"Nie, nie zażywam narkotyków, zażywam książki"
Ingeborg Bachmann

wtorek, 15 stycznia 2013

Mój rok 2012 był taki...zapraszam:)

Podsumowania książkowe, filmowe i muzyczne zaliczone. Trzymając się muzycznej formuły to najważniejszym wydarzeniem koncertowym jest bezsprzecznie koncert  pana Gabriela na Life Festiwal w Oświęcimiu.


  Cały zresztą ten trzydniowy, majowy wyjazd uważam za arcyciekawy I wizytę w deszczowym Krakowie i dzień koncertowy. Bardzo ważna była dla mnie także pobyt w Muzeum Auschwitz, oraz w Brzezince. Tak to dobry czas. Jednak jako najważniejszym wydarzeniem roku 2012 jest nasza podróż do Hiszpanii. A czas oczekiwania na wyjazd, czas wakacyjny, czas porannej 3 miesięcznej katorgii wstawania na 7 nie był dla mnie niczym strasznym. Mało tego odczuwałam często niespodziewaną radość, pomimo barbarzyńskiej dla niepoprawanej sowy pory, kiedy tak gnałam na rowerzycy, a wiatr urywał mi głowę. Nie straszne jest nic kiedy krok za krokiem zbliża się taki piękny wyjazd. I grzechem zaniechania byłoby nie wspomnieć naszej wizyty we Wrocku (przed wylotem) u MAG

  dwie urocze dziewoje na wrocławkim rynku-ech to był czas!
 Dlaczego nie można tych dni zamienić w Dzień Świstaka? 

 Zjechaliśmy kawałek (zacny) Andaluzji, wylegiwaliśmy się na tarasie z widokiem na morze, oraz raz (słownie raz) zamoczyłam  szanowny odwłok w tej lodowatej morskiej toni (za to wypadając z hukiem z pontonu-a co tam!). Pod tymi czarnymi okienkami ukrywają się dwa filmiki z Hiszpanii. Mało mało fascynujące, bo to po prostu widoki z samochodu, ale zawsze to Hiszpania i słoneczne obrazki:)

Nadmorskie okolice Estepony. W tle gra Vivaldi:)

W drodze do Rondy. Jesteśmy już tuż tuż. W tle gra Air:)

Krótko mówiąc przez chwilę żyliśmy innym życiem. Powrót do rzeczywistości był dość bolesny, ale warto było! Gorzej, że już teraz ja sobie nie bardzo wyobrażam następne wakacje jeśli nigdzie nie wyjedziemy! Tak to już jest. Poczuliśmy zapachy innego (z gruntu ciekawszego świata), połknęliśmy bakcyla i teraz niestety wyjazd do Trójmiasta mnie nie zadowoli (choć z miłą chęcią!). Tak więc będziemy się bardzo starać uzbierać choć połowę kwoty na jakiś wyjazd, by resztę wyciągnąć ze skarpety. Pytanie tylko czy owa skarpeta dotrwa do września? Smutne jest to, że z normalnych wypłat nie ma szans na uzbieranie bez wsparcia. Pewnie na jakąś zorganizowaną wycieczkę do Egiptu by się udało. Ale wybaczcie. Sami rozumiecie. Po takiej Hiszpanii! I tak to już jest, że w zeszłym roku mieliśmy pieniądze ze sprzedaży domu i mogliśmy sobie pozwolić na taki wyjazd, stać by nas było spokojnie nie tylko na jeden wyjazd, ale co z tego kiedy nie miałam aż tyle urlopu. Teraz urlopu mam jak lodu, ale za to już pieniędzy coraz mniej, a i sytuacja materialna zmieniła się na niekorzyść skarpety (więcej kasy idzie na codzienne życie, już nie tylko na przyjemności). Widać nie można mieć wszystkiego. Rok 2012 był bogatym rokiem. Pierwszy raz nie musiałam się martwić o pieniądze. To daje wielką wolność. Pewnie ktoś mądry by się popukał w głowę zamroził pieniądze (ze spadku- za mało na jakieś wielkie inwestycje, za dużo by wydać tak po prostu) i czekał na lepszy czas, na zdolność kredytową na przykład, co w naszej obecnej sytuacji (ja umowa na zastępstwo, mąż obecnie bezrobotny, rozkręcający własną firmę) jest jakąś totalną mrzonką (a i jak mąż pracował, to nie mieliśmy szans nawet najmniejszych). My postanowiliśmy z życia korzystać, cieszyć z tych pieniążków. 
Bo kto to wie co będzie za rok, dwa. Teraz trzeba żyć jeśli jest taka sposobność. Może jak się skończą (bo kiedyś się skończą i to szybciej niż później!) będziemy płakać łzami rzewnymi i pluć sobie w brodę, że ich nie zachowaliśmy. Bo jest więcej niż pewne, że wtedy akurat jak one się skończą, to będziemy sobie mogli pozwolić (mam nadzieję, że tak się w pracy ułoży) na wzięcie małego kredyciku na jakieś mikro mieszkanko, którego nie będziemy mieli za co wyremontować, bo ,że stać nas będzie tylko na takie do remontu to oczywista oczywistość:). No nic. Nie ma co. Będzie co ma być, a co nam radości te pieniążki przyniosły to nasze i nikt nam tego nie odbierze. A mówią, że one szczęścia nie dają. Ależ dają moi mili. Dają. Jeśli nie są jedynym elementem rzecz jasna:)

Ten rok nie był bogaty w żadne przełomowe, graniczne (nie wiem dorosłe?) doświadczenia jakie bywają udziałem ludzi z mojego (plus, minus) rocznika. Nie zbudowałam domu, nie obarczyłam się kredytem, nie awansowałam, nie rozmnożyłam się. Patrząc na życie znajomych nie dokonałam niczego ważnego, wszak niektórzy już robią w kwestii potomstwa drugie okrążenie hihi.
 No, ale sami powiedzcie czy to rozsądne w obecnej naszej sytuacji materialno-pracowo-mieszkaniowej się beztrosko mnożyć? No sami powiedzcie.  Wiem, wiem zaraz się pewnie podniosą mądre (nie przeczę) głosy, że nie ma co czekać, że jak się pragnie (ale czy teraz zaraz już? niekoniecznie!), że to się samo układa...blablabla. Samo się i może układa jak już musi. Dużo trudniej jest z podjęciem świadomej decyzji. To nie zabawa wszak. A zegar biologiczny biję, może nie tak zaciekle jak w "Time" Floydów, ale nie jest to też już subtelny dzwoneczek bim bom.


 Słowem latka lecą...No nie!? Ojojoj zrobiło się chyba zbyt poważnie. Ups. No, ale taki był ten rok także. Miejmy nadzieję, że moja (przynajmniej) moja sytuacja pracowa zmieni się na tyle (czytaj normalna umowa) żeby można było takie decyzyję podejmować sercem, a nie tylko rozumem.  Dosyć tej głębokiej prywaty.

Rok 2012 był także rokiem doświadczeń automobilowych. Było krótko, acz definitywnie. Nie podeszłam do egzaminu, ba nawet nie skończyłam kursu. Tak jak w lipcu dałyśmy sobie z moją instruktorką miesiąc przerwy (z przyczyn ode mnie niezależnych, potem mój urlop-2 miesiące ponad przerwy), tak do tematu już nie wróciłyśmy. Szczerze myślałam, że dociągnę sprawę do końca. Tak nakazuje zdrowy rozsąd. Ale doszłam do wniosku, że jest mi prawko na dobrą sprawę do niczego nie potrzebne i perspektywa męki jeszcze 10h (tyle mi pozostało kursu) w pudełku, w stresie totalnym kiedy się nie widzi sensu (i w ogóle niewiele w ciemnościach, jak się okazało!), potrzeby (pół roku przemieszczam się na rowerze, do pracy mam 20 minut), ani chęci jest idiotyzmem po prostu. I szkoda czasu i pieniędzorów na następne godziny, bo przecież żeby w ogóle móc podejść do egzaminu i nie zrobić sobie i instruktorce wielkiego wstydu musiałabym przy moich wybitnych zdolnościach tych godzin wykupić tyle, że hoho! 
Tak więc dziękuje bardzo. Argumentacja typu, że nawet jeśli teraz nie czuje potrzeby, to warto zrobić, bo prawko się zawsze przyda do mnie nie trafia żadną miarą. I już:) Do tego żeby tak zamknąć temat to posiadamy auto dość duże, z wielką dupą, zmian w tej materii nie przewidujemy, a na dwa nas nie stać nawet na takie malutkie dla niezdolnej żony. No i co najważniejsze! To nie była moja decyzja. Mąż mnie zapisał i siebie na motor, więc jakże ja się mogę trzymać nie mojego postanowienia? Wszak do zrobienia prawka trzeba wielkiej determinacji i albo ogromnej chęci i potrzeby codziennej, albo musu. Ja ani jednego, ani drugiego nie odczuwam:) Tak więc wolna jak ptak wypatruje wiosny z nadzieją, że ociągać się nie będzie i przyjdzie szybciutko, a ja wtedy hop na rowerek:)

12 komentarzy:

  1. Podesłać Ci bardziej wyraźne zdjęcia z wizyty we Wro? ;) Ech, co ja komentować będę, dużo dobrego było, dużo dobrego życzę. A sprawę prawka już obgadały my :) A u mnie też było wydarzenie koncertowe roku- Red Hot Chili Peppers! Ou jeah! A teraz na mieście pojawiły się plakaty, że znowu Deep Purple do Wro przyjadą :). Pozdrówki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. kochana przecież wiesz, że ja specjalnie takie małe zdjątko dałam hihi. U nas nie ma żadnych wielkich wydarzeń koncertowych ale za to 1.02 Voo Voo, a 10.02 Lao Che. Teraz tylko jeszcze Hey i Maryśka i będzie dobrze:)

      Usuń
    2. ja też idę na Lao, 03.03. :)))) A Maryśki koncertowej nie lubię, wole ją na płytach

      Usuń
    3. Ja ją widziałam 2 razy. Raz z Miastomanią i bardzo mi koncert się podobał i raz z Marią Awarią i ten koncert był dla mnie dość uciążliwy, ale też za drugą płytą nie przepadam. czytałam, że się Maryśka uspokoiła na koncertach, że już nie robi wielkiego szoł, nie manifestuje, nie biega w pióropuszach półnaga. Taka Maryśka mi bardziej leży;)

      Usuń
  2. Czyli rok bardzo ciekawy :)!... :D.

    OdpowiedzUsuń
  3. Papryniu, grunt,żebyśmy zdrowi byli, a na resztę machnij ręką, albo kermicią łapką ;-)
    Ściskam mocno!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, że zdrówko najważniejsze. Bez zdrówka wszystko staję się nieważne. Macham na to kermicią łapką hihi
      Odściskuje się równie mocno:)

      Usuń
  4. Z tym prawkiem, ech... bo wszyscy mają. Ja mam i się boję jak cholera. Samochód to nie zabawka i jeśli ktoś się nie czuje kierowcą, to niech go nie pchają. Prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie podjęłam próbę, bo zewsząd słyszałam, że prawko jest PO PROSTU NIEZBĘDNE! do życia. Do tego moje kuleżanki już mają i co rusz, któraś prawi, że ona już sobie nie wyobraża bez auta. A ja sobie to wyobrażam jak najbardziej:) W podjęciu decyzji pomógł mi też reportaż trójkowy, w którym właśnie się wypowiadali specjaliści, że to nie jest tak, że każdy będzie jeździł (i to nawet nie chodzi, że dobrze, ale że w ogóle), że właśnie odpowiedzialne jest zrezygnować z bycia kierowcą dla bezpieczeństwa siebie i innych. Ale powiem Ci jeszcze, że moja koleżanka z pracy ma prawko od lat i w ogóle nie korzystała z niego. Bała się, nie czuła w tym, aż w końcu poczuła, że jest gotowa, że już chcę prowadzić. Wykupiła jazdy i na początku bardzo się bała, a teraz mówi, że pomyka jak stara i się w ogóle nie boi. Po prostu nastał jej czas:) Może i na Ciebie taki czas spokoju i pewności za kierownicą przyjdzie, a jeśli nie to cóż z tego? czy jest się mniej wartościowym człowiekiem bez tego prawka? Ależ nie. Po stokroć nie!:))
      Pozdrawiam cieplutko!

      Usuń
  5. Jako wybitny autorytet w kwestiach absencji dzieci i prowadzenia (bynajmniej się, o auto mi jedzie) powiadam ci:
    Nie rób ;)
    Szkoda zachodu ("idźmy na wschód - tam musi być jakaś cywilizacja" :)
    Chociaż jeśliby mi zostało 10 opłaconych jazd to bym się wybrała na pełnym luzie-gazie, coby stratną nie być, w celach uczynienia instruktorowi rozrywki podnoszącej poziom adrenaliny ;)
    No i pamiętaj, że się zawsze możesz cyknąć na wakacje do Warszawy - ceny są jak zagranico, ja natomiast uroczo prowincjonalna :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zamierzam robić prawka, a dzieci jak nadejdzie czas ku temu:) Mogłam w sumie pyknąć te 10 godzin, ale mnie na samą myśl o czekającej mnie jeździe bolał brzuch i cały dzień miałam do bani. Szczerze zamiast się stresować bez sensu wolałam wrócić do domku i se jakiś dobry film wciągnąć:)

      A na Warszawę się zbieram. Oj zbieram i w tym roku już nie odpuszczę. Mam otwarte zaproszenie, a teraz chęć bezbrzeżna Ciebie poznania tak uroczo prowincjonalnej w stolicy podbija atrakcyjność wyjazdu:))

      Usuń