowaliśmy po nocnym mieście zanim wrócimy na nasze Stogi. Rany jak ja kocham te wszystkie trójmiejskie miejsca. Za każdym razem jak tam jestem czuję, że to są moje miejsca na ziemi!

 A gdzie ja jestem na tym zbiorowym zdjęciu?

W dniu następnym  w ramach tego samego cyklu spotkanie z Joanną Bator, które poprowadził prof. Przemysław Czapliński. Bator mówiła ciekawie, ale to profesor był siłą napędową rozmowy. Mogłabym go słuchać i słuchać. Brakowało mi takiego bodźca intelektualnego!



W ostatni dzień pobytu w tym samym miejscu co spotkanie z Bator


 odbył się stand up Abelarda Gizy i Kacpra Rucińskiego. Ło jeju co tam się działo. Dawno się tak się śmiałam!


 I nocny spacerek plażą:)


Przeczołgałam  też w przerwach pomiędzy wydarzeniami Literackiego Sopotu małżonka po gdańskiej Oliwie, która mnie urzeka absolutnie. Mogłabym mieszkać w którejś z willi.



 Łazikowałam tropem Hannemana bohatera jednej z książek Stefana Chwina i stanęłam także przed domem na Poznańskiej, w którym mieszkał w dzieciństwie pan Stefan.
Poznańska 18. Miejsce nie zrobiło na mnie specjalnego wrażenia.



  Literacki  Sopot, literackie tropy. 





 





 O i nasz ulubiony Bar Mleczny na Oliwie. Pyszne obiadki, a potem deserek zakupiony w cukierni po drugiej stronie ulicy, w której mam wrażenie czas się zatrzymał wizerunkowo w czasach głębokiego PRL-u. Na szczęście słodkości nieco świeższe:)


Nasz ulubiony pan stojący i bawiący ludzkość swoją osobą na słynnym Monciaku

Pan kwiatek!

Rozbroił nas zupełnie swoją pomysłowością. Kojarzycie takie tańczące kwiatki w rytm muzyki? To on właśnie był przebrany za takiego kwiatka. Kręcił bioderkami do dźwięków muzyki i zamierał kiedy cichły. Rewelacja! (niestety filmik też sie nie chce zamieścić)
Musicie to sobie wyobrazić.
 
 Mogłabym Wam tak opowiadać i opowiadać! Właściwie to po to powstało to podsumowanie żebym mogła się z Wami podzielić skróconą relacją z pobytu w Trójmieście. 

Po powrocie do domu Artur Andrus na zielonogórskim rynku. O rany! Był boski wiadomo.Niestety filmik jest zbyt duży by go umieścić na blogu. Szkoda!

Glanki i pacyfki!!

Powrót do pracy na pięć dni. W piątek impra z ludźmi z pracy, a w poniedziałek już wyjazd do Chorwacji. 

 
  To najważniejsze wydarzenie minionego roku. Piękne było oczekiwanie na nie, planowanie, pięknie się chodziło do pracy. Podróżowanie nadaje sensu porannemu wstawaniu. Posmakowałam już drugi raz z rzędu takich wakacji i nie bardzo sobie teraz wyobrażam, że może nam się w przyszłym roku nie udać. No nic nie ma co:)

I na zakończenie kilka słów o naszej drugiej wspólnej domówce z ludźmi z pracy. Wymyśliliśmy, że będzie to impra przebierana. Siedzieliśmy na wspólnym śniadanku w pokoju socjalnym i padło na sprzęty kuchenne. Żeby było nieco łatwiej rozszerzyliśmy opcję przebraniowe na sprzęty domowe w ogóle. Ileż było zabawy z wymyślaniem i przygotowaniem strojów! Jedni wykorzystali swoje zdolności konstruktorskie i modelarskie, inni stawiali na pomysłowość. Możliwości było dużo. Zapowiedziało się dużo osób, a przyszło tylko kilka. Ale to nic i tak było świetnie! 


 Magnetofon-jamnik, tarka, mikser, telewizor Rubin i rękawica kuchenna:)


 Meblościanka jak się patrzy!



No to tyle. To był wesoły i w zasadzie beztroski rok. Pełen fajnych wydarzeń. 


10 komentarzy:

  1. Nieee, no Pan Kwaitek wymiata :) Oby rok bieżący był równie pozytywny Papryczko. No i koniecznie musi być w nim wątek papryczkowo-magowo-koncertowy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak Pan Kwiatek nas powalił. Na żywo to dopiero wypas! Na pewno zdarzy nam się jakiś epizodzik wesoły!:)

      Usuń
  2. Mnówstwo kolorów i wydarzeń mieliście w roku 2013! wow i spotkanie z Joanna Bator- zazdroszczę szczerze. Różnorodnie, fajnie, rok tętniący życiem:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak to był naprawdę fajny, beztroski rok. W podróżach upatruje największych radości. Szkoda, że nie możemy więcej i częściej podróżować. Już mnie skręca bo strasznie chcę mi się gdzieś pojechać. A tu lipa póki co.

      Usuń
  3. Wiele rzeczy można powiedzieć o pracy w bibliotece, ale jedną z nich na pewno nie jest, powiedzenie, że praca owa daje finansową satysfakcję.
    Z tym odmawianiem sobie to masz rację u mnie jakoś dajemy sobie radę, ale do względnej stabilizacji brakuje dużo. Świetne przebrania! Pozdrawiam z mroźnego Krakowa!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak pieniądze są śmiesznie małe. Kilka dni temu podpisałam aneks do umowy z podwyżką do nowej najniższej krajowej, która podskoczyła. Podwyżka owa występuje w moim wypadku w kwocie 16zł, bowiem staż pracy sprawia, że już mam tą najniższą (te 16 złoty mi to robi). Różnice w wypłacie odczują tylko ci, którzy najkrócej pracują. Koledzy z bardzo długim stażem nie byli nawet fatygowaniu do szefostwa bo podwyżka im się nie należy, bowiem śpią na kasie. Wniosek jest taki, że im dłużej pracujesz tym dla ciebie gorzej. Ręce i nogi opadają jak płetwy.
      Nie odmawiamy sobie radości, bo jeśli spadły dwa lata temu pieniądze z nieba to trzeba je wykorzystać jak najlepiej. Za mało ich by wydać je praktycznie (mieszkanie), w sam raz na porządny remont (było dwa lata temu), ale nie ma czego remontować, w sam raz tyle, żeby sobie fajnie żyć.
      Tak przebrania były świetne. Śmialiśmy się, że jeśli wyszlibyśmy na klatkę to sąsiedzi mogli by chcieć dzwonić do panów z kaftanami:)
      Pozdrawiam z bardzo ciepłej (z nagła) Zielonej Góry!

      Usuń
  4. Ruciński jest świetny.
    Z Twardochem sama bym się chętnie spotkała, ale jakoś nie organizują mu tu spotkań (mieszka rzut beretem ode mnie;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ruciński jest naprawdę dobry, chociaż bliżej mi do Gizy jednak. Oni obaj w zestawie to jest pełnia:)

      Usuń
  5. Fajnie wiedzieć, że inni też mają podobne pasje, dlatego cieszę się, że znalazłam Twój blog. Dodałam go do swojej listy blogów. Mój się dopiero rozkręca, ale polecam: https://mojepodrozeliterackie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Awesome work.Just wanted to drop a comment and say I am new to your blog and really like what I am reading.Thanks for the share

    OdpowiedzUsuń