"Nie, nie zażywam narkotyków, zażywam książki"
Ingeborg Bachmann

wtorek, 25 października 2011

Taki sobie zbiorczy post, czyli opowiesc o tym jak to wkroczył w moje zycie niespodzianie kozak jeden bardziej, o emocjach jakie budza dawno niewidziane biblioteki, oraz o dwóch sympatycznych alergenach:)

Wczoraj, tj. poniedziałek był dniem fryzjera:) 
Dzień to był wyczekiwany niecierpliwie. Z trudem wyczołgałam się poza przestrzeń kołdry i zaraz po wyjściu doznałam szoku termicznego. Zimno! To już nie jest pogoda na mój płaszczyk ukochany:(
 Płaszczyk w założeniu jesienny bądź wiosenny, a w praktyce czterotygodniowy. Dwa tygodnie w początkach wiosny i dwa w początkach jesieni. Potem to albo w nim za ciepło, albo dla odmiany za zimno. A jak tak kocham to moje odzienie (do tego dość problematyczna jest kwestia braku kurtki zimowej, bo ja już nie chcę chodzić w kurtce pt: śpiworek!).
 Tak więc zmarzłam już w drodze do fryzjera, a daleko nie miałam. Przed zamarznięciem uratowała mnie Trójka na uszach i Julia Marcell




  Wizyta w salonie fryzjerskim wynagrodziła wszystko. To jest najlepszy antydepresant, skuteczny jak żaden inny. Pomieszczenie pełne zapachów i chilloutowych dźwięków, pełne październikowego świetnego "Zwierciadła" i leciutkiej kawy Latte Macchiato. Do tego masaż głowy na fotelu, również masującym. Po prostu odlot! Jak dobrze nie musieć już nosić tej spineczki! Nowy kolorek, fryzura ta sama, bo jedyna pewna. Zadowolona choć bez szału, bo moja grzywka się nigdy nie chce dać ściąć tak jak ja tego pragnę. Włosy proste jak drut nie są najprostsze do ścinania. Zawsze mi ta grzywka lekko stoi:)
Po tych dwóch godzinach w raju wyruszyłam na drugi koniec miasta, do domu rodzinnego po dwie książki biblioteczne, które były u taty. Nie w smak była mi ta wyprawa ani trochę, no ale cóż począć. A tu taka niespodziewajka. Telefon od taty, że za kilka minut nieopodal miejsca, w którym się znajdowałam, to on będzie autobusikiem przejeżdżał i mi te książeczki przekaże i pojedzie dalej. Jak postanowił, tak uczynił. Wyskoczył z autobusu, uściskał, książeczki przekazał i pojechał:) A ja nie musiałam już tej niemałej drogi przemierzać. Za to mogłam spokojnym krokiem udać się w kierunku biblioteki, w której już tak dawno nie byłam, że moja radość na spotkanie z tym miejscem przekraczała granice rozsądku:)


A po drodze do drugiego po fryzjerze raju wstąpiłam do dwóch second handów. W jednym, tym w którym bywam dość regularnie upolowałam bluzeczkę typu tunika za wesołe 4,50zł:) Gdybym przyszła tam w dzień ostatni kiedy jest najtaniej zapłaciłabym złotówkę?


Bardzo miły zakup.Nieprawdaż?


Do drugiego second znajdującego się na trasie do biblioteki nigdy nie zachodzę, bowiem nie sprawia dobrego wrażenia, ale jak już mi stanął na drodze to zaszłam, a co mi tam.
 No i wyszłam ze skórzanymi, prawie w ogóle nie noszonymi kozakami. Pierwszy raz się spotkałam z tak wąskim kozakiem w łydce. Wszystkie kozaki są zbyt szerokie na moją niby łydkę. Gdyby mogły myślę, że by się rolowały, jak gruba zimowa skarpeta. Moja radość więc była duuuża!


Zapłaciłam za nie wesołe 30zł:)


Ale nie myślcie, że to koniec historii z kozakami. O nie:)
W domu je wzułam na spokojnie, chwilę pochodziłam i doszłam do wniosku, że jeden but ten prawy, jest jakby trochę większy. W sklepie nie wzbudziło to emocji, bowiem tak się zdarza, że jeden but może być troszkę bardziej rozchodzony (nawet te nowe się wyrabiają poprzez przymierzanie). No to sobie tak pochodziłam po pokoju, poprzyglądałam się im i niestety doszłam do wniosku, że to nie jest prawy but rozchodzony, ale but prawy o innym rozmiarze niż but lewy. Odkładałam moment weryfikacji, bo zanim odkryłam rozmiar buta już wiedziałam, że dobrze nie jest:) Tak but lewy ma rozmiar 37 (i jest boski, idealny!), a but prawy ma rozmiar 38 i już nie jest taki boski:( 




Gdyby oba były większe nie stanowiłoby problemu, w myśl zasady czego oczy nie widzą tego sercu nie żal. Żyłabym sobie w przekonaniu, że kozakowe obuwie nie jest stworzone by opinać mą łydkę. A tu klops. Ten but mniejszy spełnia wszystkie kryteria dobrze dopasowanego kozaka, but większy już niekoniecznie, choć dramatycznej różnicy nie ma. W spodniach różnica jest prawie niezauważalna, ale spódnica odpada, bowiem but 38 jest wiadomo nieco szerszy w cholewce, a do tego kilka milimetrów dłuższy.
Nie wygląda to zbyt profesjonalnie:) Jeszcze nie podjęłam decyzji czy je zwrócę. Wygodne są i ciepłe.


Uszczęśliwiona kozakowym zakupem (jeszcze nie wiedziałam o niespodziance jaka mnie w związku z nimi czeka) udałam się do biblioteki i dostałam totalnego szału, oczopląsu, chciałam wynieść co najmniej pół biblioteki. Tak to już bywa jak się dłuższy czas tego miejsca nie odwiedza.
 Uzbierałam taką ilość książek, że nie byłam w stanie się z nimi przemieszczać, a proces decyzyjny którą zabrać, a które zostawić trwał w nieskończoność. I tak wyszłam z nadprogramową liczbą książek. Jak zwykle zresztą:)


Od góry na fotelu przesiadują sobie:


1)"Zachcianek" Katarzyna Michalak- to jest ósma książka, którą na do widzenia zaproponowała mi pani bibliotekarka. Tak często się ta autorka pojawia na blogach, że uznałam, że warto sprawdzić (jeśli akurat trafiło się, że pani mi ją poleciła).


2)"I była miłość w getcie" Marek Edelman- długo się zastanawiałam czy mam chęć na ciężkie tematy, ale innym razem mogłabym książki na półce już nie uświadczyć.


3)"Miłość na marginesie" Yoko Ogawa- serii z miotłą się nie odpuszcza. Przepiękna okładka.


4)"Pocztówki z grobu" Emir Suljagić- poczułam wobec tej książki ogromną chemię. Nie wiem czemu. Musiałam ją zabrać ze sobą.


5)"Reporterzy bez fikcji" Agnieszka Wójcicka- długo się wahałam. Dla tej książki odłożyłam Kereta.


6)"Cukiernia pod Amorem. Zajezierscy. Małgorzata Gutowska-Adamczyk. No jak tu nie wziąć? Aż dziw, że stała na półce. Pierwszy raz się na nią natknęłam.


7)"Hanemann" Stefan Chwin- rozpoczynam swoją przygodę z panem Chwinem. Aż dziw, że dopiero teraz wyruszam w tę drogę:)


8)"Miś czyli świat według Barei" Maciej Łuczak- trochę lekkości nie zaszkodzi. Czytałam tego autora książkę "Wniebowzięci". Ubaw po pachy:)


To nie koniec książkowych łupów. W sobotę odwiedziłam koleżankę i musiałam (jak zwykle) od niej z czymś wyjść. Tym razem padło na:




Majgull, Majgull! Czyż to nie jest najsmakowitsza okładka na świecie? Przez cały wieczór miałam chęć się w nią wgryźć:)


Z jednej strony miałam książkę, a na kolanach kotkę Kizię, która mnie kocha, a ja uwielbiam ją! Żeby móc z Kizią tak siedzieć, patrzeć jej w oczy i głaskać godzinami musiałam na początek wizyty zażyć tableteczkę przeciw-alergiczną, która po dwóch godzinach puściła i z nosa zaczęło wylatać cuś, z piekących oczu łzy robiły kap, kap, z gardzieli wydobywały się regularne apsiki. 
Za każdym razem jak odwiedzam ową koleżankę (nazwijmy ją koleżanką od kotów i książek) naiwnie wierze, że ja już nie mam alergii na koty, i za każdym razem się sromotnie rozczarowuje (albo jak mawia poeta Świetlicki rozczarowywuje się).


Oto ona kotka najcudowniejsza Kizia. Na żywo jest jeszcze piękniejsza:)


patrze jej w oczy i mówię czule: mój ty alergenie:)

I tak patrzymy sobie w oczy godzinami! Po jakimś czasie się Kizi przykrzy i odchodzi podrzemać gdzie indziej:




Po jakimś czasie wraca do mnie, długo się mości łapkami, po czym zwija się w precelek i tak siedzimy. Ona mruczy cichutko, ja łzawię, psikam i smarkam. Ledwo co już na oczy widzę, ale z tej przyjemności obcowania z Kizią nie umiem i nie chcę zrezygnować. Wolę zażyć kolejną tabletkę i się dalej przytulać.
Gwoli sprawiedliwości to Kizia nie jest jedynym stworzeniem zamieszkującym to domostwo pełne książek i wina. Mieszka tam jeszcze druga kotka Zośka. Ona też jest kochana, ale ja serce oddałam Kizi. Cóż począć!


Zośka wypoczywa:)


Zośka w wersji demonicznej:) Myślę, że rola w Egzorcyście 5, albo w Omenie 4 ma zapewnioną! hihi


No to tyle na dziś.
Jeszcze na zupełne zakończenie znalezisko leśne. Oto co oprócz wiewiórek, spacerowiczów z psami i drzew bez liku napotkać można w głębokim lesie:


KONIEC:)

12 komentarzy:

  1. Tobie lepiej chyba z domu nie wychodzić, bo zaraz coś przytargasz.
    Ja też taka jestem
    Kotki piękne, nie mam alergii, ale mam Franka, stracha na koty

    OdpowiedzUsuń
  2. Udany zakup odzieżowy, a butów nie da się wymienić? Nie mają drugiej 37?

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniałe łupy biblioteczne! Czy już kiedyś wspomniałam, że uwielbiam Cię czytać?

    OdpowiedzUsuń
  4. KASIA.EIRE-
    Tak ja powinnam nie chodzić w ogóle nigdzie. Tylko do lasu i z powrotem (miałam problem z tym ostatnim słowem. Z uporem maniaka pisałam przez S!!. Co ta klawiatura robi z mózgiem!hihi). Nie. Mogę chodzić, ale z absolutnie pustym portfelem, wtedy jest pewność, że niczego nie przytargam:)
    Alergia na koty jest przykra. Chciałabym mieć kota:( Miałam kiedyś stracha na koty Jantarka, ale kilka lat temu nam zszedł był:( To był ogromny niemiecki owczarek, najkochańszy na świecie!

    ANETA-
    Do tego second się dziś przejdę. Może zdarzy się tak, że akurat pani ściągnęła dwie pary i się wymieszały (choć widziałam na sklepie tylko jedną parę). Wiesz jak to jest z second, co się trafi to jest:) Pójdę i jeśli nawet ich nie oddam, to niechaj pani wie co sprzedaje:)

    ARTSAJKE-
    Tak, polowanie w bibliotece jest wyjątkowo udane. Byłyby jeszcze bardziej wspaniałe, gdybym mogła wynieść 12 książek, bo kilka musiałam odłożyć, a nie było żadnej takiej sobie. Wszystkie wymiatały!:)
    Nie, nie wspominałaś chyba, dlatego bardzo, bardzo się cieszę z Twoich słów!!
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nabytki biblioteczne super. Od jakiegoś czasu też "chodzi " za mną Chwin. A kotki są cudowne!

    OdpowiedzUsuń
  6. Nabytki książkowe świetne, zresztą te odzieżowe również, a z butami różne bywa - mam za sobą przygodę nabycia dwóch prawych butów i to mierzonych ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. BALBINA64-
    No za mną chodził też już od dawna. Pierwsze podejście było nietrafione, bo wybrałam Pannę Farbelin i niestety nie podeszło mi:( Ale na szczęście wiem, że Chwina warto po stokroć czytać. Inaczej by się mój tato w nim nie zaczytywał od lat przecież:)

    TAKI JEST ŚWIAT-
    Popłakałam się ze śmiechu!! (mój małżon też jak mu przeczytałam) Jak Ty to zrobiłaś z tymi butami?!:)))

    OdpowiedzUsuń
  8. O, Papryko Ty! To ja tu czekam na Twoje refleksje po boskim spektaklu, a Ty o butach i kotach.... ;-) Usmiechnęłaś mnie tym postem.
    Przypomniałam sobie, że muszę dac do pralni mój fioletowy płaszczyk, zanim zrobi się na niego za zimno ( a teraz byłby w sam raz, kurtek nie lubię zbytnio, ale noszę, bo cóż zrobić...)
    Tunikę mam podobną, tylko trochę inną ;-) Z krótkim rękawem i inny kołnieżyk.
    Butów gratuluję! Ha, ha.
    Nie pamiętam kiedy byłam "na ciuchach" (czyli w second handzie), kiedyś to był nałóg..
    Zdobycze bivblioteczne- pyszne. Edelmana czytałam, Hanemamma chyba też ( z moją sklerozą...). Michalak to leciusie i milusie do podusi. Miotłę (Ogawę) bym chętnie podebrała, a Majgull to szczerze zazdraszczam (nie mogę nigdy nic jej wyłapać.
    Kicie śliczne, uwielbiam koty. Dziś akurat przyszła paczka- "Koty i ich ludzie" A. Piechowiak.
    A wózek w lesie - to pewnie ktoś na obfite grzybobranie liczył ;-)
    Pozdrawiam cieplusio!

    OdpowiedzUsuń
  9. Taki płaszczyk to dla mnie jest na ostrą zimę, na wczoraj - zdecydowanie za ciepły: upociłabym się nieziemsko. Ten typ tak już ma - jest gorącokrwisty.

    Bluzeczka podoba mi się bardzo, kozaczki - nie mój typ, ale same w sobie - eleganckie. "Droga do piekieł" - bardzo dobra. Kotki - przesłodkie!!

    Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
  10. AGNESTO-
    Ten post powstał właściwie przed Teatrem hihi. Po nim został tylko uzupełniony i dodany:)
    Cieszę się, że Cię uśmiechnęłam postem. Uśmiechnąć postem to już coś:)
    Ja stanowczo jestem zakupoholiczką second-handową. W ogóle nie powinnam tam wchodzić, a wchodzę i tak! Taki już urok nałogu:)
    A Majgull to moje tegoroczne odkrycie:)
    Pozdrawiam równie cieplusio::)

    OLEŃKA-
    Na dziś (słonecznie) był dla mnie w sam raz, ale na przedwczoraj kiedy był mocny wiatr już za zimny. Ja poza tym straszny zmarzlak jestem.
    Cieszę się na Majgull. Ukochałam ją sobie na ten rok:)
    Pozdrawiam!!!

    OdpowiedzUsuń
  11. Piękne zakupy...a te talerze to cudo..Polecam ci książki Majgull Axelsson- są świetne moim zdaniem, moja ulubiona to ''Tak, którą nigdy nie byłam''p.s. wszystko już u mnie dobrze*) dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  12. MONIKO-
    Axelsson to moje tegoroczne odkrycie. Mam już za sobą trzy jej książki. Rozpoczęłam od "Lód woda, woda i lód" i od pierwszej strony przepadłam potem "Dom Augusty" i ostatnio właśnie "Ta, którą nigdy nie byłam". Póki co najbardziej mnie rozłożył "Dom Augusty", może dlatego, że to tak naprawdę jest głęboko psychologiczna książka. Widać w niej wszystkie prawidłowości rządzące relacjami w rodzinie. Kłaniała mi się cały czas metoda ustawień rodzinnych Hellingera. Byłoby tam co ustawiać:)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń