"Nie, nie zażywam narkotyków, zażywam książki"
Ingeborg Bachmann

sobota, 6 sierpnia 2011

Zupa mleczna, pyzy na parze i Irysy, czyli już nigdy nie będzie takiego smaku...:))


Moje dzieciństwo przypadające na lata 80-te smakowało no...może dyplomatycznie przemilczę i opuszczę zasłonę milczenia na tą kwestie:)
Jednak bez względu na to jakie obrzydlistwa kazano nam jeść w przedszkolu (brr) czy w szkolnej w stołówce (nieliczni szczęśliwcy mieli dostęp co obiadów domowych-Ci nie mają aż takich traumatycznych wspomnień), to są to smaki naszego dzieciństwa i my (przynajmniej ja) do nich tęsknimy. Tęsknimy do tych smaków, które choć na sekundkę pozwolą nam się poczuć znowu dzieckiem. Smaki dzieciństwa to takie swoiste wehikuły czasu:)

I ja lubię wsiadać do tego wehikułu, chociaż gdyby mi zaproponowano przejażdżkę pt: "zupa mleczna podawana w przedszkolu" najprawdopodobniej skończyło by się dodatkowym ornamentem na panelach:) Ja w dzieciństwie organicznie nie znosiłam mleka (do dziś nie przepadam). Moja awersja ma swoje początki w głębokim niemowlęctwie, nie przyjmowałam mleka pod żadną postacią, a jeśli nawet udało się rodzicom wtłoczyć ten pożywny napój w mój żołądek, nie gościł on w nim zbyt długo (podobnie zachowywałam się w przedszkolu). Rodzice użyli wobec takiego obrotu spraw małego fortelu, podawali mi mleko w ciemnej butelce po oranżadzie (kiedyś się i z takich butelek piło) i wciskali kit, że to jest kakao, które było jedyną formą mleka, który aprobowałam. Ta niewinna ściema nie cieszyła się skutecznością długo. Ja dziecię zmyślne bądź co bądź, szybko przejrzałam podstęp rodziców. Zemsta było potężna:) Nie lada problem mieli moi rodzice, bowiem we wczesnych latach 80-tych nie było specjalnie dużo alternatyw mogących zastąpić mleko.

Ze szkolnej stołówki najbardziej zapadły mi w pamięci pozytywnie pyzy na parze ze śmietaną i z truskawkami, zupa owocowa i makaron z twarogiem. Uhm pycha!


 A w domu, to mama robiła takie pseudo ciasteczka z płatków owsianych z kakao, robione w piekarniku. To jest ten smak niespełniony maminy:( Pomimo licznych prób nigdy nie smakowały tak samo (są pyszne, ale to ciągle nie to)

Moja babcia cudownie gotowała nigdy nie zapomnę jej gołąbków, bigosu (mój kuzyn nie znosił bigosu, za każdym razem jak był na obiad dziecko natychmiast dostawało bólu głowy, z biegiem lat stało się to rodzinnym rytuałem) i ogórków kiszonych (rany!). Najpiękniejszym jednak smakiem, który kojarzy mi się z babcią , a tym samym z dzieciństwem jest zwykła-niezwykła kasza manna z kakao. Dostawaliśmy ją z kuzynem każdego weekendu na śniadanko. Mniaaam! Niestety nigdy już, podobnie jak owsianych ciasteczek  nie zdarzyło mi się zjeść takiej kaszy mannej. Pomimo licznych prób, niestety:( Kasza manna jak to kasza manna powinna smakować tak samo, kakao, takie prawdziwe (nierozpuszczalne), klasyczne holenderskie. I nie wychodzi! Nie wiem może to tylko ręką babci robione miało ten niepowtarzalny smak, a jeśli tak to już nie uda mi się zjeść tego przysmaku:) A może cukier wtedy był mniej cukrzany, a kakao pomimo takiego samego opakowania (z wiatrakiem) było innym kryzysowym kakaem?

No dobrze zapytacie co ma kasza manna, zupa mleczna wspólnego z tytułowymi Irysami?
Otóż dziś zakupiliśmy w sklepie opakowanie Irysów. Zarzekłam się, że jak nie będą smakowały jak tamte, to ja osobiście je zwrócę oburzona do sklepu, że co to za szmelc i że ja sobie nie życzę, żeby ktoś mnie robił w bambuko:))
Na szczęście nie musiałam ich oddawać, bowiem one Irysy smakują jak tamte! Mniaaam. Mało nie zaczęłam śpiewać piosenki, którą śpiewałam z uporem maniaka mając kilka lat-o choince to było. Niezły wehikuł czasu:)

Cholipka wzruszyłam się!

Jednak jest jedno "ale" w związku z Iryskami- one są zbyt miękkie!
Ja pamiętam takie twarde, takie lekko zmurszałe, takie co to kupione w marcu (bo akurat rzucili) debiutowały dopiero pod choinką piękną jak las...takie były najlepsze!:)))


Wysiadam z wehikułu czasu pt: Iryski, bo mnie zęby bolą:) Przesiadam się do wehikułu czasu ogólno wtedy dostępnego (już się tych smaków nie uświadczy, choćby nie wiem co, bo już znikły z planety Ziemia:)

- napój  w woreczku (zdjęcia nie ma) napój był żółty, barwy niezbyt dobrze się kojarzącej, nazwijmy ją kolorem słomkowym (hihi) najczęściej się nim raczyło nad morzem, w cyrku lub w wesołym miasteczku (było to na pewno trujące, ale za to jakie pyszne!)

- guma Donald (późniejsza guma Turbo, była już na 100% trująca, miała w sobie ponoć związki rakotwórcze-ehh wesołe dzieciństwo!:)) A były jeszcze takie gumy kulki-kolorów była cała gama, a wszystkie smakowały tak samo...wszystkie równie ohydnie:)


To jest niesamowite. Obejrzałam kilkanaście historyjek dostępnych w necie i ja je wszystkie pamiętam:)

-landrynki w kształcie księżyca (pomarańczowe i żółte)

-Są też takie smaki, które są na rynku do dziś, ale ni cholery nie smakują tak samo pomimo takiej samej nazwy. Myślę o i tęsknie za smakiem:

 Vibovit: (oba wyjadane najczęściej lekko brudnawym paluchem  prosto z opakowania-uhm!)

i Visolvit (wolałam go bo był bardziej kwaskowaty)

Czekolada, która czekoladą była tylko teoretycznie, dlatego funkcjonowała pod niewinną nazwą wyrób czekoladopodobny. Pamiętam dokładnie to opakowanie:


Mój tato zbierał przez lata opakowania po czekoladach. Rany jakie tam cuda można było znaleźć!

Już późniejsze wspomnienie. To już chyba początek lat 90-tych objawienie: Hubba Bubba! Rany jak to smakowało! Szkoda, że tak krótko utrzymywał się smak i jaaakie baloony się rooobiłoo z tej gumy!-największe:) Zdarzało mi się wpychać do ust po dwie, trzy sztuki. To dopiero był szaał:)


i kolejne wcielenie:
A pierwszy smak zachodu sam koniec lat 80-tych, wczesne 90-te to puszki. Pierwszy raz wypiłam napój z puszki, a był to Sprite będąc na wakacjach w Augustowie z tatą siedzieliśmy na ławce. On miał Fantę, ja Sprite. To było wydarzenie nie z tej ziemi, czułam się jak bym przekroczyła Rubikon, że oto w tej chwili wchodzę w nowe czasy. Byli tacy co te puszki zbierali i stawiali jak triumfalne puchary na szafie:)
 Potem były cukierki Scitlesy-rany feria smaków:) No i batonik Bounty zbierało się na niego pieniążki, albo podkradało niewielkie sumy (tak, tak podkradało), ale dla tego smaku luksusu człowiek robił różne rzeczy, nawet te nieładne:) Dziś kupiłam sobie także ten batonik.

Jest jednak pewien smak, niezmieniony według mnie jakoś specjalnie. Nieśmiertelny, wieczny... panie i panowie:
A Wy jakie macie smakowe wehikuły czasu?

14 komentarzy:

  1. ...chleb z cukrem i koniecznie pokropiony wodą, żeby się nie sypało; krówki-mordoklejki;irysy i toffi;dropsy owocowe; woda z sokiem z syfonu; kawusie likworowe (nie ma ich teraz!); sprasowane kostki kawy zbożowej z cukrem, które się jadło, nie piło (żołnierze rzucali nam z samochodów, gdy jechali na poligon); chleb z masłem i musztardą...
    A czasem smaki wracają całkiem niespodziewanie, np. teraz w Grecji piłam ouzo i odpłynęłam w PRL, bo były też cukierki o smaku anyżowym:)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Krówki! Wszelkie gumy, cukierki eukaliptusowe, takie czekoladki w kształcie gwiazdek bodajże był to milkyway. Dużo jest takich smaków, które przywołują dzieciństwo, ale przede wszytskim jest to szarlotka :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurcze jak smakuja te irysy? znam je ale za nic nie pamietam jak smakują.
    A mleko lubie - szczegolnie zimne z lodowki albo z platkami goldflakes.Pycha.

    OdpowiedzUsuń
  4. O matko! Zapomniałam o istnieniu Irysów!:/ Już nawet nie pamiętam kiedy ostatnio miałam je w ustach... Następny wyjazd do Polski, obowiązkowo znajdą się na liście zakupów!!!:)))
    A Vibivit to również mój smak dzieciństwa. Jakiś czas temu kupiłam go, żeby przypomnieć sobie smak, ale wydaje mi się, że to już nie jest to co było...:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja mam właściwie te same smaki. Poza tym, że miałam dostęp do domowych obiadów, bo byłam alergiczką i... wiadomo:) Co do mleka, to miałam i mam nietolerancję laktozy, więc nie pojono mnie nim. Pamiętam te same irysy, krówki, vibovity no i ogórki kiszone babci, rzecz jasna:) Gumy z kaczorem Donaldem /historyjki zbieraliśmy w słoikach, jakaś mania była w mojej klasie/ a ciasteczka moja Mama piekła z ryżu 'dmuchanego' z kakao, nazywało się to 'szyszki'. Rany, ten smak! Też mi się nie udało go powtórzyć.

    OdpowiedzUsuń
  6. Boże jaki cudny post!!!! ale mi poprzyminałaś o rzeczach, które gdzieś w tył głowy uleciały...kochane irysy..no i guma Donald...w te obrazki patrzyło się jak w bajki disney'a- magia. No i ''tamte chowanie dzieci'' czyli zmuszanie do jedzenia, bo trzeba, nie ważne że się dziecko pożygało- masz jeść! Kocham swoje wspomnienia z przedszkola...siedzieliśmy w kółeczku, pani w środku i czytała nam ''Plastusiowy pamiętnik'' a ja przed oczami miałam wszystko co ona czytała..zupa jarzynowa w przedszkolu była najlepsza na świecie, a leżakowanie na takich polowych białych łóżkach hihihihi ale czasy....

    OdpowiedzUsuń
  7. Czekoladowy blog'' murzynek'', mleko bebiko w proszku, robienie lizaków, czyli topienie cukru na patelni, groszki kokosowe ze smerfami na opakowaniu, nigdzie już takich nie ma:(

    OdpowiedzUsuń
  8. Jeeej,ale się rozrzewniłam :) Guma donaldi Huba Bubba :) Przecież jak robiliśmy balony, to później musiałam zeskrobywać z włosów te gumy! :) A ze stołówki szkolnej pamiętam ryż z sosem truskawkowym. Mleko uwielbiam i pamiętam taką zupę- namaczało się gorącym mlekiem czerstwą bułkę- jeeej co to była za ciapa! I ziemniaki ze śmietaną! I jeszcze chleb z cukrem i śmietaną! A te napoje w woreczkach- pamiętam jak się męczyliśmy z wbijaniem rurek :) A pamiętasz takie stoiska z syfonami z lemoniadą? I jeszcze wata cukrowa i obwarzanki.

    OdpowiedzUsuń
  9. ja w sprawie Vibovit vs. Visolvit. Jako wnuczka dziadka aptekarza nie mogłam pojąć po kiego diabła robią ten pierwszy, skoro ten drugi jest o niebo lepszy i zmuszałam dziadka do przemytu Visolvitu na skalę hurtową, bo od małego lubiłam sobie dobrze wypić:D Teraz myślę, że Vibovit miał po prostu inny skład, pewnie więcej tych niedobrych witamin B, a mniej tej dobrej C, więc smakował słabo, ale za to odganiał komary:P

    Dzięki, wdepnęłam, zobaczyłam i ja w sprawie Vibovit vs. Visolvit. Jako wnuczka dziadka aptekarza nie mogłam pojąć po kiego diabła robią ten pierwszy, skoro ten drugi jest o niebo lepszy i zmuszałam dziadka do przemytu Visolvitu na skalę hurtową, bo od małego lubiłam sobie dobrze wypić:D Teraz myślę, że Vibovit miał po prostu inny skład, pewnie więcej tych niedobrych witamin B, a mniej tej dobrej C, więc smakował słabo, ale za to odganiał komary:P
    Sylwia Kubryńska

    OdpowiedzUsuń
  10. Coś mi się podublowało, sorewicz, nigdy sobie nie radziłam z formularzami, pozdrowienia
    SK

    OdpowiedzUsuń
  11. ksiazkowiec: chleb z cukrem też pamiętam, ale jadłam go tylko u rodziny na wsi, więc aż tak mocno mi się nie kojarzy:)Właśnie Toffi się jakoś różniły mocno w smaku od Irysów? chyba nie. One były chyba takie podłużne nie?

    kasia- tak pamiętam te gwiazdki. Odlot! A z ciast babcinych hitem była zebra, albo taki sernik z galaretkami w środku-to tylko na wyjątkowe okazję:)

    ann- Irysy przypominają w smaku trochę krówki i konsystencją też. Były albo miękkie albo twarde. Mi bliżej do tych twardych:) dziękuje, że wpadłaś:)

    liv- mieć alergię w tamtych czasach to dopiero kłopot!, ale za codzienne domowe obiady mogłabym mieć nawet alergię hihi

    Monika Sjoholm- tak przymus jedzenia był wszędzie, a ja miałam dodatkowo przesrane, bo byłam naprawdę chudziutka i drobniutka, więc wszyscy się litowali i wciskali jedzenie podwójnie na siłę. A ja po prostu taka byłam malutka (do dziś nie jest ze mnie byku). Tak więc rzygałam myślę częściej niż przeciętne dziecko:)
    Ale pokolenie naszych rodziców lekko powojenne miało wpisany chyba taki kod od swoich rodziców, że trzeba jeść póki jest, bo może nie być i że jak ktoś wygląda chudo, to jest zaniedbany i bieda aż piszczy!
    Ja dla odmiany przedszkola nie znosiłam. Nazwałabym to nawet fobią przedszkolną! Leżakowanie było dla podwójnym koszmarem. Nie potrafię drzemać. Raz kiedyś w ramach nagrody w średniakach będąc trafiłam na godzinę do starszaków (to niby było takie fajne) i co?trafiłam na godzinę leżakowania! I co? było tak samo jak w mojej młodszej grupie, z tą różnicą, że leżałam na ziemi!:))) Trauma mówię Ci!:)

    Mag- pamiętam te maczane bułki w mleku. Zjadałam łaskawie tylko to. No i te syfony jak najbardziej pamiętam. O wielu rzeczach już nie wspominałam, bo post by się nie skończył hihi

    kubrynska.com- dzięki za wstąpienie!:)
    oj zazdroszczę Ci tego Visolvitu w ilościach hurtowych! Mi wiadomo wydzielano i zawsze była walka, bo zdrowiej wiadomo było to wypić, a ja to chciałam wyjadać palcem. PYCHA!! A Vibovit, faktycznie odstraszał komary, to dzięki witaminie B:))


    I na koniec:
    To już nigdy nie będą idealnie te same smaki:) Już nigdy nie będzie takiego lata...że posilę się frazą Świetlickiego:)

    OdpowiedzUsuń
  12. no i znowu się spłakałam, przestaniesz Ty???
    Guma donald, irysy i 'szantiklery' takie cukierki grylażowe. Do tego suchary takie w woskowym papierze, lody babmino śmietankowe i czekoladowe w kostakch między dwoma waflami. Mordoklejki takie długie wąskie, że mi żeby nie wyleciały to cud. Lizaki duuuże płaskie koła czerwone. Groszki takie pomarańczowe a w środku miały białe nadzienie. A ta oranżada w woreczkach to u nas była czerwona. Idę sobie, bo mi się jakoś rzewnie zrobiło. Ale fajnie jednocześnie.

    OdpowiedzUsuń
  13. Nie ma nic piękniejszego niż czasy przedszkola, ja mam mnóstwo wspomnień z tego miejsca. Jak byłam niegrzeczna, to moja mama mówiła do mnie'' bo nie pójdziesz do przedszkola'' tak kochałam te miejsce, że od razu byłam jak aniołek...ach...

    OdpowiedzUsuń
  14. Irysy macie w Tesco, /tak, tak, te promocyjne, co ma być 4 zł za paczkę /ok.40 -50 dag/. Sama je kupuję, bo to najtańsze cukierki, a bardzo dobre.
    Kaszy manny i zupy owocowej nie znosiłam i do dziś nie zjem. Na szczęście nas nie zmuszano do jedzenia. W przedszkolu zawsze była zupa i drugie danie. Jak zrezygnowałam z czegoś, to dogryzłam chlebem i głodna nie chodziłam. Na szczęście nigdy nie zdarzyła mi się kombinacja tych dwóch paskudztw jednocześnie.
    Vibovit podkradałam babci /był dla kurcząt, gąsek, bo na samej mieszance chorowały, widocznie PRL -owska jakość/. Oczywiście jadło się na sucho. Czasem podawali i mi, ale za cholerę nie dałam go rozpuścić w wodzie /profanacja/.
    Do dziś zostało mi picie wody sodowej domowej roboty: szklankę wody osłodzić 2 łyżeczkami cukru, dolać 2 łyżeczki octu /10%/. Dodać 1/3 łyżeczki sody oczyszczonej /spożywcza/, szybko zamieszać i natychmiast pić. /powstaje silnie musujący płyn/.

    OdpowiedzUsuń