"Nie, nie zażywam narkotyków, zażywam książki"
Ingeborg Bachmann

sobota, 5 listopada 2011

O dwóch spotkaniach. O tym przelotnym co nie przerodziło sie w spotkanie mniej przelotne i o spotkaniu z literackim absolutem:)

Wtapiając się wczoraj w pierwsze strony książki doznałam już dawno nie odczuwanego wrażenia, że oto obcuje z absolutem. Może nie stało się to przy pierwszym akapicie, ale już przy drugim rozdziale i owszem. Doprawdy nie wiem dlaczego dopiero teraz sięgam po dzieła pana Chwina. Tak, tak wstyd się przyznać, ale "Hanemann" to moje pierwsze spotkanie z twórczością tego Autora. Dziwne to podwójnie, bo przecież mój tato zaczytuje się w gdańszczaninie od lat, a ja nie? Jakże to tak? Miałam już jedno nieudane spotkanie z "Panną Farbelin". Niestety musiałam książkę odłożyć, ale nie poddałam się i z wielką radością zatopiłam się w świat "Hanemanna". To jest książka do smakowania, więc pomieszkam sobie w tym świecie troszeczkę:)


W związku z książką przypomniało mi się, że prawie miesiąc temu po powrocie 9 października z Poznania miałam coś sprawdzić, a nie zrobiłam tego. Miałam przyjrzeć się zdjęciu pana Chwina, nieodparte bowiem wrażenie było moim udziałem, że w tymże Poznaniu stanęłam z nim oko w oko! 
A było tak: z córką znajomych lat prawie sześć poszłyśmy się przejść, mała chciała mi pokazać swoje ulubione miejsce w okolicy rynku; remontowany pałac/zamek na końcu stromej uliczki, na przeciw kościoła się znajdującego.
 I tak sobie łazimy. Ona po kamieniach skacze jak kozica, ja spoglądam czujnym okiem na nią żeby mi się z tych kamieni nie rypnęła i nagle po schodkach wprost na mnie wchodzi dystyngowany starszawy pan w długim płaszczu i kapeluszu, obok kroczy dostojnie pani przystojna wielce również w kapeluszu, damskim dla odmiany. Patrze na mężczyznę i myślę sobie: oto sobowtór pana Chwina mnie mija, uśmiecham się promiennie z myślą, że to może jednak nie sobowtór, a on sam? Pozostaje jak to cielątko w tej niepewności,  chwila ulotna minęła.
Wczoraj przypomniało mi się, że miałam się zdjęciu pana Chwina przyjrzeć. Przyjrzałam się uważnie, sprawdziłam program imprez w tych dniach w Poznaniu i już byłam pewna, że mijał mnie Autor "Hanemanna", bowiem oprócz uderzającego podobieństwa do twarzy na zdjęciu jako dowód mam jego spotkanie autorskie w Poznaniu odbyte dwa dni wcześniej w ramach imprez towarzyszących wręczeniu Nagrody Kościelskich (w Poznaniu byliśmy od soboty wieczór do niedzieli po południu, o włos, o włos!). Więcej potwierdzeń mi nie trzeba.
Cholera jasna! 9.X w piękną słoneczną niedzielę, w jednej z wielu uliczek poznańskiego rynku minął mnie (o pół metra) Stefan Chwin! A ja? a ja nic!

Tak to Ci państwo szanowni mnie minęli 9.X.2011 w piękne słoneczne, niedzielne popłudnie:)

Ale cóż myślę sobie, nawet gdybym była wtedy pewna, że to On, czy bym podeszła? Co bym powiedziała? Dzień dobry panie Stefanie, nie znam żadnej pana książki, ale mój tato pana bardzo lubi? Nie, no trochę nie bardzo!
Gdybym spotkała go w tę niedziele co nadejdzie jutro dajmy na to, to co innego. Jako, że nie ruszam się nigdzie bez książki w torbie ukrytej, mogłabym przynajmniej zabłysnąć egzemplarzem książki bibliotecznym, jeśli bym nic mądrego nie miała do powiedzenia. A nie miałabym na pewno:) Myślicie, że miło by się panu Chwinowi zrobiło gdyby mógł złożyć podpis na swojej książce, zupełnie niespodziewanie na schodach w jednej z uroczych uliczek poznańskiego rynku? 

Zapytacie z czego wnoszę, że spotkanie z książką "Hanemann" jest spotkaniem z literackim geniuszem skoro mam za sobą zaledwie 44 strony lektury? Wiem to od trzydziestej strony. Po przeczytaniu tych oto zdań to wiem:

Ciężki los przedmiotów na chwilę przed wkroczeniem wojsk Armii Czerwonej do miasta Danzig.

"...ale tak naprawdę miasto nie chciało o tym słyszeć, zajęte inną pracą, innym czuwaniem. W szufladach, szafach i kredensach, na dnie skrzyń, kufrów i blaszanych pudełek, w schowkach i na strychach, na półkach i na etażerkach, w piwniczkach, w spiżarniach, na stołach i na parapetach rzeczy trzymane na wszelki wypadek i rzeczy używane z codzienną zaciekłością do szycia, przybijania,krojenia, polerowania, przecinania, obierania i pisania, wszystkie te rzeczy czułe, szydercze, płynące w nieruchomej arce miasta razem z panią Stein, Hanemannem, panią Walmann, Anną, panem Kohlem...wszystkie te rzeczy szykowały się już do drogi. 
Już teraz, w ciszy napełniającej miasto, odbywał się ostateczny sąd-zajmowanie dogodnych miejsc, miękkie podsuwanie się po dłoń, by być zawsze na widoku i zdążyć na czas. Rzeczy, bez których nie można żyć, oddzielały się od tych, które pójdą na zatracenie."

"Wieczne pióro pana Kohla, leżące na blacie stołu w głębi salonu, pióro ze złotą nakrętką, na której świecił malutki napis "Dresden", swoją lśniącą nieruchomością udawało spokój, ale i ono płynęło w gniazdo żaru ze złoconym lustrem...a przecież ile jeszcze miało do napisania! W kałamarzu z żółtego jaspisu wzbierały całe morza słów..."

"Tylko przedmioty drobne i łatwe do chwycenia w chwili ucieczki nabierały wzgardliwej pewności siebie...ręczniki trudne do zwinięcia, wstydliwie gasły w kącie łazienek, ich miejsce zajmowała chłodna uroda płóciennych płacht, które łatwo darło się na długie pasma dobre do tamowania krwi."

"Zielony płaszcz z grubej wełny, zapomniany na dnie szafy...złożony we czworo, niemodny, pogardzany płaszcz, przed którego włożeniem Anneliese Leimann wzbraniała się tyle razy, bo ją postarzał, budził się już w swoim schowku, obiecując ocalenie w chwili, gdy w wyważonych drzwiach do mieszkania staną mężczyźni w mundurach ciemnych od kurzu i sadzy..."

"Prawdziwy spokój zachowywały tylko monety z grubego złota, obrączki, pierścionki, łańcuszki(...)Wiedziały, że ocali je kołnierz, w którym zostaną zaszyte, że owinięte w watę (by nie brzdęknęły, w chwili gdy zbliży się śmierć) prześpią setki kilometrów w wydrążonym obcasie..."

"Kuchenne noże, obojętne na wszystko, z pustą rezygnacją postukiwały na dębowych stolnicach. Te o spiczastych końcach czekała przyszłość niepewna...te o końcach zaokrąglonych, którymi nie można zadać ciosu, miały przed sobą długie lata rozmów z warzywami. Głuchym snem na dnie szuflad spały blaszane łyżeczki i widelce, gotowe  bez sprzeciwu maszerować wiele mroźnych dni i nocy w byle cholewie..."

Czytałam rozdział "Rzeczy" kilka razy z rzędu nie mogąc wyjść z zachwytu.

Uciekam do zimnego kina studyjnego "Newa"  na najnowszy film reżysera "Co wiesz o Elly" pt: "Rozstanie".

Trzymajcie kciuki żebyśmy z mężem tam nie  zamarzli, bo to jest niestety w tym kinie możliwe:)

9 komentarzy:

  1. też nie znam ani jednej jego książki
    w przyszłym tygodniu rozejrzę się w bibliotece za Hanemanem
    a Rozstania magicznym filmem są

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja wyzbyłabym się wątpliwości podczas takiego spotkania, o którym piszesz, widząc kapelusze na głowach pani i pana. Państwo Chwinowie bowiem, a wynika to z moich obserwacji, mają niezwykłe upodobanie do tego akurat nakrycia głowy i przeważnie tak ubranych można ich najczęściej spotkać na ulicy :)
    Polecam Ci całą twórczość Stefana Chwina, którą stawiałabym w jednym rządzie z pisarstwem Guntera Grassa i Pawła Huelle: nie tylko ze względu na obecność Gdańska, ale przede wszystkim na arcyciekawy sposób melancholijnego utrwalania świata, istniejącego już tylko w pamięci.
    Przeczytaj również dwa tomy dziennika Chwina: "Kartki z dziennika" i "Dziennik dla dorosłych": mądre zapiski mądrego człowieka.
    Ale fakt: "Hanemann" to jego najbardziej znana książka.
    A o podpis w książce nie bałabym się poprosić :) Chyba nie odmówiłby. Przy okazji mogłabyś przecież powiedzieć panu Chwinowi o tym, jak wielkie wrażenie wywarła na Tobie jego książka i dlaczego, a przecież każdemu pisarzowi jest miło, kiedy jego dzieło dociera czytelnikowi wprost do serca :)

    OdpowiedzUsuń
  3. "Hanemann" jest faktycznie wspaniały. Także byłam zachwycona. Czytałam jeszcze "Krótką historię pewnego żartu", "Esther". I wszystkie równie niezwykłe. Teraz bardzo, ale to bardzo chciałabym przeczytać "Samobójstwo jako doświadczenie wyobraźni". Koniecznie do zakupienia :)
    Serdeczności :)

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja... ze wstydem przyznaję, że kojarzę nazwisko jak przez mgłę, a wymienienie tytułów byłoby dla mnie nie lada wyzwaniem, ale uwielbiam obcować z absolutem i wyczuwać jego namacalność w książce, tak więc sięgnę na pewno :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Niestety ja też jeszcze nie miałam okazji nic z tej twórczości poznać. Ale brzmi bardzo intrygująco :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. KALINA-
    Właśnie wróciliśmy z kina. Kino z najwyższej półki! Póki co nic nie mogę rzec, bom w szoku:)
    A na poznawanie Chwina się bardzo cieszę, bowiem już dawno nie przeżyłam fascynacji czyimś pisaniem:)

    JABŁUSZKO-
    Witaj!
    Jak patrzyłam na te dwie zupełnie nieprzystające do rzeczywistości postaci, które mi się nagle objawiły, to czułam że dzieję się jakaś niezwykłość. I teraz jak już czytam pierwszą książkę pana Chwina bym podeszła (nawet zaryzykowałabym ewentualną wtopę, na wypadek gdyby to jednak nie był on. Nie wiedziałam nic o kapeluszach:) i miałabym coś do powiedzenia o tych kilku przeczytanych rozdziałach. Ale wtedy naprawdę nie bardzo wiedziałabym co powiedzieć.
    Grassa i Huellego mam obczytanego prawie w całości (bliżej mi do pana Pawła) i naprawdę nie wiem jak to się stało, że wcześniej nie sięgnęłam po Chwina. Może tak właśnie miało być:)
    Pozdrawiam!

    THE BOOK-
    Właśnie w związku z Samobójstwem Chwin był w październiku w Poznaniu (doczytałam się). Bardzo się cieszę, że jeszcze dużo książek pana Chwina przede mną. Dawno mnie nic nie olśniło, zwłaszcza z polskiej prozy. Kiedyś co rusz jakieś olśnienie literackie się zdarzało, teraz bardzo rzadko, dlatego radość moja tym większa:)

    KASIA-
    Jeszcze wszystko przed Tobą:) Ja kojarzyłam nazwisko bardzo dobrze, nie raz trzymałam którąś z książek Chwina będąc u taty i nie czytałam. To dopiero ignorancja! hihi. Widocznie czekał na ujawnienie na ten czas suszy literackiej, kiedy mnie niewiele zachwyca. Sprytnie:))

    KAROLINA-
    Witaj:)
    Przyjdzie i na książki Chwina czas:) To cała magia literatury, że się pojawia wtedy kiedy się najmniej spodziewamy:)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja również zaczynałąm swoją przygodę z Chwinem od "Hanemanna" i wpadłąm jak śliwka w kompot. Rewelacyjny jest "Złoty Pelikan" ,ale "Żona prezydenta" to moim zdaniem najsłabsza książka- nie polecam.

    OdpowiedzUsuń
  8. Doszłam do wniosku, że jednak "Hanemanna" nie czytałam, pomyliłam z "Castorpem" Huellego. Na pewno zaś czytałam "Złotego pelikana", tytuł "Krótka historia pewnego żartu" też mi się kołacze po głowie (że niby czytałam), "Żonę prezydenta" też - taka inna od pozostałych, można poznać, krótka jest.

    OdpowiedzUsuń
  9. Tak, byliśmy w Poznaniu w tym czasie. Spacerowaliśmy w miejscach, o których Pani mówi.
    Pamiętam moment kiedy mijaliśmy dziewczynkę skaczącą po kamieniach, w okolicy schodów - patrzyłam na nią zatroskana, czy się nie potknie... i nie upadnie... A kapelusze lubię - nawet bardzo... Dobrych chwil z książką... Najlepsze życzenia od nas: pani i pana w kapeluszach...

    OdpowiedzUsuń