"Nie, nie zażywam narkotyków, zażywam książki"
Ingeborg Bachmann

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Świąteczne rytuały, czyli Jesus Christ Superstar:)

Jako, że jam niewierząca jest i mój małżonek również, to przez nas wszelakie święta są traktowane jako tradycja (w dość luźny sposób) i jako sposobność do wypoczynku i spotkań towarzyskich, ale lubię Święto w jakiś sposób poczuć, dlatego uciekam się do różnych rytuałów.
 W okresie przed -wigilijnym nie mogę się obejść bez tradycyjnego Karpia Trójkowego, to wiadomo, ale mam też pewien rytuał należący tylko do mnie. Otóż rokrocznie wygrzebuję płytkę, którą nagrali przyjaciele Piotra Skrzyneckiego kilka lat temu pod "batutą" Zbigniewa Preisnera.
Płyta ta jak żaden inny świąteczny element wprowadza mnie natychmiast w nastrój przed-wigilijny, a szczególnie jeden numer pt: "Piotr"... a to wszystko przecież miało trwać najwyżej pięć lat, a może mniej Piotrze...ściska mnie za każdym razem w serduszku:)

Także na Wielkanoc mam swój prywatny rytuał świąteczny (bo nie oszukujmy się sprzątanie mnie w ów nastrój niekoniecznie wprowadza, zwłaszcza, że moje sprzątanie zatacza niewielkie kręgi hihi).
 Co roku w dniu Wielkanocy lub wcześniej (nie ma reguły) odczuwam odgórny imperatyw oglądnięcia po raz enty musicalu a właściwie Rock-opery z 1973 roku "Jesus Christ Superstar" ( w całości albo przynajmniej fragmentów-szczególnie jednego)

Jak już wspominałam jestem osobą niewierząca (z dziada pradziada chciałoby się rzecz) i moja wiedza na temat życia i nauk Jezusa jest na poziomie religii szkoły podstawowej, także od strony emocjonalnej jest mi do tego bardzo daleko. Ale jak pierwszy raz obejrzałam "Jesus Christ Superstar" coś mi się jakby w głowie otworzyło, poruszyło też jakiś kawałek w duszy. Dotarła do mnie świadomie waga tamtych wydarzeń sprzed 2000 lat. W osobie Jezusa ujrzałam zwykłego-niezwykłego człowieka, który przed śmiercią wadzi się ze swym Ojcem, bo wcale nie ma ochoty umierać!! Chcę żyć, no ale inny los jest mu zapisany:(

Postać Jezusa w wykonaniu Teda Neeleya jest głęboko ludzka, dzięki temu prawdziwsza. On już sam nie wie czy to co robi i robił przez lata wypływało z niego, czy może jest zadaniem narzuconym przez Boga-Ojca. Jakże wielkie to wyzwanie zadowolić, spełnić oczekiwania Ojca (to zawsze jest dużym wyzwaniem) a już spełnić wymagania Ojca-Boga jest już wyzwaniem ponad siły przeciętnego człowieka. Ale Jezus nie był zwykłym człowiekiem dlatego podołał zadaniu, nie bez sprzeciwu, zwłaszcza, że jak sam mówi (tzn wyśpiewuje) to nie on zaczął, a jest już zmęczony i smutny.
 Żeby spełnić swoje przeznaczenie i złożyć się w ofierze trzeba było to sobie dobrze wytłumaczyć. Zrobić to przynajmniej dla ludzkości!
Żaden inny obraz o tej tematyce, mnie antychrysta nie poruszył tak, jak "Jesus Christ Superstar", nie bez znaczenia jest forma w jakiej ujęto temat. Jest to obiektywnie bardzo dobry film, bardzo dobry musical, a ja kocham musicale!!

Sztukę napisał LIyod Webber, a na język filmowy przełożył ją Norman Jewison. 2 lata wcześniej popełnił mój drugi także ukochany musical "Skrzypka na dachu"  z wyśmienitym Chaimem Topolem w roli Tewe Mleczarza.
I już nie wiem, który z tych dwóch obrazów jest moim najukochańszym. Kiedy oglądam Jesusa myślę, że właśnie ten, a kiedy Skrzypka, to myślę, że może jednak Skrzypek. W każdym bądź razie mogę oglądać zawsze i wszędzie!:)

Mam soundtrack "Skrzypka na dachu" upolowany w Warszawie kilka lat temu, za jakieś strasznie duże pieniądze (płyta kosztowała więcej niż przeciętna płyta zagraniczna) muzykę z "Jesus Christ  Superstar" także posiadam ale nie ze sklepu. I właśnie dlatego, że nie jest ze sklepu ma dla mnie wartość o wiele większą niż najdroższa płyta świata.
Otóż mój były ówczesny ukochany wiedząc jak uwielbiam te dźwięki (zresztą sam się do tego przyczynił) po kryjomu przez długie tygodnie nagrywał piosenki z filmu, obrabiając je tak, żeby nadawały się do słuchania na CD. Nie lada był to wyczyn, nie dać się na tej czynności przyłapać w tym malutkim pokoiku.

Tak więc mamy już za sobą dwa najlepsze musicale świata i wybór jest prosty najlepszy jest albo ten pierwszy, albo ten drugi...ale z drugiej strony jak mawia Tewe Mleczarz na horyzoncie pojawia się trzeci musical równie dobry i nie mniej kultowy (że użyje tego niezbyt fortunnego określenia), a mam na myśli musical, który czasowo się wstrzelił pomiędzy ten pierwszy musical a drugi. Pomiędzy 1971 a 1973 jest rok 1972 i w tym właśnie roku Bob Fosse popełnił  film "Kabaret" z cudną Lizą Minnelli i Michalem Yorkiem.

Cudo, cudo, cudo!

No i nie sposób nie wspomnieć o czwartym musicalu najmłodszym z wymienionych bo z 1979 (doobry rocznik hihi), a mianowicie "Hair" reżysera o najbardziej z tych wymienionych znanym nazwisku Milosa Formana. Krytycy zarzucają mu, że zrobił film jednak trochę banalny, zbyt uproszczony, ale do mnie to trafia. Dotyka mnie to i to jest najważniejsze:)
Uwielbiam ten numer, zawsze mi humor poprawia, i jak jest to zaśpiewane!:)
Hair był moim debiutem musicalowym wiele, wiele lat temu. W czasach liceum do dobrego tonu, należało oglądanie "Hair" dwa razy w tygodniu hihi.
Myślę, że dobrze się stało, że na Skrzypka, Jesusa i Kabaret trafiłam nieco później, bowiem wydaje mi się, że do pewnych obrazów trzeba dorosnąć, by je w pełni docenić i poczuć:)

Celowo nie wymieniam filmu "Dirty Dancing", bowiem to nie ta liga:)) Chociaż to na punkcie tego filmu miało się w dzieciństwie największego fioła. Chodziło się X razy do kina, tańczyło choreografię i śpiewało w suahili i rzecz jasna szaleńczo kochało się w Patricku Swayze:)) Do dziś obdarzam ten nie do końca dobry film ogromnym sentymentem:))
Przez te ostatnich kilka lat powstało kilka musicali "Chicaco" czy nowsze "Nine" ale pomimo starań, to nie to, nie to!:(

Ze dwa lata temu poszłam do zimnego, starego kina w moim mieście na "Sputnik nad Polską" festiwal filmów rosyjskich i tam obejrzałam najlepszy musical ostatnich lat!!! "BIKINIARZE" muszę o tym napisać wielkimi literami, bo o ile "Jesus Christ Superstar", "Skrzypek na dachu", "Kabaret" czy "Hair" są filmami znanymi, to ten rosyjski sprzed kilku lat już niekoniecznie:) A WART JEST OBEJRZENIA PO STOKROĆ!:))
Za każdym razem jak sobie, dzięki uprzejmości youtube odtwarzam ten numer mam autentyczne ciarki na plecach! To cała prawda o dawnym systemie brrrr.
Ale żeby nie było, że film "Bikiniarze" jest tylko smutny i ponury, to na zakończenie jeszcze jedna piosenka, tym razem bardzo pozytywna i kolorowa:)
No to tyle kochani o wielkanocnych rytuałach i o musicalach, bez których żyć się nie da:))

2 komentarze:

  1. Uwieeelbiam musicale! Hair to mój ukochany, Jesus Christ- piękny, Skrzypka mam w planach obejrzeć, uwielbiam też moulin Rouge, a ostatnio nawet Burleska mi się spodobałą- to z tych nowszych. Musicale są zajefajne!

    OdpowiedzUsuń
  2. o tym ostatnim nigdy nie słyszałam, muszę wyszukać

    OdpowiedzUsuń