"Nie, nie zażywam narkotyków, zażywam książki"
Ingeborg Bachmann

środa, 21 września 2011

"Ostatnie fado"- nieudana podróż do Lizbony.


Bardzo się ucieszyłam na "Ostatnie fado" Iwony Słabuszewskiej-Krauze. Zupełnie przypadkiem wpadła mi książka w ręce w bibliotece. Wzięłam ją zadziwiona, że stoi sobie spokojnie na nowościach, obejrzałam okładkę i już wiedziałam, że muszę ją ze sobą zabrać. Tak pięknie wydanej książki już dawno w rękach nie miałam. Klimatyczne zdjęcie, kolor, faktura. Smakowity kąsek myślę. Stop.

 I to jedyny zachwyt nad książką. Dałam się nabrać na okładkę, która bardzo wiele obiecywała. A książka? 
Zapowiadało się ciekawie. Młoda kobieta wyrusza  w świat w poszukiwaniu innej nieco starszej kobiety, objętej nimbem tajemnicy,  kobiety, która jest kluczem do rozwiązania zagadki miłosnej sprzed lat kuzyna głównej bohaterki wiecznego wędrowca, obecnie uwięzionego w czterech ścianach.
 Miejsce wyprawy Portugalia, Lizbona, z całym miasta bagażem kulturowym, z fado, ze smakiem potraw, uliczkami, tramwajami, unurzana w sosie romantycznej niespełnionej miłości, w której to tle główna bohaterka odkrywa swoje sekrety i niespełniania. 
Autorka wprowadza do powieści dwa dodatkowe wątki. Jeden związany z dawną historią miasta, drugi współczesny. Te wątki się jakoś łączą z główną bohaterką. Czy Słabuszewska- Krauze szyję całość sprawną ręką? silną nicią, ładnym, zgrabnym ściegiem?
W moim odczuciu nie bardzo jej to wyszło. Czytając miałam wrażenie, że za chwile cała akcja się rozleci, fabuła się rozpruje, trzymała się ona na kilku cienkich niteczkach. Pomysł na wzbogacenie treści książki był i owszem niezły, bez wątków pobocznych książka byłaby zwyczajnie nudna. Jednak realizacja pomysłu pozostawia wiele do życzenia. Jest co najwyżej poprawna, taka trochę szkolna wprawka. Książka w treści nieco oklepana, banalna tak, ale to nie przesądza o tym, czy  książka jest dobra czy nie, przecież można napisać książkę o wyświechtanej treści (miłość, przemiana, poszukiwanie siebie, tajemnica itp) i może to być książka doskonała, dobrze napisana, z polotem, z nerwem taka, z której się nie wychodzić.
Ja z tej książki wyjść chciałam jak najszybciej, bo wiedziałam, że czeka na mnie stosik naprawdę dobrej literatury. Doczytałam ją do końca, nie odłożyłam jej jednak dlatego, że obcowanie z książką, jako z przedmiotem było samo w sobie przyjemne i czytało się ją w tempie ekspresowym. Na szczęście, bo gdybym miała jej poświęcić więcej niż te dwa wieczory, które jej poświęciłam musiałabym jej podziękować. Dlaczego taka surowa ocena?
Ano dlatego, że był duży potencjał w tej historii, powiem więcej w tych trzech splatających się opowieściach, było z czego szyć, ale zabrakło krawieckiego talentu, sprawnej ręki i pomysłowości. Wyszło nieco sztampowe, ot czytadełko niezobowiązujące.
"Ostatnie fado" nie jest książką bardzo złą, ale jeśli czekają na ciebie książki, które wiesz, czujesz, że będą bardzo dobre, takie jakie czekały na mnie (Axelsson, Fedorowicz, Szymborska), to swoją uwagę skieruj w ich stronę, ponieważ może zdarzyć się tak, że wkradnie się znienacka podczas czytania Ostatniego fado poczucie straty czasu. A tego przecież nie chcemy! Ale z drugiej strony jak mawiał Tewe mleczarz, jeśli już naprawdę nie masz co czytać, to chęci i odrobina porto powinno skutecznie umilić czas:)

 Za jedno jestem książce wdzięczna, przypomniała mi niegdyś ukochane i często słuchane dźwięki Madredeusa i muzykę z filmu (i sam film) "Lisbon story" Wima Wendersa.




W słowach, w zdaniach składających się na akcję książki, pomimo mnóstwa opisów miasta, klimatu i zapachów ciężko było mi znaleźć smak Portugalii. Dzięki płycie Madredeusa, którą odtwarzałam przez dwa wieczory pomieszkiwania w książce, poczułam miasto, byłam tam i wędrowałam razem z bohaterką. Notowałam ulice, dzielnice, które zwiedzała, a potem dzięki Google maps po nich myszką dreptałam. 
Polecam takie połączenie:)

Raz kiedyś zdarzyła mi się taka cudowna koincydencja zupełnie przypadkiem. Podczas czytania zazwyczaj słucham muzyki ( w tle sobie robi plum, plum jakieś Cafe del Mar, jakiś tam jazz, Oldfield, Sade), mam takie swoje płytki-czytatki, których dźwięki mi nie przeszkadzają w czytaniu, a tworzą nastrój intymności. 
Jedną z takich płyt- czytatek jest Gotan Project i dobry traf chciał kilka lat temu, że jakoś tak bezmyślnie ją włączyłam i zapadłam się w lekturę wielowątkowej knigi Fuentesa "Lato z Laurą Diaz". I te dźwięki rodem z Ameryki Południowej zapadły się w raz ze mną w akcję książki, nota bene się dziejącej na tych właśnie terenach. 
I to było jak objawienie!! Absolutna kompatybilność:) Oczami i uszami widziałam w wyobraźni te domy z patio, z bujającym się fotelem na samym jego środku. Jeszcze jakby mi tak jedzonko lokalne połechtało zmysł smaku, mogłabym się przenieść faktycznie w świat książki i już nie wrócić:)
Potem to była dyżurna płyta specjalnie przeznaczona do robienia tła muzycznego dla prozy Allende, Marqueza, Cortazara itp (jednak tego pierwszego olśnienia nie udało mi się już powtórzyć)



Na żywo są niesamowici! Miałam przyjemność być na ich koncercie, kilka lat temu w Warszawie. Ależ moc i energia!
Tylko ta nasza smutna publiczność nie popisała się specjalnie. Zaledwie gdzieniegdzie stało kilka osób i się gibało do muzyki (po bokach, na środek nikt się nie odważył wyjść). Chcę myśleć, że to Sala Kongresowa tak działała onieśmielająco na ludzkość. Wierzę, że w zadymionym klubie byłoby inaczej:)


plus równa się !!!


A Wy macie jakieś ulubione swoje zestawy książkowo-muzyczne?

Po nieudanym doświadczeniu z fado pomieszkiwałam w dużo lepszych książkach, ale o tym w następnym zbiorczym poście:)

"Ostatnie fado"
Iwona Słabuszewska-Krauze
Wydawnictwo: Otwarte
Kraków 2011
stron: 314

5 komentarzy:

  1. ja sie zmartwilam, bo nie mam swojego zestawu muzyczno-ksiazkowego
    ni epotrafie czytac i sluchac na raz, bo moje skupienie przeskakuje z bodzcow sluchowych na wzrokowe
    czytam w ciszy ale tez w autobusie,parku, laweczce wtedy jest wylaczenie maksymalne :)
    szczesliwy, ktorzy maja swoje zestwy muzyczno-ksiazkowe :)
    pozrdawiam
    Mcdulka

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja niestety też nie potrafię czytać przy muzyce, choć czasem mi się to zdarza. Zbytnio się rozpraszam jak czytam i słucham jednocześnie. To jednak ciekawy pomysł taki zestaw muzyczno-książkowy.
    A oba utwory świetne. Nie słyszałam do tej pory o tym pierwszym zespole - Madredeus. Muszę poszukać ich innych utworów.

    OdpowiedzUsuń
  3. No ja też nie mam podzielnej uwagi i ubolewam nad tym :( Ale w takiej totalnej ciszy też nie potrafię czytać, najlepiej jak mi coś szumi, najczęściej jest to komputer, bo mój staruszek to sobie tak po cichutku szumi :) A jak go wyłączę, to się nagle tak cicho robi,że się skupić człowiek nie może!

    OdpowiedzUsuń
  4. Też się nabrałam na okładkę ;)
    Na razie zrobiłam dwa podejścia, żeby przeczytać tę książkę i za każdym razem brakowało mi cierpliwości, żeby przeczytać do końca bo ciekawsze czekały w kolejce.
    A teraz widzę, że może nie ma po co kończyć...

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie kończyć hihi
    chyba, że już nic innego do czytania nie będzie:)
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń