"Nie, nie zażywam narkotyków, zażywam książki"
Ingeborg Bachmann

niedziela, 26 czerwca 2011

Łazikowanie warszawskie-odcinek czwarty-Orange Warsaw Festival dzień drugi i autobusy i tramwaje...

Sobota 18.06 to trzeci dzień naszego imprezowego pobytu w Warszawie. Przed koncertem jeszcze tytułowe łazikowanie z koleżanką wyjechaną do Warszawy z mojego miasta. Plan był taki, że zostawiamy autko na parkingu pod Stadionem i dawaj na wycieczkę tramwajową. Wsiadaliśmy sobie radośnie do dowolnie wybranego tramwaju i jechaliśmy w nieznane, następnie się przesiadaliśmy do innego i tak pół dnia. 22 tramwajem pojechali my i na Saską Kępę na ulicy Francuskiej się na dłużej zatrzymując w Rue de Paris kawy się przepysznej napić. Mniam mniam mniam:) Kawę smakowaliśmy pod czujnym okiem Agnieszki Osieckiej, która już na zawsze zasiadła z kwiatami na kolanach pod kafejką.

Nie mieliśmy niestety zbyt dużo czasu i w boczne uliczki uroczej Saskiej się już nie zapuszczaliśmy. Ta część Warszawy ma nieoparty urok małego, przedwojennego miasteczka. Czas jakby się tam zatrzymał (jest teraz odnowiona i jeszcze piękniejsza). Za rogiem głośna pośpieszna Warszawa, a na Saskiej cisza, spokój, zieloność i powolne picie kawy w jednej z licznych kafejek. Ehh mogłabym mieszkać w jakiejś przedwojennej kamienicy. Oj mogłabym! W planie była jeszcze Stara Praga (druga moja ulubiona część Warszawy) ale niestety trzeba było wybierać albo pałętanie się po Pradze albo zakupy w taniej księgarni Dedalus na Chmielnej:) Wybór wydaje się być oczywisty:))

Oto łupy:

Najdroższy z nich to Bereś (całe 18 zł) poszedł do taty na jego święto:) Ehh mieć taką księgarnie pod nosem!
Najkochańszy był mój mąż jak znikłyśmy z Anetą w czeluści księgarni na dłuuugie minuty. Ja spędziłam tam więcej czasu. Brałam te książki do ręki i odkładałam, odkładałam i brałam. Nie mogłam się zdecydować. A moje kochanie stało cierpliwie pod księgarnią i woda na niego z nieba pokapywała. No trafił mi się mąż złoty hihi. Dość tych przechwałek, czas wrzucić upolowane książki do auta, pożegnać się z Anetą i udać się na koncert:)

Jako pierwszy wystąpił  Sistars. Zespół nie istnieje już od 5 lat,ale na Festiwal się reaktywował. Fani nie zawiedli, naprawdę duża grupa się ich zebrała pod sceną. Koncert profesjonalny, na wysokim poziomie. Aplauz niemożliwy wśród fanów. Siostry wzruszenia nie kryły i mnie to osobiście nieco drażniło. Mało brakowało a zaczęłyby lewitować ze szczęścia. A i przesłań miłości słanej do ludzkości i w kosmos nie zabrakło. No ja już tego nie biorę z całym szacunkiem:))

Na terenie festiwalowym obok leżaków wypoczynkowych wypatrzyłam sobie namiot z biżuterią, którą samemu można było sobie ukręcić. Niestety wyboru dużego już pośród koralików nie było Troszkę za późno mnie tam przywiodło. Ale przy odrobinie samozaparcia zdołałam wyszarpać koralików na dwie pary kolczyków i bransoletki dwie (jedna dla koleżanki). Proces twórczy wyglądał tak, że samodzielnie się nawlekało i kombinowało, a potem pan albo pani (jak się później okazało małżeństwo) dokańczali czy to kolczyki czy bransoletkę. Rzecz jasna trzeba było swoje w kolejce wystać:) Ale gra warta była świeczki mam pamiątkową biżuterię (za darmo) z Orange Warsaw Festival. Dobra energia.
I tu znów mój mąż wykazał się świętą cierpliwością. Najpierw sam nawlekał koraliki na nitkę (one te koraliki mu spadały, a on je nawlekał, a one spadały hihi) a potem czekał, czekał i czekał aż ja swoje wystoję w kolejce:)) Kolczyki cieszą mnie tym bardziej, że mam  w zwyczaju przywożenie kolczyków z wszelakich wypadów czy wojaży. Mam swoje ulubione i jak mam je na uszach i tak sobie je głaszcze, to ta energia z danego miejsca do mnie wraca, dodając mi sił:)

I tak w tym namiocie zastał nas niespodziewanie koncert Jamioroquai. Niespodziewanie, bowiem zespół mający grać wcześnie The Streets nie przyjechał.
Ja jakoś specjalnie nie przepadam za Jamiro, ale mnie uwiódł od pierwszych dźwięków. Niestety tym razem nie udało nam się przedostać na płytę. Smutni panowie sprawdzali opaski. Bardzo byli skrupulatni. Więc ten taneczny koncert Jamiro przyszło nam spędzić na trybunach. Na dole tysiące ludzi (więcej niż na Mobym) tańczyło szaleńczo w rytm dźwięków jak to fachowo określają funkowo-acidjazzowych. Jaka energia!!
Po prostu nogi same tańczyły. Oglądanie takiego koncertu z trybun naprawdę mija się z celem. W dodatku nasz sektor był jakoś dziwnie pozbawiony życia. No mumie tam chyba same siedziały:)

W końcu znalazłam sobie przestrzeń dla siebie przy barierkach i na tyle na ile to możliwe w dość skąpych ruchach pogibałam się do rytmu. A widok z góry był przepiękny! Tysiące ludzi tańczących? to rzadki widok w tym kraju. I nie było to bezmyślne skakanie do góry, byle równo, ale każdy miał jakiś własny ruch, jakiś swój sobie tylko należny krok:) Nawet piętro niżej też na trybunach odbywało się istne szaleństwo. Nie przeszkadzały nikomu krzesełka. Wniosek: nasz sektor chyba tam przyszedł za karę. Dwóm panom siedzących obok mnie nie drgnęła podczas całego koncertu nawet powieka. Poważnie:) Być może oni przybyli na odwołany niespodziewanie The Streets? To jedynie tłumaczy to maksymalne usztywnienie:)
 Koncert trwał ponad 2 godziny i był to najlepszy koncert festiwalu:)

Jamiroquai wyszedł do publiczności uściskać dłonie, Skin ze Skunk Anansie zrobiła to samo, oraz tańczyła dosłownie na dłoniach fanów, a Moby robił ludziom zdjęcia. Zdaję się, że wszyscy muzycy także dobrze bawili.  A co jeszcze łączy te trzy najważniejsze koncerty Festiwalu? Ano to, że tam na scenie byli prawdziwi muzycy, muzycy utalentowani, czujący każdy dźwięk. Energia na linii publiczność-scena przemieszczała się bez przerwy. Zespoły po równo z nami publicznością byli bohaterami tego wydarzenia. I ten widok tańczących ludzi, nasuwa myśl, że świat nie może być taki zły jeśli potrafimy się razem bawić. Bez agresji, przemocy, bez zadym. Zaiste budująca jest to konkluzja:)


Po powrocie nad ranem małe problemy trawienno-jelitowe moje i męża, niespokojny sen, śniadanie, sensację, głodówka i powrót do domu...
Oj ciężko było się przestawić na tor praca-dom.
W ogóle bym się nie pogniewała gdyby te 3 dni były takim moim dniem świstaka:)
Dziękuje za uwagę. Zmykam na dokument na Planete o Pierestrojce:))

8 komentarzy:

  1. Zazdroszczę ci koncertu. Zespoły tego roku były rewelacyjne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach! Zazdroszczę! Wszystkiego! Koncertów, książek, biżuterii a przede wszystkim wolnego czasu! Męża nie zazdroszczę bo mam podobnego :) W ogóle się nie denerwuje kiedy na wyjeździe wchodzę do każdej księgarni i nigdy nie wychodzę z pustymi rękami :) Czasami gdy nawet ja udaję, że nie widzę Taniej Książki, małżonek zagaduje: "zobacz - coś dla Ciebie - wchodzimy" :) Nie mam słów, żeby wyrazić swój zachwyt w tej kwestii :) pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniała wycieczka, fajnie to wszystko opisujesz!

    Dedalus, powiadasz? Mam prawie pod nosem, a jeszcze się tam ne zapuściłam. Trzeba będzie to nadrobić ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. sardegna- no takie fajne męże to skarby są:)) Ja bym się nie zamieniła na żadnego innego...choćby nie wiem co:)))

    Artsajke- do Dedalusa raz dwa trzy marsz! :)))

    OdpowiedzUsuń
  5. Jamiroquai to mój ulubiony wykonawca acid jazzowy. Uwielbiam faceta normalnie. Koncertu nie zazdroszczę, bo nie lubię. Tłumy mnie przerażają i ja słucham muzyki chętniej w domu lub w samochodzie. Pewnie sidziałabym jak tych dwóch, w stuporze słuchając. Ale wyjazdu zazdroszczę bardzo. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. kasia.eire- o jak miło, że uwielbiasz faceta:) Faktycznie jest uroczy (zwłaszcza na telebimach w powiększeniu). Ja też nie lubię tłumów (koncerty bardzo), i nigdy się w te tłumy wielkie nie pcham, ale lubię być w pobliżu,z boczku, nie w samym centrum, ale jednak w. A Ci dwaj panowie mieli twarze zastygnięte i pół biedy jeśli w zachwycie albo w błogim uśmiechu. Oni mieli twarze bez wyrazu zupełnie:))

    OdpowiedzUsuń
  7. widzę że nie tylko koncert ale i kilka innych ulotnych ale przyjemnych chwil w "Stolycy"... ale ze zdziwieniem stwiedzam że przegapiłąś tego dnia chyba najlepszy koncert czyli Plan B? Why?
    inna przeglądarka i ponowna próba wysłanie komentarza może teraz się uda
    ps. jakby na przyszłość była potrzeba lokum na nocleg to się polecam, jeden pokój póki co wolny, niby pod W-wą ale da sie dojechać

    OdpowiedzUsuń
  8. przynadziei-dziękuje za propozycję ewentualnego noclegu, ale z tym akurat nie ma problemu. Podczas pobytu w Warszawie mieszkamy u znajomego niemalże w samym centrum Warszawy:) A jeśli chodzi o koncert Plan B, to powód jest dość prozaiczny i bardzo babski hihi. To przez te kolczyki widoczne na zdjęciu przegapiłam Plan B (pierwsze dwa numery mi nie podeszły, więc postawiłam wyskoczyć na chwilę i się rozejrzeć) i jak już stanęłam w kolejce do tych kolczyków, to już tak zostałam na wieki. No ale cóż coś za coś;) Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za wizytę:)

    OdpowiedzUsuń