"Nie, nie zażywam narkotyków, zażywam książki"
Ingeborg Bachmann

piątek, 12 sierpnia 2011

Dwukołowy (nieco skrzypiący) wehikuł czasu, czyli "Czerwony rower" Antoniny Kozłowskiej.

  • Na książkę "Czerwony rower" Antoniny Kozłowskiej polowałam w bibliotece już jakiś czas. Nieskutecznie. Krążyła ona nieprzerwanie z rąk do rąk. Aż w końcu ostatnio udało mi się ją przechwycić. Bardzo się ucieszyłam, ale już kilka chwil potem usłyszałam pierwszy zgrzyt, jakby nienaoliwionego łańcucha. Przeczytałam sobie pierwszy akapit, starym zwyczajem witając tym samym książkę w moich progach (robię tak z każdą wypożyczoną, bądź zakupioną książką) i nic. Czytanie pierwszego akapitu jest jak czuły barometr, pokazuje mi jak blisko mi do książki, od razu wiem czy jest między nami chemia. Tutaj o dziwo chemii nie było. Odłożyłam książkę zatem i wróciłam do niej jako do ostatniej w stosiku.
Wróciłam i przeczytałam do końca. Skłamałabym twierdząc, że nie miałam w ogóle przyjemności z czytania. Ależ miałam radość z obcowania z lekturą. W miarę dobrze i niezobowiązująco spędzałam w towarzystwie Gośki, Karoliny, Beaty i Anety czas. Czytanie historii przyjaźni czterech dziewcząt w wieku szkolnym, opiewającą kilka lat, w dodatku lat, w których się samemu żyło jest zazwyczaj przyjemne. 
I nie ma tu zupełnie znaczenia fakt, że ja jestem o 6 lat młodsza od bohaterek, czasy się aż tak szybko wtedy nie zmieniały, także do typowej tysiąclatki śmigałam w Relaxach,  przeżywałam zawirowania  w trójkątach, czworokątach i duetach koleżeńskich i pierwsze zauroczenia chłopcami. Moim udziałem były również klasowe dyskoteki i oczekiwanie na to, żeby ktoś w końcu i mnie poprosi do tańca. I nie ma znaczenia czy to rok 87, czy 93. Dla dziewczynki jaką się wtedy było i dla wspomnień jakie powychodziły z szufladek w głowie nie ma ta różnica w latach żadnego znaczenia. 
To co dziewczęta przeżywały, przeżywałam i ja włącznie ze strachem, połączonym z ciekawością przed "osiedlowym głupkiem", który był na stanie osiedla mojej babci. Zbychu mu było na imię. Tamten Zenek z książki był chudy i wysoki, Zbychu był dla odmiany grubawy i niski i jąkał się. Już dawno o nim zapomniałam, a podczas czytania stanął mi nagle przed oczami jak żywy:)
Przeżycia czasu adolescencji są w swej istocie bardzo podobne dla każdego pokolenia. Nie chciałabym przeżywać ponownie tych katuszy wieku dorastania! Ale z drugiej strony czas liceum był polem największych odkryć, fascynacji i zachłyśnięć światem. Widać wszystko ma swoje plusy i minusy;) 
Zaskoczył mnie trochę fakt (pewnie dlatego mnie to zaskoczyło, bo mi by takie rzeczy nie przyszły do głowy, a i sama nie byłam ofiarą), że ówczesne 15- latki były podobnie okrutne jak te współczesne i uciekały się do takich samych forteli, znęcały się podobnie jak te, które widuje teraz na osiedlu. Niewiele i w tym zakresie się zmieniło. I nie ma co tak bardzo narzekać na współczesną młodzież. Ich rodzice w młodości robili podobne rzeczy. Historia lubi  się powtarzać. To tyle dobrego o książce...

I gdyby pani Antonina zatrzymała się na kilku scenach rodzajowych z czasów PRL-u z przyjaźnią kilku dziewcząt w tle, czyniąc z tego wątek główny, byłoby to dla mnie w sam raz, ale niestety główną kanwą powieści pani Kozłowska uczyniła tajemnice, która jest udziałem dziewcząt i którą już jako dorosłe próbują rozwiązać. I ten zabieg kładzie całą powieść!
 Nie byłam ciekawa rozwiązania zagadki, zwłaszcza, że domyśliłam się dość szybko (nie będąc rzecz jasna do końca pewną), kto, co i dlaczego. Mówiąc kolokwialnie powiało banałem:(
 Poza tym miałam nieoparte wrażenie, że wątek tajemnicy z czasu dorastania był żywcem zerżnięty z innej powieści o podobnej tematyce. Tylko, że w tamtej książce był to wątek poboczny. Wątek, który nie raził. Zdaję się, że to były "Dziewczyny z Portofino" Plebanek. Coś było o drzewie i czymś zakopanym... A może się mylę?

Książkę-składak "Czerwony rower", nieco chybotliwy i nie przemieszczający się z gracją roweru z okładki zaliczam do kategorii czytadła niezobowiązującego, czyli można, ale niekoniecznie. To taka książka...hmmm? O! wanienna jest. Czyta się błyskawicznie, uśmiech na twarzy od czasu do czasu zagości na jakieś wspomnienie, ale nic poza tym:( A i język książki także mnie nie porwał. 
Czasem się zdarza, że książka nie jest bardzo dobra, nie wciąga jak w bagno, ale jest napisana takim językiem, że się nie można od niej oderwać. Tu niestety i tego zabrakło:( 
Właściwie to blisko mi do tej powieści tylko ze względów sentymentalnych. A to stanowczo za mało. Dałam jej w punktacji 3,5 punktu bo pomimo wszystko miło spędziłam czas, ale wiem, że bardzo szybko się ta książka ulotni z mej pamięci. O już się uuulaatnia ziuch, ziuch, ziuch...:)) I nawet nie bardzo miałam chęci dociekać, oglądać, wyszukiwać zdjęć miejsca akcji, a zawsze to czynie, zwłaszcza kiedy akcja powieści dzieje się w PRL-u. Szkoda...

Oto rower wyciągnięty spod pośladka jednej z bohaterek (rzeczywiście nie prezentowałby się najlepiej na okładce książki hihi)

Jeśli lubicie książki z PRL-em, babską przyjaźnią, przygodami charakterystycznymi dla tamtego czasu w tle z czystym sumieniem polecam (tym, którzy jeszcze nie znają) wspomniane już przeze mnie REWELACYJNE "Dziewczyny z Portofino" Grażyny Plebanek i GENIALNĄ "Piaskową górę" Joanny Bator. O tak, przy tych dwóch pozycjach spędziłam wiele godzin na poszukiwaniach zdjęć osiedli, dzielnic, szkół i miejsc z kart powieści. Moja dusza detektywa była przeszczęśliwa!:) 

 "Czerwony rower" chciał się chyba ustawić w równym szeregu z tymi dwiema powieściami, ale zabrakło mu sprawnych kół:))

P.S zupełnie z innej beczki:
chcecie się uśmiać? zaglądnijcie ponownie na post o Relaxach. Dodałam kilka prywatnych zdjęć:)



.

7 komentarzy:

  1. Zerknęłam do swojego raptularza, żeby porównać odczucia po przejażdżce czerwonym rowerem. Bardzo, bardzo podobne. Dziwi mnie to, bo jestem zachłanna na książki z odniesieniami do PRL-u. A tyle zachwytów było na blogach, że aż kupiłam. No cóż...

    OdpowiedzUsuń
  2. Gdybym wcześniej nie przeczytała kilku dużo lepszych książek o podobnej tematyce, to może "recenzja" byłaby nieco bardziej przychylna. Chociaż nie wiem. Może jest to po prostu niezbyt dobra książka? Trochę jakby taka wprawka pisarska (nie ujmując niczego autorce) :)

    OdpowiedzUsuń
  3. "Dziewczyny z Portofino" czytałam i zgadzam się że to świetna lektura. Czytając Twoją recenzję, miałam wrażenie, że "Czerwony rower" jest bardzo podobny do wspomnianej wyżej książki. Dziewczyny, koleżeństwo, czas PRL-u. Ale jak widzę, jednak nie bardzo przypadła Ci do gustu :) Muszę przeczytać i porównać. Ja również miałam Relaxy ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Miałam dobre przeczucie,aby tej książki nie zabrać ze sobą do domu z biblioteki :)
    Wybrałam w zamian ,,Trzech muszkieterów,, Dumasa i nie muszę chyba dodawać nic więcej :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Evita- Czerwony rower ma faktycznie podobną fabułę, ale na tym się kończy podobieństwo. Przeczytaj, przeczytaj i powiesz mi jak Tobie z nią było:)

    biedronka- wiesz jak się nie ma co czytać, albo ma chęć czy nawet potrzebę na lekki wieczór z książką, to można ją przeczytać, ale szału nie ma:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jezyk powiesci bardzo przypadl mi do gustu. Reszta byla troche plaska a zwlaszcza ta niewyjasniona przez tyle lat tajemnica. Napisalam o niej kiedys pare slow i musialabym tam zajrzec zeby przypomniec sobie wiecej szczegolow ;D

    OdpowiedzUsuń
  7. Mi z kolei nie przypadły do gustu "Dziewczyny". Gdy dorosly zobiły się jakieś... dziwne:).
    Pozdrowienia.

    OdpowiedzUsuń