"Nie, nie zażywam narkotyków, zażywam książki"
Ingeborg Bachmann

czwartek, 11 sierpnia 2011

Przystanek "Uryna" Woodstock:)


Przyszedł w końcu czas na mini-relację z mojego wypadu na Przystanek Woodstock. O tym, że relacja z samego pobytu tam, będzie mini mogę Was zapewnić, bowiem spędziłam tam zaledwie ok 4 godziny, ale jako, że cała wyprawa trwała od około 16.00 do 7.00 rano następnego dnia post zapewne nie będzie taki mini:) Zresztą znacie mnie i wiecie:))

Start:)

Mieliśmy w ogóle nie jechać, ponieważ małżonkowi nie chciało się brać naszej Fordzicy, która ostatnimi czasy jest w opozycji do nas i dalszych podróży. Przechodzi chyba okres buntu i nie bardzo chce współpracować. Słowem jest niepewna.
W obliczu mrożących krew w żyłach pogłosek jakoby dojazd do Kostrzyna był tak utrudniony, że trzeba jechać przez Niemcy my zrezygnowaliśmy z samodzielnego wyjazdu, ale jednak traf chciał, że nastąpiła cudowna koincydencja mojego nagłego zapotrzebowania na przygodę z dwoma zwolnionymi znienacka miejscami w busie dalszych naszych znajomych.
A więc Ahoj przygodo!

O 15.30 zbiórka grup kilku. Bus,w którym mieliśmy rezydować miał być przewodnikiem dla kilku samochodów ze znajomymi (dalszymi) w środku. Droga od dupy strony przez Niemcy była nam raczej mało znana.
Jednak patriotycznie pojechaliśmy przez nasz ukochany kraj, umiłowany kraj, ukochane miasta i wioski...pojechaliśmy tak, bo poszła wielka plota (włącznie z Trójką), że wszyscy Niemcy się wybierają się na Prodigy i droga przez kraj obcy będzie podobnie nieprzejezdna jak nasza rodzima. Z dwojga złego lepiej turlikać się na znajomych terenach. Informacja ta rzecz jasna była bujdą na resorach. Drogi były puste:)
Tak więc konwój wyruszył:)) I na nic się zdały apele Jurka O, żeby już nie przybywać, bo miejsca już nie ma. Za późno, wyruszyli już my:)
Droga przebiegała radośnie i, że tak powiem dość młodzieżowo.














Wysypała się grupa kolonijna nr 1 jak winogronka z samochodu z żółtą koszulką lidera (to moi znajomi  sprzed kilkunastu lat)
 Niech Was nie zwiedzie ich groźny wygląd oni w większości tworzą już najmniejsze jednostki społeczne-rodziny i wiodą żywoty przykładnych obywateli:)
 Tu przystanek na siku, naciskały na niego głównie panie. Jako, że przezorni właściciele stacji benzynowych na czas Przystanku pozamykali na trasie wszystkie toalety przyszło nam starym zwyczajem uskutecznić komendę panie na prawo, panowie na lewo. Żałuje, że sytuacja ta dość intymna kilkunastu kucających w kręgu kobiet nie mogła zostać na zawsze uwieczniona hihi- to się nazywa babska siła:)

No to jedziemy. Piękna niemalże pusta droga...do czasu aż 

5 km przed Kostrzynem zatrzymał nas 

na lewo koreczek wesoły...










i na prawo koreczek wesoły:

W obliczu takiego obrotu spraw postanowiliśmy sobie radośnie wysiąść. Skwar w aucie był niemiłosierny, a że przemieszczaliśmy się w tempie żółwia ze złamaną nogą spokojnie mogliśmy iść w cieniu auta obok, zamiast kisić się w środku. Wysiedliśmy i oczywiście jak już w aucie pozostał jedynie niezbędny do procesu poruszania kierowca, korek z nagła (takie rzeczy zawsze dzieją się z nagła) się odblokował i nasz żółty kanarek pojechał zostawiając nas na gorącej jezdni. My chodu za nim...lecimy, gonimy, auto się zatrzymuje i jedzie...oddala się dość systematycznie:)
Gonimy. Żółty jest daleko za tym widocznym w oddali tirem. Będziemy go doganiać i mijać kilka razy zanim dopadniemy naszego wozu:)

Nasz towarzysz podróży, który jako jedyny, dziwnym trafem nie wysiadł. Szczwany lis:)

W końcu po jeszcze jakiś dwóch bardzo radosnych godzinach ciągłego wysiadania i wsiadania w szybkim tempie do autka (już nikt nie marudził wszyscy karnie wsiadali na komendę-nikt nie chciał już powtarzać sprintu za) dotarliśmy do Kostrzyna. Ci szybsi zajęli nam miejsca na samozwańczym, płatnym parkingu z mikro polem namiotowym, toaletą, prysznicem (luksus!) znajdującym się jakieś 20 minut marszu od terenu festiwalu. Całe szczęście nie musieliśmy zostawiać auta w centrum miasta kilka kilometrów od Przystanku ( nie należy słuchać plotek, że jest to jedyna możliwość). Zanim się przedarliśmy przez tłumy zrobiło się po 21 i na scenie za chwilę miał się pojawić Gentelman.
 Urwaliśmy się z mężem z wycieczki, bowiem nie da się sprawnie przemieszczać grupie około 30 osób i nie zatrzymywać się co kilka sekund, bo ktoś się zagubił, a komuś innemu się but rozwiązał. A ja tu przyjechałam nie tylko po to żeby wdychać duszący smród uryny, który rozlewał się falą wzdłuż drogi prowadzącej na główny teren. Na krawężnikach siedzieli zaczadzeni smrodem (i pewnie nie tylko) mieszkańcy namiotów znajdujących się w okolicy oblężonych toi-toi i na terenie wielkiej toalety, jaką stała się kostrzyńska gościnna ziemia! BRRR!

Przedarcie się przez tłumy było nie lada wyczynem. ale w końcu dotarliśmy w jakieś w miarę bezpieczne i charakterystyczne (tak nam się wydawało) miejsca łatwe do ewentualnej lokalizacji. Daremne nadzieję, nikt już się do wyjazdu nie odnalazł.
Gentelman dał koncert bardzo dobry. Dużo bujania. Bardzo pozytywne dźwięki. Pełen profesjonalizm. Chciałoby się żeby koncert trwał i trwał:)


Niestety wszystko co dobre ma swój koniec i Gentemani i piękne panie zeszli ze sceny pozostawiając nas na kolejne 45 minut przy dźwiękach mechanicznej, beznadziejnej muzyki puszczanej z płyty, staliśmy grzecznie (mi już plecy dokuczały) w nieprzebranym, wciąż gęstniejącym tłumie. Pomiędzy ludźmi odbywały się ciągłe wędrówki. Co rusz ktoś się potykał o siedzących, albo o plecaki, których nie było widać. co chwila trzeba było kogoś przepuszczać. Dziwnym trafem wszędzie tam gdzie stawaliśmy robiła się w szybkim tempie główna droga ruchu. Myślę, że nie tylko nam się to przytrafiało:) A na wielkich telebimach namolni operatorzy kamer wyłapywali dziewczęta skąpo ubrane. Chwilę potem owe dziewczęta mające przekonanie, że właśnie mają swoje 5 minut sławy, pokazywały ku ucieszę gawiedzi swoje bujne lub mniej bujne upiersienie:(

Patrząc na te obrazki i słuchając (chcąc nie chcąc) muzyki rodem  z kiepskiej dyskoteki myślałam sobie, czy to jeszcze jest ten mój Festiwal? czy to ten sam Festiwal, na który kilkanaście lat temu czekało się niecierpliwie? No nie jest to ten sam Festiwal, bo i ja już stety, niestety nie jestem już tamtą oszalała nastolatą.
Ale myślę sobie także, że to nie jest już ten sam Festiwal nie tylko ze względu na moje subiektywne do niego podejście, ale obiektywnie zaszły w nim zmiany na gorsze. 
Bo jaka to gwiazda Prodigy? Wiadomo cechą charakterystyczną Przystanku jest jego eklektyczność i nieszufladkowanie ani kapel, ani uczestników. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Jednak jest tyle kapel na świecie, które mogłyby zostać tzw. gwiazdą tego Przystanku. Mam nadzieję, że i Jurkowi dała ta edycja do myślenia.

Ale nic to myślę sobie jestem, przyjechałam, poczekam. Za Prodigy nigdy jakoś specjalnie nie przepadałam (duży sentyment mam do płyty z okolic 96 roku-nawet nie znam tytułu), ale nie miałam nic przeciwko jeśli pojawiało się na imprezie, a kilka numerów naprawdę lubię. Miałam jeszcze nadzieje, że może sam koncert okaże się wielkim wydarzeniem na miarę Gwiazdy. 
Po trzech numerach, kiedy to grupy młodych, naćpanych ludzi, wyglądających na bywalców zupełnie innych imprez co rusz na nas wpadały, przepychały, byle do przodu, kiedy można było spokojnie uciąć pogawędkę z osobą obok, bo nagłośnienie było po prostu beznadziejnie, wiedziałam już, że to nie będzie żadne wydarzenie muzyczne. Koncert sam w sobie był w dodatku słaby. W moim odczuciu. Dwóch kolesi miotało się po scenie i krzyczało  w mikrofony. Sorry, ale to nie moje jest! Ja wychodzę!! czym prędzej!
Wydostaliśmy się z tłumu i połaziliśmy trochę, pooglądać stoiska z kolczykami, pióropuszami itp. Odpust czy jak?
Ciekawostka, która mnie ubawiła: Cudne dziabągi!


 Przypadkiem zaplątaliśmy się na pole namiotowe. Myślę siądziemy, odsapniemy. Ale gdzie tam! Choćbym była wykończona śmiertelnie nie złożyła bym swego odwłoka na tej błotnistej ziemi. W dodatku mam niemalże pewność, że oprócz błota w składzie były zgoła odmienne związki chemiczne, pochodzenia odczłowieczego.
Uciekliśmy i stamtąd. Chciałam dostać się na scenę folkową, ale po pierwsze nikt z pytanych nie wiedział gdzie się ona znajduje, a po drugie gdybyśmy nawet posiedli tą wiedzę tajemną, nie wiem czy wykrzesałabym w sobie na tyle determinacji, żeby się tam przez te tłumy przedrzeć. Nie, pas! Idziemy do Hare Kriszna pod namiot się legnąć. Jak rzekli, tak zrobili. Się tam leżało!!
Pod Hare Kriszna odnaleźli nas równie zniesmaczeni i umęczeniu towarzysze niedoli...o przepraszam wyprawy. Dziwnym  trafem ci starzy wyjadacze, którzy z niejednego pieca festiwalowego chleb jedli, także mieli dość. Nie wiem jakieś gromadne przeciążenie nastąpiło z nagła. Starość nas dopadła czy jak?:))

Ja swoją reakcją nie byłam zaskoczona, bowiem od kilku lat moje festiwalowe zapotrzebowanie zaspokajam przy pomocy Openera, czy świeżo odkrytego Orange Warsaw Festival, a na Woodstocku w ciągu ostatnich 10 lat byłam chyba ze 3 razy, zawsze na kilka godzin. Tak, to jest starość:)
Może gdyby głównym priorytetem moim było siedzenie na polu ze znajomymi i nie przemieszczanie się zbytnie jakoś bym przetrwała, ale to już mnie nie kręci. Nie wyobrażam sobie w takich warunkach trzech dni. I nie chodzi tu nawet o brud i mycie. Myślę, że spokojnie mogłabym sobie je odpuścić. Wiadomo częste mycie skraca życie. Za to groziłaby mi śmierć z odwodnienia:) Przez te kilka godzin odmówiłam przyjmowania napojów po to żeby nie dopuścić do późniejszego procesu wydalania (jakiegokolwiek). Kilka godzin da radę, ale trzy dni? Byłby problem:) Również mam ograniczoną tolerancje na widok grup ludzi przeze mnie nazywanych Zombiesami.
Dla niewtajemniczonych 
"Zombies to jednostka, lub grupa ludzi (w wieku różnym, jednak przeważającym młodym) odurzona środkami psychoaktywnymi, z mętnym nieobecnym wzrokiem, przemieszczająca się krokiem posuwistym, nieskoordynowanym, będąca potulna, bądź agresywna, a najczęściej po prostu gdzie indziej." 
Nie powiem mając lat kilkanaście sama zasilałam ich szeregi:) Wszystko jest dla ludzi...ale nic na to nie poradzę, że reaguje na takie obrazki upodlenia tak alergicznie:)
W dodatku nie przepadam za tłumem. Zawsze dostaję jakieś lękówy. Z wiekiem mi się to nasila.
Dlatego czapki z głów dla wszystkich, tych, szczególnie starszaków, którzy przetrwali tam te wszystkie dni!! To się nazywa bohaterstwo! 

Rzecz jasna nie oceniam całego Festiwalu, bo na nim nie byłam w całości. Odnoszę się tylko do dnia ostatniego.
To nie dla mnie:( Nie dla mnie 600 tysięczne tłumy, nie dla mnie ta masówka, nie dla zasikane po brzegi połacie ziemi, nie dla mnie odpustowe budki. Nie dla mnie...to starość! Jestem stara! aaaaaaaaaa

Miałam wielką potrzebę przygody, zaspokoiłam ją w drodze, która była dość mocno młodzieżowa. Zamieniłam bym te cztery godziny na terenie Przystanku, na drogę jeszcze raz i koreczek wesoły na trasie:) Ta wycieczka odjęła mi spokojnie 10 lat z karku. Tam się nie czułam wcale, a wcale stara:))

Powrót nastąpił w zmienionym składzie personalnym i samochodowym. Mój mąż jako osoba niepijąca został zaklepany jako szofer dwóch dam, które mogły dzięki temu spokojnie oddać się zabawie, przekazując kierownice w pewne ręce:) Chętnych było więcej, ale wygrał urok kobiecy.

Na dzień dobry utknęliśmy w wielkim niekończącym się korku. Samochody praktycznie się nie poruszały. Po godzinie i konsultacji z żółtym, który wyruszył pierwszy i zmieniliśmy trasę z tej prowadzącej w linii prostej do domu, na drogę prowadzącą w kierunku Gorzowa, czyli w przeciwnym. Z dwojga złego jednak lepiej poruszać się cudownie pustą drogą i oddalać się 50 km od domu, niż stać w korku, w ogóle się do niego nie przybliżając.
W okolicy 5 rano mojego męża opuściły siły i nastąpiła krótka przerwa na drzemkę w poskręcanych pozycjach. 
Na parkingu znalazłam dwie smutne choinki: pięknie nie?


Ostatecznie po siódmej rano wylądowaliśmy w domu, a około 8 w łóżku:)

Było doobrze:))

6 komentarzy:

  1. To nie starość, ja też w sumie miałąm jechać na Woda, ale cieszę się ,ze sobie odpuściłąm. Lubię festiwale, kocham koncerty, ale taka masówa, to nie dla mnie. Też nie przepadama za Prodigy, ja jednak jestem kameralnym zwierzęciem koncertowym :) A Gentelman- świetny!

    OdpowiedzUsuń
  2. To ja jestem bardzo, bardzo, baaaaaaardzo stara. Nigdy nie lubiłam rockowych klimatów, a i pan od "róbta co chceta" jest mi gorzej niż obojętny. Dobrze, że z tego wyrastasz. I jak to chyba w "Czterdziestolatku" mówili? - Nie lubię stadnego konsumowania kultury.:)

    OdpowiedzUsuń
  3. eee tam przesadzacie troszkę :) ja byłem i przeżyłem, fakt też momentami mnie wkurzały pewne rzeczy, chodziłem troszkę zmęczony i nie dałem rady kondycyjnie wszystkim koncertom... fakt ja też stwierdziłem że chyba jestem stary bo nie bawią mnie te zabawy w bycie na siłę młodziezowym i wyluzowanym a więc w odróżnieniu pewnie od 90 % tam obecnych nic sobie nie obcinałem, nie malowałem, nie taplałem sie w błocie, nie nawaliłem się niczym itp... Mam swoje lata i nie muszę się juz wygłupiać.
    ale i tak ciesze się że tam byłem: atmosfera jaką sie tam chłonie (nie chodzi o smród ale o życzliwość ludzi :)) jest bardzo fajna. Choć sam już się nie nawalam do nieprzytomności ani nie wygłupiam mam dużą tolerancję dla freaków, ba nawet ich lubię... no i muzyka!!! wiele świetnych chwil - w żadnym tłumie ale z pełną swobodą (koncerty sobotnie na finał to był wyjątek i żenada bo wszyscy zjechali na Prodigy) np. pod sceną folkową pod samą barierką dało się skakać swobodnie. Nawet taki czterdziestolatek jak ja spokojnie znalazł tam sobie wiele świetnych miejsc i wspomnień - nie z jakiegoś resentymentu ale ot tak bo nadal bawią mnie te klimaty

    OdpowiedzUsuń
  4. Najprawdopodobniej mieliśmy pecha, że trafiliśmy na ten ostatni dzień. Pewnie gdyby tych ludzi było mniej wrażenie nie byłoby takie straszne. Ale jedno jest pewne nie ma we mnie już gotowości na to żeby tam być i mieszkać na polu. Chyba, że na takim alternatywnym nieopodal to dałabym radę:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Hm. Mnie tam nie było, bo tarzanie się w błocku mam na codzień z dzieciakami i już więcej mi nie trzeba, ale ...
    Ci co byli, wypowiadali się całkiem pozytywnie na ten temat :) I na prodigy też nie narzekali, dopóki manager nie narobił smrodu o złe zabezpieczenie terenu koncertowego (barierki itepe)
    A poza tym, to jako wielki rockowych klimatów oraz fan kiszenia się w wakacje w namiocie, nie widzę się jednak na patelni woodstokowej. Chyba, że gdzieś w krzakach na uboczu ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. ło rety, bogowie, ratujcie składnię moich zdań złożonych.... muszę sobie nabyć jakiś spowalniacz myśli, bo tak galopują, że palce nie nadążają z klepanie w klawiaturę :P

    OdpowiedzUsuń