"Nie, nie zażywam narkotyków, zażywam książki"
Ingeborg Bachmann

wtorek, 24 stycznia 2012

"Musimy porozmawiac o Kevinie"-zabrakło słów?

Powróciłam do świata filmu moi drodzy. Takie jest moje postanowienie na rok 2012: oglądać więcej dobrego kina. Kiedyś kilka lat temu bywałam w kinie bardzo często, oglądałam namiętnie filmy w telewizyjnej serii Kocham kino, czy nie istniejącej już Uczcie Kinomana, czerpałam filmy także z innych źródeł. Ostatnimi czasy zaniedbałam się w kwestii kina:( Nie wiem. Coś mi się stało. Ale teraz sobie przypomniałam jakie to fajne jest i jak bardzo tęskniłam za sobą samą wgapiającą się w ekran, czy to kinowy, czy to telewizyjny, czy wreszcie laptopkowy. W ciągu trzech tygodni stycznia obejrzałam kilkanaście filmów. Nie wszystkie warte były mego czasu, ale jest też kilka tytułów, które zasługują na uwagę.
 Miałam taką fantazję, żeby napisać o wszystkich filmach po kolei, tak po kilka zdań, tak jak to czynią  bardzo sprawnie niektórzy blogowicze, ale po raz kolejny się okazało, że nie potrafię tak po krótce. Nie umiem sprecyzować myśli, ja po prostu leje wodę i już. Mam tak od dziecka:)
Tak więc będzie starą metodą. Póki co pojedynczo:)
Może kiedyś nauczę się pisać krótko, zwięźle i na temat hihi.


"Musimy porozmawiać o Kevinie" reż: L.Ramsay


„Dziecko jest jak walizka, którą pakujemy latami.
 Wszystko, co się w niej znajduje, kiedyś musieliśmy tam włożyć”
 Wojciech Eichelberger


To jest ten rodzaj kina, które wywraca widza na drugą stronę. Nie głaszczę po pleckach, nie jest wdzięczne, miłe, sympatyczne i cieplutkie. Taki wywrócony na lewą stronę widz musi się jakoś sam odwrócić na stronę prawą. Mocny, śmiały obraz.
 Na szczęście sięgnęłam po ten film intuicyjnie. Tytuł obił mi się o uszy, ale nic ,absolutnie nic o filmie nie wiedziałam, nie czytałam recenzji i wyszło mi to na zdrowie, bo obawiam się, że po przeczytaniu, że film jest thrillerem, z elementami horroru nie byłabym już tak otwarta na to co zobaczę. Lepiej nie wiedzieć:)

Film ma ciekawą (chociaż słowo ciekawy nie jest najbardziej fortunnym określeniem), intrygującą (niechaj tak będzie) konstrukcję. Fabuła nie jest linearna. Przeplatają się czas przeszły i czas teraźniejszy.
 Poznajemy główną bohaterkę Evę (Tilda Swinton) w czasie teraźniejszym. Jest to zwyczajna kobieta, żyje sobie samotnie z dnia na dzień. Od pierwszej chwili wiemy, że coś się w życiu tej kobiety zadziało bardzo złego, bardzo dramatycznego. Agresywne zachowanie mieszkańców miasteczka wobec Evy także wskazuje na to, że zaszło coś w jej życiu, co było udziałem także społeczności, w której żyje.
 Z czasu teraźniejszego przechodzimy płynnie (nie wiedząc kiedy właściwie) w czas przeszły. Główna bohaterka nie jest sama, ma męża i jest w ciąży. Czas ciąży nie jest dla niej czasem błogosławionym, nie pragnie tego dziecka. Po narodzinach syna widzimy ją na łóżku, wpatrzoną bezmyślnie w jakiś niewidoczny punkt, gdzieś w przestrzeń, dziecko jest na rękach u ojca. Wiemy, że nie jest to przejściowa sytuacja. Możemy wnioskować, że kobieta cierpi na depresję poporodową. Świeżo upieczona mama ma o tyle utrudnioną sytuację, że synek nie jest uroczym bobaskiem, uśmiechającym się do mamusi, jest rozwrzeszczanym chłopczykiem, nie dającym wytchnienia rodzicom ani na chwilę. Łatwo kochać śpiące, spokojne, uśmiechnięte  maleństwo, mniej uroczo się robi kiedy maleństwo krzyczy przez wiele, wiele godzin. Taki już urok rodzicielstwa. 


Jednak ja zadaje sobie pytanie, czy to dziecko płakałoby równie mocno, rozpaczliwie i zawzięcie gdyby w momencie przyjścia na świat zobaczyło w oczach mamy miłość i akceptację. Gdyby w oczach najważniejszej osoby zobaczyło komunikat: "witaj w moim świecie". Obawiam się, że to dziecko nie zobaczyło tego w oczach mamy, zamiast tego zobaczyło odrzucenie. Rzecz jasna nie mogło tego nazwać, ale mogło poczuć. Podobnie malutki Kevin nie zaznał ciepła  ciała matki, ani krztyny czułości, dotyku.
Eva mama chłopca nie przytula go. Trzyma płaczące dziecko daleko od siebie, patrzy mu w oczy i lekko potrząsa. Żadne dziecko nie przestane płakać w takich warunkach!
 Przy tej scenie pojawiła się we mnie złość na kobietę. Chciałam zakrzyknąć: Przytul kobieto to dziecko, choć raz!!
 Ale zaraz potem sama siebie skarciłam. Nie mnie oceniać wszak. Dość, że wiemy, że Eva nie przedstawia się jako obraz klasycznej mamusi, wpatrzonej w ukochane dziecię, której miłość do syna uszami się wylewa. Widzimy jej usilne starania nawiązania kontaktu, widzimy jej nieudolną miłość do syna, ja jednak czuje zimę na karku. Czuję każdą cząstką mego ciała jak ta kobieta się męczy w kontakcie z własnym synem. Trudno jednak nie być zmęczonym i zniechęconym kiedy cały czas natrafiamy na opór nie do pokonania. Widzimy, że synek nie jest uroczym  chłopczykiem, a dzieckiem o złym, diabolicznym spojrzeniu. Z małego chłopczyka wyrasta chłopiec, który koncertowo manipuluje rodzicami, nie ma za grosz empatii jest wręcz okrutny. To nie jest zwykły chłopiec, który po prostu robi na złość matce (tak jak się pewnie zdarza dzieciom). Jest przebiegły i doskonale wie jak zagrać na uczuciach matki i ojca. Na każdego z nich ma oddzielny patent.
 Dziwiła mnie postawa rodziców.  Wiedzieli, widzieli i przeczuwali, że z ich dzieckiem dzieję się coś złego i nie zrobili nic żeby dowiedzieć jakie mogą być przyczyny takiego stanu rzeczy i jak temu zaradzić.


 Nie spotkali się z żadnym specjalistą w celu ocenienia na ile zachowania ich syna są normą rozwojową, a na ile już być może zaburzeniem.
Abstrahując od dziwnych zachowań chłopca już sam fakt, że kilkuletnie dziecko załatwia się w pieluchę powinien być wystarczającym powodem by przyjrzeć się uważnie dziecku! Ot zaniedbanie.
 Ojciec zaślepiony miłością do syna nie robi tego bo być może nie widzi powodu, a matka? Ona nie robi nic bo być może zdaję sobie sprawę, że "naprawianie" dziecka musiałaby zacząć od siebie? 


Pojawia się pytanie: czy to możliwe żeby dziecko urodziło się z gruntu złe? Ja na to pytanie mam taką odpowiedź, że jeśli nie ma osobowości dysocjalnej, lub chorób psychicznych to nie i jeszcze raz nie! 
Jak powiada Wojciech Eichelberger wychowanie dziecka jest jak walizka, co tam włożymy, to samo potem wyciągniemy.
 A może Kevin jest jednak psychopatą z urodzenia? Z korą czołową i skroniową o nieco mniejszej objętości?  Okrucieństwo, brak empatii, manipulowanie otoczeniem, charyzmatyczność. To właśnie Kevin!.
Odpowiedź nie jest jednoznaczna.
 Nie znam odpowiedzi na pytanie dlaczego Kevin zrobił to co zrobił, kim był, kto ponosi za to  odpowiedzialność. Wiem jedno: film jest wart obejrzenia po stokroć! A kreację jakie stworzyli główni aktorzy Tilda Swanson (nie ma nominacji do Oskara!) i Ezra Miller, a także John C. Reilly są na najwyższym   poziomie (kolejne Keviny idealnie do siebie dopasowane).

Podczas oglądania filmu należy być czujnym i skupionym, bowiem przenosiny w czasie odbywają się  nagle, a rwany, skojarzeniowy montaż nie ułatwia recepcji filmu. Sceny zbliżeniowe, ze szczególną dbałością szczegółu i detalu oddają klimat niepokoju i klaustrofobii. To film układanka, którą widz sam musi sobie poukładać.
Dużo czerwieni w tym obrazie. Kolor czerwony to powtarzający się leitmotiv. Według autora książki "Jeśli to fiolet, ktoś umrze. Teoria koloru w filmie" kolor ten ma szerokie zastosowania w interpretacji filmowej. Agresja, prowokacja, namiętność, w "Musimy porozmawiać o Kevinie" pełni jednak bardziej dosłowną funkcję.
Warto pochylić się nad Kevinem. I jeśli nie porozmawiali o nim rodzice, zróbmy to my widzowie.
Hipnotyczne, porażające kino!

P.S
Na szczęście z horrorem w klasycznym tego słowa znaczeniu nie wiele film ma wspólnego, no może kilka ujęć rodem z filmów grozy i ogólny nastrój zdjęć.
Ty, który oczekujesz kolejnego wcielenia Omen 3 zawiedziesz się. Ty, który oczekujesz dobrego, wiarygodnego psychologicznie (chociaż im więcej o tym myślę, tym więcej widzę niedociągnieć w tej materii) filmu polecam.
 Nie jest to kino łatwe, miłe i przyjemne, ani tradycyjne. Jest to kino trudne, przykre,  bolesne i mocno specyficzne (nie każdemu przypadnie do gustu), ale warto się w obraz zanurzyć, choć można się zachłysnąć błotkiem, a brud może na czas jakiś osiąść nam w płucach.

6 komentarzy:

  1. Na film też się wybieram, polecam książkę, jest niesamowita, zostaje w człowieku...
    nenneke
    rzeczoksiazkach.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. ja wiem, że nie dam rady, ani książki, ani filmu. Odpadam

    OdpowiedzUsuń
  3. Dawno nie byłem w kinie. Z przyjemnością się wybiorę :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nawet nie wiesz z jaką radością witam każdy Twój nowy wpis na blogu :) Ja to bym właśnie chciała odwrotnie - rozpisać się porządnie o jednym filmie, a nie tak zdawkowo o kilku na raz, bo mam wrażenie, że czytelnicy niewiele wtedy z tego wynoszą. Na tę recenzję tylko rzuciłam okiem, bo film dopiero przede mną i nie chciałam sobie odbierać zaskoczenia. Lubię filmy psychologiczne więc pewnie mi się spodoba :)

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja właśnie się zastanawiałam nad tym filmem...chyba się przejdę do kina. Może za tydzień, bo w środy są tańsze bilety :) A jeśli chodzi o temat trudnego dziecka- myślę,że spodoba ci się "Piąte dziecko" Lessing

    OdpowiedzUsuń