"Październik z trudem wiąże koniec z końcem"
Andrzej Bursa.
Będzie post zbiorczy, jak to zwykle bywa kiedy znikam na kilka dni:) Uwaga to bardzo długi post!
Polecimy, że tak powiem od tylca, czyli od tej oto chwili kiedy piszę te słowa przesuwać się będziemy w stronę wczoraj, przedwczoraj, aż dojdziemy do środy. Wierzę, że są tacy wariaccy ludzie, którzy lubią czytać te moje wielowątkowe, długie posty, jednak dla tych co to niekoniecznie mają chęć czytać całość post będzie podzielony na rozdziały, ewentualnie na podrozdziały jeśli zajdzie taka potrzeba:)
Start:
Rozdział pierwszy- w kolejności wydarzeń ostatni, czyli dziś, tj poniedziałek:)
pt: "Odkrywanie na nowo, czegoś już dawno odkrytego fajne jest!"
W tej oto smakowitej chwili zamiast siedzieć w zimnej hali i robić pudełka siedzę w ciepłym (bez szału) domeczku, na kanapie napawając się widokiem wysprzątanej przestrzeni wokół mnie się nieśmiało panoszącej.
Ale nie myślcie sobie, że mój chwilowy pracodawca ma tak dobre serce i dał nam dzień wolny przed jutrzejszym "świętem". Oj gdzieżby! Powód wolnego jest dużo bardziej prozaiczny i niezależny od pracodawcy. Otóż drukarze źle wykonali pierwszą część układanki bez, której ani rusz. Pamiętacie te stosy obwolut co tak malały poprzednim razem? No to właśnie to zostało zepsute. Ku mojej niekłamanej radości!!
Pisaniu do Was towarzyszy mi nowa płyta pana Tomasza Poczekaja (w wolnym tłumaczeniu), czyli Toma Waitsa. Właśnie ją odkrywam. Niestety nie jestem w posiadaniu własnej płyty, bowiem nie stać mnie na nią zwyczajne, ale wierzcie mi jak tylko będę miała możliwość zakupię ją! Zakupię ja na pewno:)
Płyta to bardzo różnorodna jest, pełna dźwięków. Mam wrażenie, że bogatsza w brzmienia niż poprzednie dokonania mistrza Toma. Miałam w słuchaniu Waitsa kilkuletnią przerwę i dziś zauroczyłam się w jego głosie ponownie. Uhm jak dobrze móc się tak zauraczać po latach po raz kolejny!
Już pierwsze dźwięki i cały ten numer mi przypomina Blue Valentine z płyty o tym samym tytule z 1978 (mam wrażenie, że to świadomy cytat), inny numer skojarzył mi się z Red Shoes z tej samej płyty. To taki w moim odczuciu stary-nowy Waits. Nie jestem jednak znawczynią jego twórczości jakąś specjalną dlatego więcej już nic nie rzeknę. Na płycie jest trochę lirycznie, tak po Waistowsku, ale i energetycznie, głośno, słowem ciekawie jest:)
Podrozdział: Dziś poniedziałek, więc Teatrzyk tv przecież!:)
Dziś spektakl sprzed lat kilku "Nad złotym stawem" z niezapomnianym Zapasiewiczem. Reszta obsady równie smakowita:) Z 10 lat temu miałam okazję oglądać sztukę na żywo w Teatrze Powszechnym. To był jedyny raz kiedy widziałam mojego ukochanego aktora na żywo:( A nie! Jeszcze wcześniej przyjechał do mojego teatru z panem Cogito:) Żałuje gorąco, że nie miałam więcej okazji doświadczać misterium bezpośredniego obcowania z tym wielkim Aktorem:(
Polecam!
Rozdział drugi
pt: "Jak to Polacy wspierali pewną Rewolucję i jest na to dokument, oraz o pewnym zjawisku wrocławskim"
podrozdział pierwszy: "Krasnoludki jadą na Ukrainę"
Niedziela, wolny dzień wesoły. Wstawać nie trzeba było, a i godzina dłużej snu mi przypadła. Zbawienna godzina, zbawienna:)
Dzięki Tvp Kultura dane mi było obejrzeć dokument, który widziałam razem z tatą kilka lat temu, a który to dokument zrobił na nas obojgu ogromne wrażenie. Mowa o dokumencie "Krasnoludki jadą na Ukrainę" zrealizowanym w 2005 roku przez Mirosława Dembińskiego.
Dlaczego akurat krasnoludki i dlaczego na Ukrainę one pojechały, a nie na przykład do Włoch? Otóż przewodniczył wyprawie Waldemar Frydrych zwany Majorem, przywódca i pomysłodawca ruchu happenerskiego, zwanego Pomarańczową Alternatywą, a działającego głównie w latach 80-tych we Wrocławiu.
Waldemar "Major" Frydrych
A dlaczego kierunek Ukraina? Frydrych skrzyknął grupę młodych świadomych ludzi, wsadził do autokaru i pojechał z nimi do Kijowa wspierać Pomarańczową (nota bene) Rewolucję. Tą co to miała miejsce w 2004 roku. Ale zanim dojechali do jądra wydarzeń zatrzymywali się w różnych miastach najpierw polskich, potem ukraińskich. W drogę zabrali ze sobą pomarańczową włóczkę i zestaw do dziergania na drutach. I kto chciał, czy to jeszcze po polskiej stronie, czy to już po stronie ukraińskiej mógł własnoręcznie dodziergać w ramach solidarności jeden rządek szala, który ostatecznie osiągnął długość 15 metrów:)
Oprócz szala zabrali ze sobą dwie czekoladowe głowy, żeby zwykli ludzie mogli posmakować tzw. władzy. Czyje to były głowy i jaki był finał nie zdradzę! Sami po doświadczajcie:)
Oprócz szala zabrali ze sobą dwie czekoladowe głowy, żeby zwykli ludzie mogli posmakować tzw. władzy. Czyje to były głowy i jaki był finał nie zdradzę! Sami po doświadczajcie:)
Dla mnie "Krasnoludki jadą na Ukrainę" to jeden z ważniejszych dokumentów, głęboko dotykający duszy i serduszka. Ja osobiście po raz drugi go oglądając wzruszałam się niezmiernie, a łzy niejednokrotnie ciekły mi po policzkach jak patrzyłam na tych ludzi, często starszych, biednych taką wiarę pokładających w lepsze jutro, w wolną Ukrainę. Bardzo wzruszające, rozczulające obrazki. Albo ja jestem nienormalna, że mnie to tak mocno dotyka? Polecam ten dokument. Lektura obowiązkowa:) Można go obejrzeć na stronie Telewizji Polskiej:
Podrozdział drugi
pt: "Słów kilka o Pomarańczowej Alternatywie"
pt: "Słów kilka o Pomarańczowej Alternatywie"
W szeregach PA byli głównie młodzi ludzie, studenci. Kolor pomarańczowy miał być alternatywą dla społeczeństwa umownie podzielonego na czarnych i czerwonych.
A skąd krasnoludki? Kiedy powstała Solidarność na ścianach pojawiły się napisy "Nie ma wolności bez Solidarności", które były z uporem maniaka zamalowywane białą farbą przez milicję. I na tych białych plackach zdobiących wrocławskie kamienice i mury po jakimś czasie zaczęły pojawiać się krasnoludki i hasła "Nie ma wolności bez krasnoludków":) "Major" na komisariacie w Łodzi (bo krasnoludki zaczęły się pojawiać i w innych miastach) tłumaczył owe zjawisko, odwołując się do dialektyki heglowskiej i marksistowskiej przedstawiając pierwotny napis na murze (nie ma wolności bez Solidarności) jako syntezę, białą plamę z farby jako antytezę, a pojawiające się na niej krasnoludki jako syntezę (widzę scenę z Rejsu, kiedy filozof tłumaczy KO i poecie i powoli wchodzą do wody). Czyż to nie piękne jest?
A skąd krasnoludki? Kiedy powstała Solidarność na ścianach pojawiły się napisy "Nie ma wolności bez Solidarności", które były z uporem maniaka zamalowywane białą farbą przez milicję. I na tych białych plackach zdobiących wrocławskie kamienice i mury po jakimś czasie zaczęły pojawiać się krasnoludki i hasła "Nie ma wolności bez krasnoludków":) "Major" na komisariacie w Łodzi (bo krasnoludki zaczęły się pojawiać i w innych miastach) tłumaczył owe zjawisko, odwołując się do dialektyki heglowskiej i marksistowskiej przedstawiając pierwotny napis na murze (nie ma wolności bez Solidarności) jako syntezę, białą plamę z farby jako antytezę, a pojawiające się na niej krasnoludki jako syntezę (widzę scenę z Rejsu, kiedy filozof tłumaczy KO i poecie i powoli wchodzą do wody). Czyż to nie piękne jest?
Młodzi poprzez swoje happeningi walczyli o wolność, sprzeciwiali się systemowi tworzyli na swój sposób historię.
Swego czasu będąc zbuntowaną nastolatką zaczytywałam się w książce Mirosława Pęczaka na temat subkultur. Miała cudowną pomarańczową okładkę a ruch Pomarańczowej Alternatywy był tam dokładnie opisany. Zaśmiewałam się czytając ją do łez. Książkę pożyczyłam wiele, wiele lat temu. Może uda mi się ją odzyskać? Moja ulubiona akcja to akcja "Precz z upałami"
To niewinne hasło miało swoje drugie dno, bowiem jak tylko milicjanci się oddalali jeden z uczestników mających na sobie koszulkę z literą U odchodził i zostawał napis głoszący hasło: Precz z pałami;)))
Happeningi organizowane były z okazji rzeczywistych, bądź zmyślonych świąt lub wydarzeń. Odnosiły się do polskiej rzeczywistości, a ich tematem były głównie oficjalne wydarzenia i hasła polityczne, obchody rocznicowe, czy święta państwowe.
Na przykład: Dzień Milicjanta, Kto się boi papieru toaletowego, Wigilia Rewolucji Październikowej, Dzień Tajniaka, Dzień Wojska Polskiego, czyli Manewry Melon w majonezie, Pogrzeb Stalina, albo Pogrzeb Sobie Sam itd.
Happeningi najczęściej kończyły zatrzymaniem uczestników przez Milicję Obywatelską za zakłócanie porządku publicznego. Udawało się sprowokować milicję do aresztowań wszystkich świętych Mikołajów, albo wszystkich ludzi w pobliżu wydarzeń ubranych na pomarańczowo (często nie związanych z PA). Oddziały PA powstawały także w innych miastach, ale to Wrocław, ze szczególnym uwzględnieniem ulicy Świdnickiej pozostał sercem Pomarańczowej Alternatywy:)
Miało być krótko, skrótowo o dokumencie, że takowy jest, że polecam i tyle. Ale no jak tu nie wspomnieć o takim zjawisku społeczno-kulturowym jakim była Pomarańczowa Alternatywa?
Miało być krótko, skrótowo o dokumencie, że takowy jest, że polecam i tyle. Ale no jak tu nie wspomnieć o takim zjawisku społeczno-kulturowym jakim była Pomarańczowa Alternatywa?
Rozdział trzeci
pt: "Sobotnie męczarnie w pracy, wcześniejszy miły powrót do domu, obfitujący w łupy, oraz koncertowy finał dnia"
pt: "Sobotnie męczarnie w pracy, wcześniejszy miły powrót do domu, obfitujący w łupy, oraz koncertowy finał dnia"
Nie tak miała wyglądać ta sobota, nie tak. Plan był taki, że miałam być wypoczęta i wyspana. Niestety nie byłam ani wypoczęta, ani tym bardziej wyspana, bo dzień spędziłam w pracy:(
Jednak ostatecznie nie było tak źle, bo jak wspominałam wcześniej podstawowy element pudełka został zrobiony źle, a okazało się to już w sobotę. Dzięki temu dzień pracy się skrócił o prawie 3 godziny! Rany jaka ja byłam szczęśliwa! Piękny dzień, piękna sobota i ja dreptająca do domu w słońcu. W perspektywie miałam drzemeczkę (bo i na to się czas w związku z krótszym dniem pracy znalazł) i wieczorny koncert. Żyć nie umierać po prostu:))
podrozdział pierwszy: "Antykwaryczne łupy"
Mało mi było szczęścia więc mając w kieszeni pieniądze zapomniane przeze mnie wcześniej, a właśnie odkryte w jednej z przegródek portfela zaszłam do mojego ulubionego antykwariatu i wyszłam z dwoma łupami. Jeden z tych łupów to dla mnie skarb najprawdziwszy!
"...Mój diabeł stróż" Anity Haliny Janowskiej to dla mnie jedna z ważniejszych i piękniejszych książek jakie było mi dane w życiu przeczytać!! Czytałam ją kilka lat temu, nie swoją w starszym wydaniu. A to jest książka, którą trzeba mieć w domu na półce. Planowałam ją kiedyś (kiedy?) kupić. A tu taka radość! Nowy właściwie egzemplarz w nowym opakowaniu, uzupełniony o niepublikowane wcześniej zdjęcia i listy za uwaga! 12zł (słownie: dwanaście złotych polskich). W normalnym obiegu można książkę zakupić za 49zł. Dla mnie to teraz bardzo duża kwota i nie mogłabym sobie na jej kupno pozwolić. A teraz? A teraz mam ją w domku, własną na półeczce:) Bosko!
Drugą książkę wzięłam na fali sympatii do W.A.B. A poza tym lubię biografię, a już takie biografie, które normalnie kosztują 59zł (olaboga!), a mnie na kupno stać, bo nabywam książkę za 14zł lubię jeszcze bardziej!!
Szczęśliwa po uszy wróciłam do domku, podrzemałam i poszłam na koncercik:)
podrozdział drugi: Świecić pupą nie jest łatwo, czyli koncert Świetlików:)
Ubrałam się w moją second-handową sukienkę, zwaną fachową szmizjerką, z tegoż samego źródła kozaczki i taka wystrojona poszłam się rozkoszować widokiem pana Świetlickiego i reszty.
Ludzkości nie było zbyt dużo, koncert był raczej kameralny. Kameralna była także trasa Świetliczków. Tylko Poznań i Zielona Góra. Tak, czujemy się zaszczyceni:)
Pan Marcin już na dzień dobry zapowiedział, że traska będzie poświęcona pierwszej płycie "Ogród koncentracyjny". Mnie to bardzo ucieszyło, bowiem ta pierwsza jest moją ukochaną płytką. I Świetliki dotrzymały słowa. Numer po numerze "Ogród koncentracyjny" się materializował. Były Parasolki, był Opluty, były Świerszcze i Casablanca i Pod wulkanem... zabrakło tylko kilku numerów by wypełniła się płyta w całości. Z drugiej Cacy, cacy był tylko jeden numer, ale za to jaki! To ten mój ukochany, o którym Wam wspominałam, ten co to tylko raz słyszałam na żywo, mianowicie "Korespondencja pośmiertna". Ale, ale Świetliki od tego momentu nie grali sami, a z panią Zuzanną, co to na skrzypeczkach pięknie gra:)
Z ostatniej płyty Las Putas...natomiast zagrali lekko się krzywiąc tylko Finlandię. Potem zupełnie zakręcone bisy i koniec. Ja byłam nasycona:)
Podrozdział trzeci pt: "Jak to bywało wcześniej."
W zeszłym roku koncert był dużo bardziej ostry, głośny, mocny. Tym razem było dużo bardziej lirycznie i psychodelicznie. Dla mnie pięknie i powabnie!
Na żadnym ze zdjęć nie widać perkusisty, który z nich jest najbardziej sympatyczny i otwarty i który jak się okazało ma żonę z ZG i teścia mieszkającego nieopodal:) Dosłownie tuż za rogiem od miejsca koncertu.
Po koncercie w kuluarach, przy alkoholu i makaronie rozpoczęły się dyskusję na tematy różne. Miałam przyjemność po raz pierwszy porozmawiać dłużej z gitarzystą Tomkiem, a rozmowa zmierzała w zupełnie niespodziewanym kierunki, rozpoczęcie konwersacji od pytania na kogo głosowałam już powinna być dla mnie dzwonkiem alarmowym. Nie udzieliłam mu odpowiedzi, bo co to za pytanie w ogóle? Od słowa do słowa wyszło na to, ze Tomek reprezentuje grupę, jak to się fachowo nazywa ultrakatolicką. Jak mówił, że religia w szkołach być musi, bo kto wie czy to nie jest ważniejszy przedmiot od języka polskiego, to myślałam, że żartuje. Potem jak ciągnąc dalej wątek religii odpowiedział na moje logiczne pytanie: a co jak jego dzieci kiedyś zdecydują, że nie chcą chodzić, że będą musiały, bo dzieci i ryby głosu nie mają, to stawiałam na prowokację. Ale nie! On to mówił poważnie. Uświadomił mi to Piotrek właśnie, liberalny perkusista. Chłopaki się jak widać nie pozabijali przez lata wspólnego grania, więc wychodzi na to, że można jakoś funkcjonować mając tak odmienne światopoglądowe przekonania. Co jak co, ale ta rozmowa mnie nieco przeraziła:) Dawno nie rozmawiałam z kimś, kto miałby aż tak radykalne poglądy.
Jednak wesoło było i tak, a pani Zuzanna od skrzypeczek okazała się córką Janiny Iwańskiego (tego co nagrał dawno, dawno najbardziej znaną i najlepszą dla mnie płytę z Soyką).
Żałowałam, że nie zabrałam ze sobą taty, bo on kocha chłopaków. Bardzo się panowie wzruszyli na wieść, że mój tato ma tak obsłuchane kasety (te dwie pierwsze), że się już ich czasem odtworzyć nie da (te kasety ich wzruszyły szczególnie), a na moje dictum, że byłam na ich koncercie na Placu Wolnica w Krakowie 1997 roku Świetlicki stwierdził, że to niemożliwe, bo ludzie tak długo nie żyją:) A jednak hihi.
Nie było może tak wesoło jak kilka lat temu kiedy to Zieloną wizytował sam Świetlicki raz z Irkiem Grinem (przy okazji promocji książki "Dwanaście"), a drugi raz z Mariuszem Bonowiczem, (przy okazji wydania tomiku poezji). Wtedy dwukrotnie zlądowaliśmy w domu koleżanki od kotów i książek, a ja się śmiałam tak, że myślałam, że zejdę na zawał przepony, szczęka mi się wywichnie i tak już zostanę w takim grymasie po kres mych dni:))
Sobotni wieczór był bardziej zachowawczy i nie trwał do samego świtu. Niemniej jednak było bosko!! Chwilo trwaj i Carpe diem:)
Rozdział czwarty
pt: pudełkowy Caritas Polska, czyli robię za free, oraz Skrzypek na dachu.
Podrozdział pierwszy: piątek i czwartek w pracy.
Przez cały czwartek, piątek i kawał soboty spędziłam w zimnej hali z pudełkami (tej samej). Na dzień dobry zadziwienie wielkie, bo jest nas tylko trójka do pracy, jedna zmiana, pudełek wprawdzie mniej, bo tylko 4000, ale rąk do roboty także mniej, 50 groszy za pudełko ale za to części do wykonania dwa razy więcej. Przez te 3 dni zrobiliśmy zaledwie 580 sztuk. To był inny kształt pudełka, zapowiedziane kości stanęły w miejscu i praca też. Pewnie znów będzie paranoja i histeria. A te kości, to wiecie, to nie są kości dla psa, na biurko weterynarza, ale uwaga na pudełku w kształcie kości widnieje nazwa leku z dopiskiem Oncology! Doprawdy makabryczny pomysł!
Do tego zmieniła się ekipa i robię z koleżanką Kasią, której się za przeproszeniem gęba nie zamyka. Po kilku godzinach mam szczerze dość i mam ochotę ją zakneblować i wystawić na dwór. 8 godzin ciągle mówić? Ja mam dużą tolerancję na ludzi i sama jestem gaduła, ale bez przesady:( No ale jakoś trzeba będzie to przetrwać. Damy radę!
Podrozdział drugi: Skrzypek na dachu w sali widowisko-sportowej to nie najlepszy pomysł jest.
Początek był dla mnie trudny. Najpierw ta zimna hala sportowa i w ogóle nie wyglądająca scena, nie przemówiło to na korzyść, potem w pierwszych minutach spektaklu sobie uświadomiłam, że choćby nie wiem co, to to nie jest ten Skrzypek na dachu, którego kocham. Ten pan co gra Tejwe Mleczarza nie jest Chaimem Topolem i nigdy nim nie będzie. Wysoka poprzeczka wysoka. Po jakimś czasie się oswoiłam i zaczęło mi się nawet podobać. Chociaż niektóre piosenki w przekładzie polskim gryzły mi się z oryginałem (film). Coś mi nie grało, ale to już mój problem:).
Momentami odczuwałam wyraźny zgrzyt kiedy na scenie pojawiała się pani grająca żonę Tejwe Gołdę. Wyraźnie odbiegała poziomem gry od reszty. Miałam wrażenie, że na scenie gra teatr amatorski. Młodzi wypadli całkiem fajnie, do Tejwe musiałam się przyzwyczaić. Dobra pasa spektaklu trwała do przerwy, w drugiej części spadła energia na scenie, oraz na widowni. Wzrosła dramaturgia, ale zmalała dynamika, która niosła ten spektakl. Publiczność w pierwszej części żywo reagowała, śmiała się (szczególnie podczas rozmowy Tejwe z rzeźnikiem, kiedy to Tejwe myśli, że rzeźnik przyszedł w spawie krowy). Dobrze zagrana scena. Duża tu zasługa aktora grającego rzeźnika. Był świetny:) W drugiej części wszyscy dosłownie oklapliśmy.
To długa sztuka jest. Ja to wiedziałam, ale co innego siedzieć w ciepłym domku na kanapie, a co innego w zimnej hali, na twardych krzesłach. W trzeciej godzinie byłam bliska zamarznięcia, głodna i chciało mi się niemożliwie siku. W trakcie spektaklu było kilka naprawdę dobrych momentów tych czysto musicalowych, lepiej wychodziły aktorom sceny zbiorowe i partie wokalne.
Myślę, że dużo złego zrobiło samo miejsce, nie przystające do klimatu przedstawienia. Bo organizowanie takiego spektaklu, czy w ogóle jakiegokolwiek przedstawienia w Hali sportowej zdaję się być wielką pomyłką. Cud, że nikt nie spadł ze schodów na trybunach. Były one bardzo strome, bez zabezpieczeń, a na publiczność składali się głównie ludzie starsi.
A sam spektakl był bardzo nierówny, były momenty dobre, ale i nużące, a nawet męczące. Sama gra aktorów także mogłaby być lepsza. Miałam ogromne oczekiwania wobec Skrzypka może stąd ten brak zachwytu? Duży plus dla scenografii, która zanim zgasły światła sprawiała wrażenie bardzo ubogiej, ale potem w świetle nabrała dodatkowego wymiaru. Dobrze, że była skromna nie przytłaczała aktorów, nie zasłaniała ich, nie odbierała im przestrzeni. Cieszę się także, że musical był w tradycyjnej formie. Dla jednych brak nowatorskiego podejścia do tematu może być zarzutem, dla mnie nie, bowiem tradycja! tradycja! No właśnie tradycja czy tradition?:)
Po wyjściu jak już się zagrzałam i doszłam do siebie spojrzałam nieco łaskawszym okiem na Skrzypka w wykonaniu Teatru Żydowskiego, muzyka grała mi w głowie, ale niestety nie było to wydarzenie jakiego oczekiwałam. Nie zachwyciłam się, nie uklękłam nawet na jedno kolanko. Mogło być lepiej:)
Skończyłam UFF!:)
Rozdział czwarty
pt: pudełkowy Caritas Polska, czyli robię za free, oraz Skrzypek na dachu.
Podrozdział pierwszy: piątek i czwartek w pracy.
Przez cały czwartek, piątek i kawał soboty spędziłam w zimnej hali z pudełkami (tej samej). Na dzień dobry zadziwienie wielkie, bo jest nas tylko trójka do pracy, jedna zmiana, pudełek wprawdzie mniej, bo tylko 4000, ale rąk do roboty także mniej, 50 groszy za pudełko ale za to części do wykonania dwa razy więcej. Przez te 3 dni zrobiliśmy zaledwie 580 sztuk. To był inny kształt pudełka, zapowiedziane kości stanęły w miejscu i praca też. Pewnie znów będzie paranoja i histeria. A te kości, to wiecie, to nie są kości dla psa, na biurko weterynarza, ale uwaga na pudełku w kształcie kości widnieje nazwa leku z dopiskiem Oncology! Doprawdy makabryczny pomysł!
Do tego zmieniła się ekipa i robię z koleżanką Kasią, której się za przeproszeniem gęba nie zamyka. Po kilku godzinach mam szczerze dość i mam ochotę ją zakneblować i wystawić na dwór. 8 godzin ciągle mówić? Ja mam dużą tolerancję na ludzi i sama jestem gaduła, ale bez przesady:( No ale jakoś trzeba będzie to przetrwać. Damy radę!
Podrozdział drugi: Skrzypek na dachu w sali widowisko-sportowej to nie najlepszy pomysł jest.
Początek był dla mnie trudny. Najpierw ta zimna hala sportowa i w ogóle nie wyglądająca scena, nie przemówiło to na korzyść, potem w pierwszych minutach spektaklu sobie uświadomiłam, że choćby nie wiem co, to to nie jest ten Skrzypek na dachu, którego kocham. Ten pan co gra Tejwe Mleczarza nie jest Chaimem Topolem i nigdy nim nie będzie. Wysoka poprzeczka wysoka. Po jakimś czasie się oswoiłam i zaczęło mi się nawet podobać. Chociaż niektóre piosenki w przekładzie polskim gryzły mi się z oryginałem (film). Coś mi nie grało, ale to już mój problem:).
Momentami odczuwałam wyraźny zgrzyt kiedy na scenie pojawiała się pani grająca żonę Tejwe Gołdę. Wyraźnie odbiegała poziomem gry od reszty. Miałam wrażenie, że na scenie gra teatr amatorski. Młodzi wypadli całkiem fajnie, do Tejwe musiałam się przyzwyczaić. Dobra pasa spektaklu trwała do przerwy, w drugiej części spadła energia na scenie, oraz na widowni. Wzrosła dramaturgia, ale zmalała dynamika, która niosła ten spektakl. Publiczność w pierwszej części żywo reagowała, śmiała się (szczególnie podczas rozmowy Tejwe z rzeźnikiem, kiedy to Tejwe myśli, że rzeźnik przyszedł w spawie krowy). Dobrze zagrana scena. Duża tu zasługa aktora grającego rzeźnika. Był świetny:) W drugiej części wszyscy dosłownie oklapliśmy.
To długa sztuka jest. Ja to wiedziałam, ale co innego siedzieć w ciepłym domku na kanapie, a co innego w zimnej hali, na twardych krzesłach. W trzeciej godzinie byłam bliska zamarznięcia, głodna i chciało mi się niemożliwie siku. W trakcie spektaklu było kilka naprawdę dobrych momentów tych czysto musicalowych, lepiej wychodziły aktorom sceny zbiorowe i partie wokalne.
Myślę, że dużo złego zrobiło samo miejsce, nie przystające do klimatu przedstawienia. Bo organizowanie takiego spektaklu, czy w ogóle jakiegokolwiek przedstawienia w Hali sportowej zdaję się być wielką pomyłką. Cud, że nikt nie spadł ze schodów na trybunach. Były one bardzo strome, bez zabezpieczeń, a na publiczność składali się głównie ludzie starsi.
A sam spektakl był bardzo nierówny, były momenty dobre, ale i nużące, a nawet męczące. Sama gra aktorów także mogłaby być lepsza. Miałam ogromne oczekiwania wobec Skrzypka może stąd ten brak zachwytu? Duży plus dla scenografii, która zanim zgasły światła sprawiała wrażenie bardzo ubogiej, ale potem w świetle nabrała dodatkowego wymiaru. Dobrze, że była skromna nie przytłaczała aktorów, nie zasłaniała ich, nie odbierała im przestrzeni. Cieszę się także, że musical był w tradycyjnej formie. Dla jednych brak nowatorskiego podejścia do tematu może być zarzutem, dla mnie nie, bowiem tradycja! tradycja! No właśnie tradycja czy tradition?:)
Po wyjściu jak już się zagrzałam i doszłam do siebie spojrzałam nieco łaskawszym okiem na Skrzypka w wykonaniu Teatru Żydowskiego, muzyka grała mi w głowie, ale niestety nie było to wydarzenie jakiego oczekiwałam. Nie zachwyciłam się, nie uklękłam nawet na jedno kolanko. Mogło być lepiej:)
Skończyłam UFF!:)
tyle tu treści, ze nie potrafię tego nawet skomentować, wiec tylko zaznaczam, ze byłam, zeby nie było, ze przestałam, haha.
OdpowiedzUsuń(talerzy z poprzedniego wpisu ci zazdroszczę, ja bym je jednak powiesiła)
Przeczytałam całość, ale skomentuję tylko początek i koniec. :)
OdpowiedzUsuńNowego Waitsa jeszcze całego nie przesłuchałam uważnie, ale chyba i tak nie przebije na mojej top-liście jego ostatnich płyt "Alice". Ale kilka kawałków jest naprawdę świetnych.
"Nad złotym stawem" jakoś mnie nie przekonało, jednak film był dużo lepszy...
A na "Skrzypka na dachu" wybieram się w grudniu, na szczęście do teatru (łódzki Teatr Muzyczny) i mam nadzieję na dobrą zabawę, bo "Skrzypka..." uwielbiam.
Przeczytałam wybiórczo. Bardzo kulturalnie sobie żyjesz, płyty, książki, koncerty, spektakle...Miło się o tym czyta.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
dotarłam do końca...uffff ;)
OdpowiedzUsuńjak już wcześniej na fb Ci pisałam- Waitsa nie znoszę, a to po pewnej imprezie u pewnego poety, gdy po dużej ilości alkoholu, towarzystwo siedziało na podłodze a gospodarz męczył nas najbardziej mrocznymi utworami Waitsa. Przez 4 godziny...Od tego czasu mam traumę
Zapasiewicz- oj jak ja Ci zazdroszczę! Na żywo go widzieć i to w Panu Cogito!!!!
Pomarańczowa Alternatywa :) Tiaaa, hipisowałam kiedyś i też się tym ruchem interesowałam. Szkoda, że nie mieszkałam wtedy we Wrocławiu,ale z krasnoludkami się przyjaźnie :)
Coś jeszcze miałam....hmmm- aaa seria W.A.B. z biografiami to jedna z najlepszych serii biograficznych na rynku- takie moje skromne zdanie.
A Świetliki- cóż rzec...Też uwielbiam płytę "Ogród koncentracyjny", a takie kameralne koncerty są najgryfniejsze :) Fajnie,ze miło spędziłaś wieczór :)
Witaj Papryczko. Czuję, że będę częstym gościem na Twoim blogu :-) Fantastyczny obraz dałaś sobie na baner, czyj on jest?
OdpowiedzUsuńDawniej uwielbiałam teatr tv, bardzo żałuję, że nie mogłam obejrzeć Boskiej. Może jeszcze ją powtórzą. Pozdrawiam :-)
KASIA.EIRE-
OdpowiedzUsuńKasiu powieszę te talerze tylko muszę jakieś gwoździki skombinować:)
YSABELL-
Mam ogromny sentyment do wcześniejszych dokonań pana Toma, jednak cieszę się ogromnie, że przypomniałam sobie jak bardzo chłopaka lubię:)
Post był faktycznie długaśny. Sama takich nie lubię! No, ale jak się zgapiłam, to tyle tego wyszło:) Order z kartofla, że przeczytałaś całość gratuluję:)
Nad złotym stawem także wolę film, ale ze względu na pana Zapasiewicza kocham także spektakl:)
Skrzypka zazdroszczę zwłaszcza, że dane Ci będzie smakować przedstawienie w miejscu do tego przeznaczonym:)
Napisz potem jak Ci się podobało:)
AGNESTO-
Gdyby nie te moje kulturalne okruszki rzeczywistości ześwirowałabym w bliższym lub dalszym czasie hihi
MAG-
I dla Ciebie order z hmm z buraczka za wytrwałość w czytaniu mojego posta:)
Gdyby mnie kolega poeta na imprezie katował przez 4h Waitsem (w dodatku kazał siedzieć tyle czasu na podłodze), to myślę, że także zakończyłoby się to traumą! Na szczęście z artystą tym mam jak najlepsze skojarzenia i piękne wspomnienia:)
Zapasiewicz na żywo to magia do kwadratu. Ehhh!
Też bardzo chciałam mieszkać we Wrocławiu właśnie po to żeby uczestniczyć w happeningach PA. Tylko jeszcze wycieczka w czasie by się przydała:)
Tak seria W.A.B biografię także lubię, zwłaszcza jak staję się dodatkowo łupem antykwarycznym:)
WILDZIK-
Cieszę się na Twoje bywanie u mnie. Zapraszam, zapraszam w moje skromne, długaśnie progi:)
Obraz jest autorstwa Carla Spitzwega i nosi tytuł Stary poeta:)
A Boską pewnie jeszcze powtórzą. Może na Tvp Kultura, albo na Polonii. A na stronie TVP nie można obejrzeć?
Pozdrawiam wszystkie drogie panie:)
papryczko - haczyki lepsze, wiem, co mówię. Najlepiej takie plastikowe, które się na trzy gwoździki malutkie wbija w ścianę.
OdpowiedzUsuńCzy mnie się wydaje, czy jeden z nich jest ten sam, co twój baner
Kasiu dobrze Ci się wydaję:)
OdpowiedzUsuńwitam...
OdpowiedzUsuńszukam ksiazki o pomaranczowej alternatywie
i chcialbym poznac zródlo zdjecia z akcji "precz z upalami"...
(ta sie sklada, ze jestem na tym zdjeciu)...
z góry dziekuje za pomoc
ZWAKO-
OdpowiedzUsuńWitaj:)
Zdjęcie z akcji "precz z upałami" wzięłam z oficjalnej strony PA
http://www.pomaranczowa-alternatywa.org/galeria3.html
Znalazłam także artykuł w kwartalniku KARTA. Zamierzam zamieścić fragmenty, bo porobiłam zdjęcia. Tam jest opisany przebieg happeningów, są także zdjęcia. W większości pokrywają się z tymi na stronie PA, ale zrobiłam zdjęcia zdjęciom (jest jedno z akcji, lepiej widać ludzi, ale nie ma całego napisu). Mogę Ci je przesłać jak chcesz:) A który to Ty?
Pozdrawiam. Jakże świat jest mały!
Mam nadzieję, że nikt mnie nie wsadzi do ciupy za wklejanie tych zdjęć!!:)
A jeśli chodzi o książkę to kiedyś byłam w posiadaniu takiej jednej z opisem wszystkich subkultur i dużym rozdziałem o PA. Wiem, że autorem był socjolog Mirosław Pęczak, ale nie jest to ta książka, która jako jedyna mi się wyświetla jako "Mały słownik subkultur". Wydaje mi, że ta, którą miałam była po części tylko napisana przez Pęczka i zupełnie inaczej wyglądała, ale może to było jakieś inne wydanie.
OdpowiedzUsuńNie wiem. Nie mogę odżałować tej książki!
oczywiscie znam strone pa i zdjecia na niej powieszone, ale tego konkretnego kiedy wychodzimy wszyscy z placu solnego nie znalazlem (wydaje sie ze jest zrobione z jakiejs ksiazki...?)
OdpowiedzUsuńa ten artykul z karty chetnie bym obejrzal...
nie mam dostepu do do prasy w polsce wiec chetnie przyjde tu obejrzec fragmety... ;)
...
ja mam koszulke z literka "z" (na twoim zdjeciu pierwsza literka "z")...