"Nie, nie zażywam narkotyków, zażywam książki"
Ingeborg Bachmann

czwartek, 10 stycznia 2013

Podsumowanie cześć trzecia-DŹWIĘKI.

 P.S, czyli przed scriptum.
 Odnosząc się przy okazji do poprzedniego posta o enigmatycznym tytule "sprawdzam 2" mam nadzieję, że nie będzie potrzeby zamieszczać posta pt: "Sprawdzam reaktywacja", albo "Powrót sprawdzam", i że ten post także pojawi się normalnie. Problem w tym, że ten poprzedni sprawdzam także pojawił się od razu i tak już pozostał pomimo tego, że w tak zwanym międzyczasie zdarzył się już post następny (podsumowanie filmowe), który ukrywał się pod sprawdzam pierwszym. Tak jakby coś się zawiesiło. I po sześciu dniach Kasia. eire dała mi znać, że u niej nadal wisi stare, pod którym siedzi nowe. Zobaczymy jak teraz będzie. 
Przejdźmy więc do meritum:
 
Były książki, był film więc musi być i muzyka. Czy w roku 2012 zdarzyło mi się jakieś objawienie muzyczne? Czy jakaś płyta zawładnęła mną tak mocno jak to bywało kiedyś? W 2005 roku Lao Che i mniej wiecej tym samym czasie odkrycie Piatnicy, czy ostatnimi czasy MURP Heya. 

Inna sprawa, że słucham coraz mniej muzyki. Nie wiem co to się porobiło, ale mniej oglądam filmów i rzadziej słucham muzyki, za to więcej słucham radia i mniej więcej w podobnej częstotliwości czytam. 

Ten rok jest dla mnie rokiem kilku płyt, ale z tym małym szczegółem, że żadna z tych płyt nie zawładnęła mną absolutnie i w całości. Raczej fragmenty.

 Z małym jednak wyjątkiem, wyjątkiem końcorocznym, wyjątkiem około świątecznym. Dzięki Trójce usłyszałam piosenkę promującą najnowszą płytę Jaromira Novavicy. Rzeczony Minulst mnie oczarował i ilekroć go odsłuchuje (a robię to przynajmniej raz dziennie) błogi uśmiech mi wykwita na twarzy. I okazuje się, że tak mam z całą jego "Tak me tu mas". Nie wiem jak to się stało, że ja wcześniej jakoś się na Nohavicę nie załapałam!? Przecież znam od lat. Widocznie musiał przyjść mój czas. I jak już ów czas nadszedł, to wpadłam w te błogie dźwięki jak śliwka w kompot. Nohavica mnie rozbraja zupełnie. No i ten cudowny czeski język. Wydawać by się mogło, że każda piosnka jest z tych radosnych i wesołych, a jeśli nawet nie jakoś szalenie radosna, to przynajmniej pozytywna. Ale nie, to mylny trop. Jest na tej płycie kilka naprawdę smutnych piosenek, niektóre opisują przykre wydarzenia, inne są po prostu o zwykłym życiu. O miłości, o tęsknocie, o strachu (tłumaczenia tekstów można znaleźć na stronkach www). Prostota w najpiękniejszym wydaniu. Tak autentycznie, tak z serca. Cudne dźwięki (czasem tylko gitarka, czasem i akordeon, czy harmonijka ustna), Nohavica nie wydziwia nie eksperymentuje. I chwała mu za to, że jest taki jaki jest!  Akceptuje i uwielbiam prawie całą płytkę z wyjątkiem jednej piosneczki. Ale to nie szkodzi, ani troszkę! 


Tak i to jest ta jedna płyta, która okazała się najprawdziwszym  objawieniem muzycznym roku 2012. Tak więc w kategorii: PŁYTY ROKU W CAŁOŚCI UMIŁOWANEJ mamy sprawę omówioną:)

Jestem wyjątkowo bardzo na bieżąco z muzycznym rynkiem, ograniczam się jednak do rynku polskiego, bowiem bogaty był to rok na polskiej scenie fonograficznej. Będę konsekwentna: 

*PŁYTA  UMIŁOWANA W DUŻYM FRAGMENCIE (prawie w całości)

Do najświeższej płyty Marysi Peszek "Jezus Maria Peszek" podchodziłam jak pies do jeża. Jakoś po ostatniej "Marii Awarii" nie miałam do artystki zaufania. Po zachwycającej "Miasto Mani" (tak 2005 to był dobry rok!) jej druga płyta okazała się dla mnie niestety rozczarowaniem. Krótko mówiąc moje startowe podejście nie wróżyło niczego dobrego. I absolutnie na to nie miały wpływu wydarzenia "okołopromocyjne" związane z czasem wydania płyty. Nie uważam żeby artystka zrobiła coś karygodnego, ale myślę, że te wszystkie wywiady o depresji, ten szum medialny, który się wokół tego zrobił był zbędny. Wystarczyło odwrócić kolejność najpierw płyta, potem geneza jej powstania. Byłby szum to pewne, ale byłby to szum wokół samej płyty. Mniej lub bardziej merytoryczny, ale przynajmniej uzasadniony pojawieniem się nowego krążka. I już. A tak zwierzenia (nie wnikam czy w ramach promocji, czy nie) o depresji wzbudziły niezdrowe emocje, bo przecież kto to widział siedzieć w ciepłych krajach i mieć depresje, kto to widział mieć na takie fanaberie kasę i jeszcze mieć depresje. Ojojoj. Młyn na wodę wszystkich tych, których kręci takie dowalanie. I nie wiem czy to brak świadomości, czy zwykła złośliwość i zazdrość. Depresja to choroba i trafić może na każdego bez względu na stan majątkowy. Boli tak samo. Cierpi się tak samo! Wiadomo. Jeśli ma się pieniądze ma się większe możliwości leczenia i można sobie stworzyć takie okoliczności chorowania, które przyniosą chociaż cień ulgi. Pewnie, że depresja w naszych warunkach w zimnie, w małym mieszkanku na kredyt z pensją 1300zł ma inny wymiar. Pewnie dlatego tak łatwo nam oceniać i umniejszać czyjeś cierpienie. A jeśli to cierpienie dotyczy znanej osoby, kontrowersyjnej artystki, przychodzi nam to chyba jeszcze łatwiej. A mnie się zdaję, że pani Maria miała ten hamak w głębokim poważaniu.
 
Płyta nie potrzebowała takiej promocji, bo płyta broni się świetnie sama. Miałam pewne opory, bardzo chciałam się podczas pierwszego odsłuchania do czegoś przyczepić i znalazłam kilka "muk", ale to co na początku mi nie pasowało (głównie w dźwiękach) przy kolejnych odsłuchaniach okazywało się strzałem w dziesiątkę i już inaczej nie wyobrażam sobie, że mogłoby być. Najbliższa jest mi pierwsza część płyty. Pierwsze cztery numery są dla mnie doskonałe ("Ludzie psy", "Nie ogarniam", Wyścigówka" i "Amy", ta druga część płyty, w której znaleźć można te najbardziej "obrazoburcze" jak je niektórzy nazywają teksty ("Pan nie jest moim pasterzem", "Nie wiem czy chcę" czy "Sorry Polsko") nie wzbudza we mnie już takich emocji. Kupuje to, ale mnie to po prostu nie rusza. "Pan jest moim pasterzem" jest mi poglądowo bliski, ale nie odczuwam w związku z tym specjalnych emocji. Czytam tą płytę głównie intelektualnie, co nie znaczy, że się nie zachwycam po prostu daleka jestem od nazywania Marysi głosem pokolenia, przełomem, czy jakimiś innymi górnolotnymi frazami. Dla mnie to są dobre teksty i tyle. Na "Jezus Maria Peszek" artystka wraca do prostoty, nie eksperymentuje z językiem, nie bawi się tak jak na Marii Awarii. Wali prosto z mostu, słowa idą prosto z trzewi. Ociera się czasem o banał tak jak we frazie: "gasiła pety na otwartym sercu", ale ten banał ja jej wybaczam, bo chwilę potem smakuje jej "za kreską kreska aż będę niebieska"(Amy). Smakuje, bo wiem, że wiele lat temu na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej, na koncercie poświęconemu Kofcie, młodziutka wówczas Marysia Peszek zaśpiewała piosenkę, której refren brzmiał "za łezką łezka aż będę niebieska", a ja mam tą wielką radość odczytania tego cytatu. Obok fraz prostych, może nawet i lekko banalnych świetnie się czują frazy te peszkowate, charakterystycznie dla artystki...To świetna, mocna płyta i niech sobie ludzkość mówi co chcę. Ci co uważają, że jest kiepska niechaj sobie tak myślą, ci którzy są oburzeni i zniesmaczeni proszę bardzo jeśli wypowiadają się z szacunkiem. A ci, którzy nie potrafią po ludzku rozmawiać niechaj zamilkną. Polecam ciekawy wywiad w Tygodniku Powszechnym przeprowadzony przez ks. Andrzeja Dragułę. Można? można!! Wielki szacunek i ukłon w stronę obu rozmówców:)


*Kolejna polska płyta, która na dłużej zasiadła w moim telefonie, to "Nowa płyta" ukochanego Voo Voo. 


 Nie będę się rozpisywać, wszak to post podsumowujący a nie "recenzja" wystarczy, że tyle słów mi poszło na Marysię:) Voo Voo łykam także prawie w całości. Cieszę się bardzo, bo już 1 lutego będę miała okazję zobaczyć chłopaków po raz kolejny na żywo. To jest mega koncertowy kombajn!

 

*PŁYTY UMIŁOWANE W MNIEJSZYCH FRAGMENTACH (szał na punkcie kilku numerów)

Lao Che "Sountrack"


 Nie potrafie pisać recenzji muzycznych, więc nawet się nie odważe pisać o najnowszym dokonaniu Lao Che. Zwłaszcza, że to ma być podsumowanie płyt roku. To świetna płyta jest i nie wiem naprawdę nie wiem o co mi chodzi, że nie wkręca mi się w całości. Może to teksty, które mnie nie zachwycają jak kiedyś? Nie wiem. Mam jednak na płycie kilka ulubionych numerów, dwa mnie absolutnie powalają swym mistrzostwem! 

"Jestem anonimowym melancholikiem..."


Nie usłyszałem w twym domu głosu
Nie było głosu za wyjątkiem pogłosu
Na głowę sypano mi tam popiół
Popiół - a obiecano mi opium!
 
Hey "Do Rycerzy, Do Szlachty, Do Mieszczan"  



Nie jestem fanatyczną fanką ani Heya, ani Kasi Nosowskiej. Nie jestem nawet fanką. Szanuje ogromnie samą Kasię jak i jej artystyczne dokonania. Bliżej mi do Heya z płyty MURP (im dalej od rockowych brzmień tym dla mnie lepiej). "Miłość, Uwaga, Ratunku, Pomocy" mnie zachwycił zupełnie i absolutnie, chodziłam jak oczadziała przez kilka miesięcy. I pewnie dlatego najbliżej mi do do dwóch numerów na płycie, które są utrzymane w podobnym klimacie.  Teksty ma Miłość Uwaga...rozkładały mnie na części pierwsze, wdzierały w duszę, łamały język. Tamte teksty to MISTRZOSTWO! Teksty na najnowszej płycie także są rzecz jasna na najwyższym artystycznym poziomie, bo końcu napisała je Nosowska, ale dla mnie to już nie to.

Ta powtarzalność, nieznośny rytm
Refreny świtów, porannych kaw
To prasowanie zagnieceń, fałd
Którymi noc poorała twarz
Niechciana praca kotwicą tkwi
Na morza niemożliwości dnie
Podobno Azja istnieje gdzieś
Lecz z moich okien nie widać jej
  
Pytam i błądzę, zatem nie pytam
Chybiam o wieczność, omijam punkt
Życie to spacer po prochach klasyków
Jestem i zniknę ,istoty przeniknąć nie zdołam i tak
 
Najnowsza płytka Heya za bardzo przypomina mi solowe dokonania Nosowskiej, które są rzecz jasna na najwyżym poziomie, ale mnie nie zachwycają. Może mam potrzebę na mocny rytm, mocne dźwięki, trochę psychodelicznego hałasu?

W związku z tym, że płyt dla mnie ważne słucham wybiórczo w drodze do domku z pracy, która zajmuje mi 20-25 minut  mogę sobie uszczknąć każdej po kawałeczku. Prawie w sam raz:
Zaczynam od dwóch numerów Heya (Podobno i Co tam), potem zapodaje dwa Lao Che z czego Już jutro trwa prawie 15 minut i Dym, czasu starcza mi jeszcze na jedną Maryśkę. Czasem żałuje, że mieszkam tak blisko, bo mogłabym tak iść i iść. Podczas drogi powrotnej nic mnie nie rozprasza, mogę oddać się dźwiękom w 100%. Jestem tylko ja, krok za krokiem i muzyka. Jeszcze tylko w samochodzie udaję mi się sztuka absolutnego skupienia na dźwiękach.

Jeszcze jedna płyta zasługuje na WYRÓŻNIENIE:

Mela Koteluk "Spadochron"


Miałam przyjemność być na koncercie pani Meli. Okazało się, że dziewczyna jest z Sulechowa, a uczyła się w zielonogórskim liceum. Śmiałyśmy się z koleżanką, że możliwe, że spotkałyśmy ją kilka lat temu, kiedy jeszcze na studiach miałyśmy praktyki w internacie liceum. Prowadziłyśmy tam warsztaty choreoterapeutyczne:) Świetny koncert i bardzo dobra płyta. 

MUZYKA FILMOWA

"Nietykalni" 


*POJEDYNCZE PEREŁKI


Odsłuchiwane po kilkanaście razy raz za razem. Maniakalnie:)

Hymn Męskiego Grania 2012

Musimy jakoś dobrnąć do końca tego posta dlatego jeszcze tylko wspomnę, że dużym wydarzeniem jest nowa płyta Dead Can Dance, Monika Brodka z absolutnie profesjonalną płytą (znane póki co dwa numery-bardzo obiecujące) nagraną w Kalifornii,  i na koniec Happysad. No dobra kończymy!

A i tak mistrzem na wieki wieków amen jest Tomasz Poczekaj, czyli Tom Waits! I nie ważne czy Tom wydał płytkę, czy sięgam po jakiś staroć jest wielki i już:)

bluuue

Dobranoc oddalam się kochani by oddawać się przyjemność oglądania Motyla i Skafandra na Dwójce.       

2 komentarze:

  1. ooooj, mamy baaardzo zbliżone roczne spostrzeżenia :)
    Jaromirek- sama wiesz jak jest :)
    Do Marysi też się długo musiałam przekonywać, ale jak już pierdyknęło to ino raz :)
    Nowego Heya i Lao jeszcze nie słuchałam, ale mam w planach.
    Melę Koteluk również odkryłam w tym roku i się zakochałam, bardzo przyjemna muzyka.
    No i happysadzi- ta nowa płytka jest moim zdanie najlepsza i najbardziej dojrzała- chłopaki są w dobrej formie.
    A z pojedynek to koniecznie "Mokotów" Strachów i kilka perełek by się jeszcze znalazło- głównie z listy Trójki :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj,Nohavica...Jako nadworna bohemistka uwielbiam go. Nawet miał koncert w Szczecinie,cud!!!!

    OdpowiedzUsuń