"Nie, nie zażywam narkotyków, zażywam książki"
Ingeborg Bachmann

czwartek, 10 listopada 2011

O filmie "Rozstanie" i pewnych tesknotach:)

Od poniedziałku nie miałam internetu, jakaś poważna awaria odcięła mnie od Was kochani moi. Trochę denerwowało mnie to, że nie mogę w każdej chwili zajść na moje ulubione blogi, ale odnalazłam w tym plus: odzyskałam przez te kilka dni czas na książki. Rywalizowały tylko z telewizorem, ale to nie wstyd kochana książeczko przegrać z premierowym Teatrem Tv "Kontrym"- żaden to  wstyd:)
Ten post (jego część) który zaraz przeczytacie został przeze mnie napisany jeszcze w niedziele w wieczorem, ale nie chciałam zamieszczać dwóch postów w jeden dzień, zostawiłam go sobie więc na poniedziałek. No i tak przeleżał sobie w spokoju nieoszlifowany do dziś:)
Miało być krótko, miało być o filmie, ale jak zwykle nie wyszło i post znów osiągnął długość stonogi:)


W sobotę wzięłam małżonka jak to się mówi za chabety (swoją drogą dlaczego się tak mówi?) i poszliśmy do kina. Mój małżonek zasadniczo lubi chodzić do kina, ale może niekoniecznie do kina studyjnego, w którym dodatkową atrakcją jest temperatura niższa niż ta na zewnątrz i może niekoniecznie na film irański. Zazwyczaj mu odpuszczam i idę z koleżanką albo sama, ale wczoraj sam stwierdził, że musiałby mnie zawieść, przywieźć i więcej zachodu by mu zajęło to całe krążenie po mieście niż te dwie godziny spędzone w kinie. Czym są dwie godziny wobec wieczności hihi.
Zdarzyło mu się już parę razy przysnąć na jakimś wyjątkowo trudnym i nieznośnym dla niego filmie, więc wiedział, że da sobie radę.
A jaki to film miał uśpić mojego małżonka? 




"Rozstanie" to najnowszy film Asghara Farhadi twórcy rewelacyjnego "Co wiesz o Elly". Ja wiedziałam, że to film dla mnie. A u nas jest tak, że im bardziej jakiś film jest dla mnie, tym bardziej nie jest to film dla mojego męża. Coś jakby: "Im bardziej Puchatek zaglądał do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było". Czujecie więc jakie to było dla mojego męża poświęcenie:)


W pierwszej scenie widzimy parę małżeńską, która spotyka się przed sędzią i prosi o rozstrzygnięcie sporu. Ona chcę wyjechać z kraju, przyznana wiza za kilka tygodni straci ważność, on nie zamierza nigdzie wyjeżdżać, wobec tego ona prosi o rozwód i o zgodę na wyjazd z 11 letnią córką. On nie chce nawet o tym słyszeć...scena otwierająca film mnie zaniepokoiła, myślę sobie no będzie klasyczny dramat rodzinny, do tego Ci państwo tak bardzo krzyczą (potrzebowałam chwilki żeby przyzwyczaić się do ich chropowatego, krzykliwego języka), myślę sobie: no to klops przyjdzie mi spędzić seans z chrapiącym mężem u boku:) Trudno. Nie pierwszy i nie ostatni to raz.
W kolejnych scenach poznajemy ich córkę, chorego dziadka na Alzhamera, którego mężczyzna nie chce zostawić. A wyprowadzająca się właśnie żona mówi, że nikogo już nie kojarzy i wszytko jedno kto się będzie nim opiekował! Wyjątkowo okrutne stwierdzenie nie znajduje moim zdaniem odzwierciedlenia w rzeczywistości, bowiem już chwile potem rozgrywa się scena pożegnania kobiety ze starszym panem. On rzekomo nikogo nie poznający trzyma ją trzęsącą ręką długo za nadgarstek, nie chcąc jej wypuścić  z mieszkania. Mocna ta scena utwierdziła mnie w przekonaniu, że to będzie dobre kino! Gorzej z mężem. Ogląda. Wykazuje jeszcze zainteresowanie pojawieniem się osoby z poza rodziny, kobiety z małą dziewczynką mającą za zadanie opiekować się chorym dziadkiem kiedy ojciec i córka będą poza domem, ale już widzę, że zsuwa mi się na siedzeniu by przyjąć wygodną pozycję do drzemeczki. Dzielnie znosi sceny próby umycia zasikanego dziadka przez kobietę (dziadek jest rozbrajający. Serce pęka) i tylko zadaje mi z wyrzutem pytanie : na co Ty mnie zabrałaś? Ałć! Ja mu proponuje, żeby poszedł do auta się przespał i mi nie przeszkadzał, bo ja już w tamtym irańskim świecie siedzę po uszy i nie mam zamiaru się zajmować niczym innym!

Mijają kolejne wyjątkowo ciężkie minuty filmu, aż tu nagle się akcja zaczyna wymykać z konwencji dramatu rodzinnego, przyśpiesza, pojawiają się wysoce emocjonujące nowe wątki, kolejne postaci. I od tej chwili, a jest to może 20 minuta filmu mój mąż się prostuje i zaczyna oglądać z uwagą wielką i w tej uwadze pozostaje aż do końca:) 
Reżyser przedstawia nam dramat dwóch rodzin. W każdej z nich są dwie osoby dorosłe i jedno dziecko. Nie wiemy do końca filmu (właściwie potem także) jaka jest prawda, kto zawinił, każdy z dorosłych bowiem ma coś za uszami. Farhadi nikogo nie ocenia, obserwuje, przygląda się. Takie było chyba jego założenie żeby nie stawać po żadnej ze stron. Jednak ja od samego prawie początku ustawiłam się po jednej stronie i po tej stronie pozostałam. Nie wiem czy słusznie, czy nie słusznie. Emocjonalnie się ustosunkowałam i już. Film trzyma tempo, trzyma widza w napięciu. Aktorzy grają tak prawdziwie, tak przekonująco, że mamy wrażenie, że oglądamy nie wyreżyserowany świat, a dokument. Nie ma w filmie ani jednej zbędnej sceny, jest to kino uszyte na miarę, idealnie utkane z emocji każdej postaci. Cudne, cudne kino! 
Bardzo polecam!

W moim mieście są zaledwie trzy kina. Jeden multipleks i dwa kina studyjne, na wymarciu niestety. Kino Nysa jest kinem najstarszym, wyświetlającym filmy nieprzerwanie od 1925 roku.

kiedyś
dziś


Tych miejsc już nie ma:(

dawniej
zupełnie niedawno.

 Było jeszcze niedawno kino Wenus przed pojawieniem się Cinema City, największe kino  w mieście, do którego chodziło się na wielkie produkcje typu "Władca pierścieni".


 Tego miejsca także już nie ma.




Hala Ludowa "Estrada". W niej odbywały się koncerty i bale i sala kinowa też tam była. Sama tam jeszcze chodziłam na punkowe koncerty w latach 90-tych. 
Teraz miejsce wygląda tak:


smutne:(

Jednak to kino Newa jest moim ulubionym kinem. Moim miejscem na ziemi.


Swego czasu podczas studiów szczególnie, to miejsce było moim drugim domem. Mieszkałam dosłownie pięć minut od kina, mogłam do niego chodzić w kapciach. Oglądałam praktycznie wszystko co  w nim leciało. Potrafiłam się zapożyczyć, byle tylko móc pójść do kina. Podczas trwania festiwali typu Filmostrada, czy Nowe Horyzonty bywałam tam kilka razy w tygodniu. Tych kilka osób, których także się tam spotykało miało tak samo jak ja swoje stałe ulubione miejsca. Magia! absolutna magia:) 
Tęsknie za tamtymi czasami i za samą sobą wtedy. Bardzo tęsknie. Teraz bywam w moim ulubionym kinie zaledwie kilka razy w roku (częściej odwiedzam Nysę). Stanowczo za mało:( 
Zdarza mi się odbić od drzwi, bo jestem jedynym chętnym widzem. Teraz nie mam już tak blisko i jest to dużo bardziej przykre niż kiedyś. 
Kiedyś jak mi tato mówił, że ta pasja kina z wiekiem, wraz z codziennymi obowiązkami troszkę maleje, nie wierzyłam mu, oburzałam się, że mnie to nie spotka. Jednak ze smutkiem muszę mu przyznać rację. Może jakbym mieszkała bliżej, a nie na drugim końcu miasta? 

W sobotę jak weszłam do sali kinowej poczułam jak bardzo jest mi ona bliska, jak bardzo jest nadal częścią mnie. Nic się w niej nie zmieniło, nadal jest tam niemożliwie zimno i nadal śmierdzi stęchlizną. Te kilka lat temu miałam specjalny zestaw ubrań do Newy, nie dało się taty oszukać, że znów tam byłam (byłam, znaczy pożyczyłam pieniądze), wystarczył jeden niuch nosa i już było wiadomo skąd Litwini wracają:) Zestaw ubrań musiał być do tego jeszcze specjalnie ocieplany, żeby nie zamarznąć. Ehh. Te niedogodności były paradoksalnie, przynajmniej dla mnie dodatkowym aututem kina. Bo co to za kino, które nie ma swojego zapachu? To nie jest miły zapach przyznaje, ale jest to zapach wyjątkowy i tej wersji będę się trzymać:)
Fajnie było móc wczoraj wtulić się w małżonka walącego kinem Newa!!:)))
Przez te wszystkie lata zbierałam i nadal zbieram mini plakaciki filmowe. Mam ich całe mnóstwo! Potrafiłam w obcych miastach wchodzić do różnych kin po to by zebrać te, tytuły, których nie mam.
Zbieranie tych najnowszych nie sprawia mi już takiej radości, walają się po całym mieszkaniu. Robię to jednak nadal z przyzwyczajenia.


stosik

Festiwale, festiwale
Dobre, bo polskie:)

ulubione tytuły.
kocyk utkany z filmów?

Wizyta w Newie otworzyła we mnie tęsknotę za tym co było kiedyś, za tym jaka ja byłam kiedyś. Wieczorem w niedziele miałam kolejną okazję by się rozmemłać, by zrobić kilka kroków wstecz. Moja silna reakcja mnie samą zaskoczyła. Księżyc zbliżał się do pełni. To by wiele wyjaśniało:)

A co mnie tak rozmemłało? A Pink Floyd mnie tak rozciapciało. Film "Pink Floyd-Rozmaitości 1967-2005" składał się z teledysków i niepublikowanych wcześniej filmików z udziałem Piknów. 


No czyż oni nie są śliczni? Do mnie przemawia najbardziej pan Gilmour i pan Wright:) Waters pięknością nie grzeszy:)

Teledysk! Przez długi czas pierwsze dźwięki były moim sygnałem dzwonka w telefonie:)

Tak oglądałam te teledyski, te filmy i się strasznie wzruszałam, zatęskniłam za tą 18-latką jaką kiedyś byłam, za tą wariatką, która leżąc na dywanie, z napięciem, z zachwytem, z oniemieniem na twarzy słuchała Shine On you Crazy Diamond, która z namaszczeniem wsłuchiwała się w dźwięki i wpatrywała w wolno kręcącą się winylową płytę Dark Side Of The Moon. To były takie małe misteria:) 
"Money" mnie wzruszyło najbardziej. Przypomniał mi się bowiem taki czas kiedy każdy czwartkowy wieczór, przez kilka lat spędzało się w klubie o nazwie "4 Róże dla Lucienne" (w skrócie Badyle), na Czwartkowej prywatce, na której Dj puszczał muzykę, a ludzkość, ta młoda się bawiła, tańczyła, zakochiwała...
 Na początku Dj puszczał muzykę z płyt winylowych. Potem, jak już plotka o fajnej imprezie w mieście się rozeszła, i przestało być już tak kameralnie trzeba było w obliczu cykliczności imprezy przejść na CD.  Magia miejsca wraz z tą zmianą nie przeminęła:)
 Co tam się działo! Jakież emocję tam na tym parkiecie wirowały kiedy zaraz po Janis Joplin leciało Wish you were here, a po Floydach Maanam, a po Maanamie Massive Attack, a po... ehhh!
 I ja w kiecce hipisowskiej stojąca w zachwycie na samym środku sali. Tam w tamtej knajpie, na czwartkowej prywatce  oblewałam maturę, tam oblewałam magistra... Czwartkowe prywatki są w grafiku imprez  do dzisiaj. Minęło już 14 lat od pierwszej prywatki. Zmieniło się tam wszystko, był remont (nie jeden), przychodzi już zupełnie inna młodzież, puszczana jest inna muzyka (nadal dobra), jeden jakże ważny puzzelek tej układanki się nie zmienił, mianowicie Dj! Kiedyś był równolatkiem, lub kilka lat starszym kolegą od tych, co się bawili na parkiecie. Teraz jest panem Michałem, nauczycielem języka polskiego, ojcem i mężem:) Bawią się kolejne roczniki studentów, tylko jak my stara gwardia raz na jakiś czas wybierzemy się do Róż nie znajdujemy tam znajomych twarzy. Ale wystarczy spojrzeć w górę na tak zwane bocianie gniazdko. Tam siedzi ten sam Dj. Dj Michał:)) A na zakończenie imprezy o 2 w nocy zawsze od prawie 15 lat leci muzyka z Gwiezdnych wojen:)
Czujecie więc moje wzruszenie? 
Który to może być rok? 99/2000? Niewykluczone, że gdzieś tam i ja jestem:)

Suplement:
We wtorek zabrałam drugi fotel. Zabrałam Zdzisława. Nie dawała mi spokoju myśl, że kiedyś zrobi się miejsce dla obu foteli:) Zdzisław okazał się dużo bardziej zniszczony, więc jego miejsce jest w kuchni, a Pelagia? A Pelagia tak mnie urzekła, jak tak stała w pokoju i się suszyła, że znalazłam jej miejsce w tymże pokoju zwanym dużym:) Tak więc stoją dwa różne fotele prawie na przeciwko siebie. Lubię patrzeć na Pelagie. Jest po prostu boska!



13 komentarzy:

  1. Jestem strasznie sentymentalna, dlatego tak lubię te twoje posty:) to co ci mówił tata- cos w tym jest...tak jak przeżywa się muzykę czy film w wieku nastu lat czy dwudziestu...potem już nie ma takich emocji moim zdaniem...bo może wszystko człowiek otwarza pierwszy raz, odkrywa tematy, płyty itp itd? coś w tym jest..

    OdpowiedzUsuń
  2. Ekhm...no to zaczynam:)
    1. Uwielbiam kina studyjne, bo nie ma w nich popcornu!!! :) A tak poważnie- często są tam wyświetlane świetne filmy. A zimno być nie musi. Teraz we Wrocławiu zrobili nowoczesne kino studyjne i na miejscu starego kina Warszawa powstało Dolnośląskie Centrum Filmowe. Full wypas, ale bilety jak w kinie studyjnym i to mi się podoba. Repertuar też dobry. Za tydzień chcę iść na Jutro będzie lepiej Kędzierzawskiej.
    2. Ale masz zajebistą ścianę!!!!
    3. Oplułam monitor jak przeczytałam o Zdzisławie :))) Heheheh- wiedziałam, wiedziałam!!!! I dobrze, co trzy fotele to nie jeden :)
    4. Rozrzewniłam się też. A idź Ty Babo, na wspomnienia mnie wzięło...ech...
    5. A w ogóle to moja przyjaciółka jedzie do Zielonej w przyszłym tygodniu na jakieś irlandzkie widowisko. Też bym pojechała, ale 100 zł bilety...ech, za dużo :(

    OdpowiedzUsuń
  3. MONIKA-
    Mnie czasem ta moja sentymentalność denerwuje, ale też jest w tych wspomnieniach bardzo bezpiecznie, może nawet trochę uciekam w nie. Te kilka lat temu, nawet już kilkanaście się było jakimś takim ciekawym świata, takim zachłannym. Wiek ma swoje prawa:) I właściwie fajnie, że każdy ma inne:)

    MAG-
    No to odpowiadam:
    1)No ja też uwielbiam kina studyjne, ale obawiam się, że jeszcze przez bardzo długi czas przyjdzie mu bywać w zimnym zatęchłym kinie, bo pieniążków na odnowienie się nie znajdzie w budżecie miasta. Na żużel owszem:(. Ale ciszę się, że są takie jakie są:)
    2)Ścianę mam zajebistą wiem! Mąż mi taką tapetę zrobił w pracy na podstawie wzoru z tapet dostępnych na allegro:) Świetnie koresponduje z fotelami:) Właśnie w związku z tą ścianą nie mogę poszaleć z ewentualnymi obiciami foteli. Muszą być jednolite.
    3)Zdzisław się nastał 2 dni na dworze bidulek, ale musiałam go zabrać. Takim znaleziskom się nie odpuszcza:)
    4)A idę:)
    5)O to ciekawe. Nic nie wiem o żadnym widowisku. Chociaż nie, faktycznie jakieś plakaty mi mignęły:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiedziałam, ze wrócisz po Zdzisława. Wiedziałam.
    Tak opisujesz te kina i mi sie przypomniały moje ulubione w Koszalinie - kino Adria, tego już nie ma, oraz Kryterium, chyba jeszcze jest, chociaż ciężko powiedzieć, bo to się zmienia migusiem
    Do Adrii chodziłam na Konfrontacje, przegląd 10 filmów nagrodzonych na różnych festwalach, Wykupowało się karnet i codziennie o tej samej porze, to samo siedzenie, człowiek zaliczał kolejne filmy. Ech, gdzie te czasy.
    Teraz w tym multipleksach to już nie to samo

    OdpowiedzUsuń
  5. Czołem :) trafiłam na Twój blog w ubiegły czwartek całkiem przypadkowo - szukałam na sieci zdjecia telewizora Rubin i najlepsze zdjęcie było na Twoim blogu. Przeczytałam cały post o rzeczach z naszej przeszłości i byłam pod wrażeniem jak cudnie swojsko piszesz o tych retro przedmiotach :) czułam się jakbyś chodziła ze mną do tej samej szkoły, miała te same zabawki i podręczniki i to samo wyposażenie w domu :) zachęcona tym postem przeszłam więc do strony głównej i zaczęłam czytać o książkach, które czytasz i oceniasz - ja czytam mało, dużo mniej niż Ty, ale 2 albo 3 tytuły się nam pokrywają i oceny ich także :) Mam teraz Twojego bloga w zakładce, będę zaglądać codziennie i będę korzystać z Twoich spisów przeczytanych "lektur" :) Co do Pelagii, Zdzisława i tapety - też mam straszną słabość do tego stylu, do art deco, do polskiego przemysłu meblowego (meble na nóżkach, zaokrąglone kanty, wzory geometryczne) i do radia Menuet :) Chciałabym mieć na tyle duże mieszkanie, żeby w jednym pokoju zrobić sobie taki retro-salonik :) A co do kin studyjnych - w moim mieście na szczęście jest takie i "Rozstanie" będzie już końcem listopada - jak tylko przeczytałam streszczenie, wiedziała, że muszę na ten film iść! :) Rozpisałam się strasznie. Pozdrawiam i gratuluję bloga. Będę zaglądać :) Monika

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj w moich progach Moniko:)
    Miło mi Ciebie w nich gościć teraz i w przyszłości. Cieszę się, że dobrze Ci się u mnie bywa. Nawet nie wiesz jak bardzo. Aż mi się buzia sama uśmiecha:)
    A co rozpisywania się to ja też często zostawiam u innych komentarze, które czasami są dłuższe nawet od samych postów, które komentuje hihi
    Zatem "do zobaczenia" i pozdrawiam bardzo ciepło!:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Papryczko przez Twoje wpisy czasem żałuję, że nie mam telewizorni. Nie oglądam tego medium zupełnie i dość często przyłapuję się na tym, że i w tym kolorowym pudełko też można obejrzeć sobie coś wartościowego. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  8. CHARLIE-
    Zakładanie, że telewizor to samo zło, tandeta jest z gruntu błędem:) Wiadomo program programowi nierówny. Z oferty jedynkowej pochylam się tylko nad Teatrem TV (nie wyobrażam sobie nie móc obejrzeć!), na dwójce mam Jeden z dziesięciu i programy o kulturze. Ale i tak mam tv właściwie dla Tvp Kultura i Ale kino, oraz Kino Polska:)
    Czasem jak mi się zdarzy siedzieć i się wgapiać tak bezmyślnie, bo i tak mi się zdarza, to łapie się na myśli, że dobrze żeby tego pudła nie było, podobnie jak czasem chciałabym żeby nie było netu. Dwa potężne pochłaniacze czasu, ale czasem bardzo sympatyczne:)
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja się chyba swoim wpisem przedostatnim, bo zaraz popełnię nowy, w czas wstrzeliłam, bo też piszę o posiadaniu i nieposiadaniu TV.
    A jeśli idzie o to i net, o pochłanianie czasu, trzeba nauczyć się używać mądrze, ale nie rezygnować, bo inaczej, nigdy byśmy się papryczko nie spotkały, nieznajomość ta zubożyłaby moje zycie, więc dobrze, że mamy net.
    Pamiętam, kiedy Twój wpis po praz pierwszy znalazłam, akurat mailowałyśmy z książkowcem, napisałam do niej w te pędy - zajrzyj koniecznie, ta dziewczyna to pokrewna dusza. Miałam rację.
    Książkowiec w jednym miejscu Polski, Ty w drugim, ja na końcu Europy, a tu się odnalazłyśmy. Mam więcej takich kontatków i cenię sobie je bardzo.
    To samo z TV, są takie programy, że po prostu nie można przebapić

    OdpowiedzUsuń
  10. Wiem, wiem Kasiu czytałam Twój wpis i pisząc swój komentarz myślałam o Tobie, nie wiem czy nie użyłam Twoich fraz hihi.
    Od netu chciałabym żeby mnie ktoś odłączył jak zaczynam go używać niemądrze, to znaczy jak już siedzę kolejną godzinę i mi oczy wypływają na klawiaturę, a ciągle łażę i łażę:)
    Odkąd założyłam bloga net nabrał dla mnie dodatkowego znaczenia myślę, że tego właściwego! Teraz sobie nie wyobrażam życia bez blogów, bez Was. Ale by to była bieda!, ależ bieeeda!:))
    Ja w ogóle nie jestem za ekstremalnymi rozwiązaniami pt: tv, net zabiera mi czas, więc z niego zrezygnuje całkowicie. Teraz będę tylko czytać i robić same mądre rzeczy:)Jestem troszkę podejrzliwa wobec takich czarno-białych decyzji:)
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  11. U-a. Co za wspaniałym sznycik z lat 60. w interior dizajnie ;)
    A co do plakacików filmowych, które sama też zbieram, powinnaś może rozważyć wytapetowanie nimi przedpokoju lub kibelka ;). Efekt: studyjny.

    OdpowiedzUsuń
  12. OMNIPOTENCJA-
    Gdybym miała przedpokój (a nie kwadrat metr na metr) to może i bym tak zrobiła. Myślałam o tym, ale tu pojawia się problem praktyczny, bo ja kibelek razem z łazienką mam i tak same bez żadnej ochrony z zewnątrz mogłyby się zawilgocić. Tak mi się wydaje. Może kiedyś jak już będę miała własne mieszkanko i tam będzie oddzielny kibelek?
    Uwielbiam klimat z lat 60-tych i kolory. Pokój jest żółto-pomarańczowo-zielony plus element drugiego fotela czerwień. A do tego mam w pokoju okno. To znaczy w kuchni mam okno wychodzące na pokój. Zabiera przestrzeń, ale bardzo je lubię (gdyby to było nasze mieszkanko, to nie wiem czy bym je wyburzyła), świetnie się sprawdzają na tym oknie zielone zasłonki z second za 10zł:)
    Marzy mi się jeszcze taka lampa z gazetownikiem i stolik nerka. Nie wiem gdzie ja bym to w tym malutkim pokoiku postawiła, ale marzy mi się:)
    Pozdróweczka!

    OdpowiedzUsuń
  13. Hej :) wymieniasz się może mini ulotkami z kina? Jeśli tak to daj znać na mojego maila: dorota18_1225@o2.pl

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń