"Nie, nie zażywam narkotyków, zażywam książki"
Ingeborg Bachmann

środa, 13 kwietnia 2011

A w środę- śmiechy kabaretowe, czyli rzecz o żelazku:)

W taką pogodę, bedąc w pernamentnym stanie zamarzania...w pracy jest okrutnie zimno, w ciepłe dni temperatura pomiędzy wewnątrz i zewnątrz wynosi przynajmniej jedną porę roku a teraz, kiedy to nawet słońce wsparcia nie udziela trzeba się ogrzać szczerym chichotem:) A, że patriotka ze mnie lokalna chichram się przy nieistniejącym już zielonogórskim Kabarecie Potem (od nich się wszystko zaczęło!)

Za klasyka jakim jest pan Gałczyński brać się mogą tylko najlepsi:)
Kocham Potemów miłością pierwszą, niezachwianą od wielu lat. Właściwie mogłam tu umieścić każdy inny skecz, ale ten mnie dziś zauroczył szczególnie:)

 Byłam kilka razy na ich przedstawieniach, także na tym ostatnim. Za każdym razem wracałam bez pozrywanych boków, z uśmianiem po pachy, zwichniętą szczęką i zawałem brzucha ze śmiechu.
Szkoda, że już nie istnieją, ale na szczęście Kołaczkowska z Kamolem reaktywowali się w Hrabim i w Spadkobierach (kiedy pojawia się na scenie Dorin chichram sie jeszcze zanim coś powie). Ma ona iskrę boża, talent niesamowity aktorski, jakiegoś Oskara by się dla niej zdało! Jest nieprawdopodobna, brylant!
 "Powtórka z rozrwyki" kiedy gości ją Andrus (też niezły duecik) są niemożliwe wręcz. Nigdy nie zapomnę jak Kołaczkowska opowiadała o swojej córce Hani, która się na bal przebrała za konia. Wszystkie inne dzieci księżniczki, kowboje tylko Hania za konia przebrana, wielki łeb konia najbardziej widoczny na pamiątkowym zdjęciu.:))
Również historia księdza, który przyszedł na kolęde i usiadł na yorka zdobyła moje serce natychmiast!

Kiedyś bardzo bardzo dawno temu, jak Potemowcy byli jeszcze studentami, a mój tato wykładowcą na zielonogórskim WSP co poniektórym stawiał stopnie za logiczne myślenie.Jak byłam mała zabierał mnie na wykłady. Studenci bardzo cieszyli się na mój widok, wiadomo bowiem było, że to nie będzie zwyczajna lekcja. Pewnie woleliby zamiast słuchać o kwantyfikatorach, przepisywać beztrosko z tablicy moje "w klasie"-rany jaka to była frajda! Pisać na tablicy ile się chciało!!
Kto wie czy nie siedziałam na zajęciach obok Leszka Jenka na przykład, albo nie bawiłam się jego indeksem (uwielbiałam oglądać indeksy studentów, które tato znosił po zaliczeniach, czasem jak już umiałam czytać czynnie uczestniczyłam w procesie wpisywania ocen, dyktując je tacie)
Ehh to było jeszcze lepsze niż zabawa prawdziwym dziennikiem szkolnym, chociaż długo miałam żal do taty, że na uczelni takich nie mają i tato nie może mi takiego podwędzić hihi.

Po latach w salach tej samej uczelni miałam zajęcia z Gancarzem (ten z brodą). Nie były to wcale zabawne zajęcia, ani nawet ciekawe. No cóż przedmiot Andragogika już z nazwy nie zapowiada się jakoś pasjonująco, w praktyce tym bardziej:))
Miłego dnia:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz