Na temat tego filmu napisano już morze recenzji i pewnie niczego nowego już nie wniosę, ale co mnie to obchodzi. Jak to powiadają (że użyje słowa klucza) mój cyrk, moje małpy:)
Najnowszy film naszego mistrza to filmowa adaptacja sztuki teatralnej "Bóg mordu". Adaptacja myślę niezwykle udana. Mam pewną trudność w zaklasyfikowaniu tego obrazu do filmu jako takiego. Jako, że nie ma nazwy na taki rodzaj kina należałoby ukuć na potrzeby owej "recenzji" własną nazwę określającą specyfikę tego dzieła. Hmmm. Teatr filmowy, teatro-film (tu na pierwszym planie byłby teatr, film uzupełnieniem)jakoś nie brzmi. Może raczej film teatralny lub filmo-teatr. W końcu obraz oglądamy w kinie, zrealizowany został za pomocą środków filmowych. A może przedstawienie filmowe?
Ten filmo-teatr, czy też przedstawienie filmowe ma fabułę bardzo prostą. Spotykają się dwie pary, dwie pary małżeńskie (ze średnim stażem), spotykają się w domu jednej z nich, w drażliwej dość sprawie. Choć zdawać by się mogło, że świetnie sobie cała czwórka radzi z sytuacją, w której się znaleźli. Tą drażliwą sprawą jest zachowanie ich dzieci płci męskiej, w wieku bliżej nieokreślonym, szkolnym.
Cóż takiego strasznego zrobili chłopcy? Pobili się? Gdyby się pobili sprawa byłaby prostsza, ale to jeden z nich pobił drugiego. Pałką wybił zęby konkretnie. Trzeba sprawę jakoś polubownie w sposób cywilizowany załatwić i zgrabnie zamknąć.
Cóż takiego strasznego zrobili chłopcy? Pobili się? Gdyby się pobili sprawa byłaby prostsza, ale to jeden z nich pobił drugiego. Pałką wybił zęby konkretnie. Trzeba sprawę jakoś polubownie w sposób cywilizowany załatwić i zgrabnie zamknąć.
Rodzice zgodnie uzgadniają treść pisma, opisującego wydarzenie,w którym stoi kto zacz i kto winien. No sprawa załatwiona. Ufff. Rodzice agresora- przystojny mężczyzna w drogim garniturze (Christoph Waltz)i dostojna, atrakcyjna pani (Kate Winslet) zbliżają się powoli do drzwi tym razem wyjściowych...ale przecież nie mogą wyjść, bo się film skończy. No to nie wychodzą. Pewien gryzoń nieszczęsny nie wie, że to on powodem tego brawurowego nie wyjścia jest.
Wszyscy wracają na swoje miejsca by wypić kawę i spożyć ciasteczko według innowacyjnego przepisu gospodyni. Troszkę myszowatej, acz ładnej, pamiętającej jeszcze czasy swojej świetności pani (Jodie Foster).
Ciasteczko jeszcze nie wie, podobnie jak gryzoń, jaką doniosłą rolę odegra w tym przedstawieniu filmowym:)
Blaaa, blaaa...
Rozmowa się toczy już nieco mniej gładko, czuć napięcie między bohaterami, robi się goręcej, bardziej nerwowo, ale jeszcze wszyscy zachowują się z klasą. Przynajmniej się starają.
I tu na arenę wchodzi rzeczone ciasteczko, które dociera wprawdzie do żołądka atrakcyjnej pani-matki agresora, ale długo w nim nie pozostając na zewnątrz wydobywa się z nagła. Słowem jesteśmy świadkami spektakularnego pawia. Żeby było pikantniej paw ma siłę rażenia niemałą i ląduje między innymi na drogocennych albumach z malarstwem (co na to Kokoschka?).
I się zaczyna! Gospodyni domu nie potrafi ukryć złości i irytacji (któż by potrafił, stając oko w oko z pawiem na pół pokoju?), mąż (John C. Reilly) prostolinijny, nieco pucułowaty lojalnie przyklaskuje żonie, w pobliskiej łazience nawiązuje się koalicja drugiej pary małżeńskiej. Pary wracają na swoje miejsca, na stole ląduje alkohol (dobry, drogi), ustalona wcześniej koalicja pt: para kontra para się rozjeżdża i zamienia w odwieczną koalicję mężczyzn przeciwko kobietom...
Co to się działo (cytując klasyka) co się działo...!
Cztery dobrze wychowane, kulturalne jednostki zdziewają z siebie płaszcze układności, przymilności i pokazują swoje prawdziwe oblicza. I nie są one wcale kulturalne, dobrze wychowane, układne ani przymilne:)
Reżyser (a wcześniej autorka sztuki) pozostawia nas z pytaniem czy warto było? Odpowiedź znajdujemy w ostatniej, jakże wymownej scenie:)
Ach! Jakie to jest prawdziwe! I jakież przy okazji zabawne i mądre. No klasa moi drodzy klasa. Znać rękę mistrza:)
Pierwsze skojarzenie jakie mi przyszło do głowy to "Kto się boi Virginii Woolf". To dobre skojarzenie myślę:)
Podczas oglądania tego 70 minutowego przedstawienia filmowego bawiłam się świetnie, a i refleksji parę przyszło do głowy. Moja sympatia była wędrująca, od jednej postaci, do drugiej. Teraz jak tak sobie myślę, to chyba jednak panowie obronili swój honor bardziej niż panie.
No i jak to jest zagrane wyśmienicie. Nie ma w grze aktorów ani jednej fałszywej nuty, przeciągniętej struny (jeśli jest, to jest to efekt zamierzony). Aktorskie perły.
Gdyby powstać miała nowa kategoria nagród, to Kate Winslet byłaby nieprześcigniona w rzucaniu na odległość i jak największą szerokość, barwnym pawiem. Jedyny godny konkurent to gość z restauracji w skeczu Monty Pythona, co to przyjął mały miętowy opłateczek, a efekt tego był równie (oj chyba jednak bardziej) zjawiskowy jak wyżej wymienionej pani, tylko Kokoschki nie było w pobliżu:)
I tym optymistycznym akcentem zakończę mój wywód.
Do kina koniecznie marsz!
Co to się działo (cytując klasyka) co się działo...!
Cztery dobrze wychowane, kulturalne jednostki zdziewają z siebie płaszcze układności, przymilności i pokazują swoje prawdziwe oblicza. I nie są one wcale kulturalne, dobrze wychowane, układne ani przymilne:)
Reżyser (a wcześniej autorka sztuki) pozostawia nas z pytaniem czy warto było? Odpowiedź znajdujemy w ostatniej, jakże wymownej scenie:)
Ach! Jakie to jest prawdziwe! I jakież przy okazji zabawne i mądre. No klasa moi drodzy klasa. Znać rękę mistrza:)
Pierwsze skojarzenie jakie mi przyszło do głowy to "Kto się boi Virginii Woolf". To dobre skojarzenie myślę:)
Podczas oglądania tego 70 minutowego przedstawienia filmowego bawiłam się świetnie, a i refleksji parę przyszło do głowy. Moja sympatia była wędrująca, od jednej postaci, do drugiej. Teraz jak tak sobie myślę, to chyba jednak panowie obronili swój honor bardziej niż panie.
No i jak to jest zagrane wyśmienicie. Nie ma w grze aktorów ani jednej fałszywej nuty, przeciągniętej struny (jeśli jest, to jest to efekt zamierzony). Aktorskie perły.
Gdyby powstać miała nowa kategoria nagród, to Kate Winslet byłaby nieprześcigniona w rzucaniu na odległość i jak największą szerokość, barwnym pawiem. Jedyny godny konkurent to gość z restauracji w skeczu Monty Pythona, co to przyjął mały miętowy opłateczek, a efekt tego był równie (oj chyba jednak bardziej) zjawiskowy jak wyżej wymienionej pani, tylko Kokoschki nie było w pobliżu:)
I tym optymistycznym akcentem zakończę mój wywód.
Do kina koniecznie marsz!
oj tam do kina. pouprawiamy piractwo, póki jeszcze można ;)
OdpowiedzUsuńTak, tak, tak i jeszcze raz - tak! Zgadzam się - film/teatr był cudny! Najlepsze dwie sceny to ta z telefonem (ja się uśmiałam) i torebką (tu rechotał mój mąż). Paw, he he, również cudny;)
OdpowiedzUsuńMnie również skojarzyło się z 'Kto się boi...', może przez ten alkohol i ilość osób.
To był jeden z inteligentniejszych filmów obejrzanych w tym roku.
I chętnie wybrałabym się na niego jeszcze raz:)
Czytałam już wiele pozytywnych recenzji o tym filmie, ale Twoja najbardziej mi się spodobała i przekonała mnie, mam zamiar w weekend - między jednym egzaminem a drugim rozerwać się nieco w kinie :-)
OdpowiedzUsuńOMNIPOTENCJA-
OdpowiedzUsuńZ tym kinem to taki oficjalny skrót myślowy:) Sama obejrzałam nie w kinie. Chyba on line. :))
AGATA ADELAJDA-
Nic dodać, nic ująć:)
WILDDZIK-
Dziękuje za miłe słowo:)
Tak wyprawa do kina w przerwie egzaminów jak najbardziej wskazana. Mam nadzieję, że się nie zawiedziesz:)