1-3 lipca upłynął nam w strugach deszczu. W tym samym czasie zbiegły się dwie imprezy w Łagowie: końcówka Lubuskiego Lata Filmowego i Dni Województwa Lubuskiego. Do tego dodatkową atrakcją Łagowa są jeziora (co przy takiej podłej aurze nie ma zbyt wielkiego znaczenia).
Tak przybyliśmy do Łagowa w piątek dopiero wieczorkiem. Na dzień dobry mały szok adaptacyjny związany z domkami. Niby wiedziałam czego mogę się spodziewać za 22zł za dobę, ale jednak minęło już parę lat od czasu, kiedy bytowanie w takich warunkach było wyjazdową normą. No ale nic ważne, że mamy dach nad głową:)
gaaanek:)
nasza śniadaniowa rzeczywistość:)
Tu na zdjęciu już niedzielna rzeczywistość, bez deszczu, czyli wypas. Mogliśmy zjeść wspólnie wszyscy razem cała nasza piątka. W sobotę z powodu lejącej się z nieba wody musieliśmy jeść na tzw. ganku na tury, bo naraz się nie mieściliśmy. Jak na koloniach:)
Dialog przy śniadaniu:
osoba 1: a co to znaczy, że coś jest musztarda po obiedzie (w sensie skąd się wzięło)
osoba 2: no, że już po ptakach:)))) Śliczne!
Dialog przy śniadaniu:
osoba 1: a co to znaczy, że coś jest musztarda po obiedzie (w sensie skąd się wzięło)
osoba 2: no, że już po ptakach:)))) Śliczne!
wesołe prycze (tuż przed wyjazdem) normalnie należy dodać do tego widoku ogólny wszechobecny bałagan:)
W domkach śmierdziało i było zimno (mieliśmy prywatną farelkę i taki sam czajnik-błogosławione przedmioty!) Dookoła domku latał mój największy koszmar osy!! brrr. Na szczęście się uaktywniły dopiero w niedzielę, wcześniej było im za zimno w odwłoki. Z tego względu deszcz i zimno okazały się zbawienne...dla mnie:) Z jedną osą, jak się okazało spałam. Normalnie mi się wtryniła do łóżka. Ja mająca najprawdziwszą fobię osowo-pszczołową spałam z osą, a po wyjściu z domku latało ich nad moją głową przynajmniej 5, w domku też! aaaa makabra!
Aaa i muszę wspomnieć o wyjątkowej urody toaletach (zapomniałam cyknąć zdjęcia, a były naprawdę godne uwagi) Otóż toalety wraz z prysznicami przybrały postać jakby kontenera. Kontener damski i kontener męski był w obwodze. Dwie toalety +pisuar w damskim (nikt nie wie dlaczego), do tego w oddzielnym pomieszczeniu 3 prysznice ze ślicznymi pomarańczowymi firaneczkami. Na środku wielki bojler. Sama słodycz!
Cudowny mikroklimat. Niecodzienna egzotyka:) Na dwie noce ok, trzeciej bym już nie podołała chyba (te osy!). Okoliczności przyrody sprzyjające wycieczkom poza teren Schroniska:) Aa na uwagę zasługuje także pan szef owego przybytku wypoczynkowego. Jak tak obserwowałam jego poczynania (zaglądanie ludziom do domków, dopytywanie się wiecznie co robią, pilnowanie żeby nie palić na terenie "ośrodka" (!!!) przyszedł mi na myśl portier z dokumentu Kieślowskiego "Z punktu widzenia nocnego portiera". Polubiliby się panowie:) Ten sam typ jak w mordę strzelił...na psa urok:) Ale przejdźmy jak powiada Maleńczuk w reklamie do meritum...
Wieczór pierwszy: koncert Czesława co śpiewa. My skandalicznie spóźnieni załapaliśmy się zaledwie na końcówkę:( Nie wiele więc rzec na ten temat mogę. Za to ilu znajomków się spotkało.
Bardzo chcieliśmy się załapać na spektakl "Trzy razy Piaf", ale niestety już się nie zmieściliśmy. To miło, że przedstawienie wzbudziło takie zainteresowanie gawiedzi:))
Zasmuceni i głodni kultury udaliśmy się pod kino (ściślej rzecz ujmując namiot, który robił za kino), gdzie o 23 miał się rozpocząć seans. Spóźnieni byliśmy i niezdecydowani czy chcemy płacić każde po 10 zł za polski film. Siedzieliśmy, siedzieliśmy i wysiedzieliśmy tak pod, aż w końcu bramkę ściągnięto i weszliśmy za darmo, jak te żule hihi. Umknęło nam może jakieś 10 minut filmu.
Trafiliśmy na film "Uwikłanie" Bromskiego. Kryminał inspirowany książką Miłoszewskiego o tym samym tytule.
Pozwolę sobie posłużyć się gotowym streszczeniem ze Stopklatki (wiecie, że mam problem z syntezą)
Tropem sprytnego mordercy podąża cyniczny komisarz Smolar i nieustępliwa prokurator Agata Szacka. Duet, jaki tworzą jest mieszanką wybuchową nie tylko ze względu na ich temperamenty, ale również z powodu łączącego ich w przeszłości romansu. Prokurator Szacka, prowadząc najtrudniejsze w swojej karierze śledztwo, dotknie historii, o których od lat krążą legendy, ale nikt nie spodziewał się, że mogą okazać się prawdą.
Swoją drogą uwielbiam takie streszczenia...hihi co to za zdanie: tropem sprytnego mordercy podąża cyniczny komisarz Smolar...to jakiś żart ma być, czy taka konwencja?:)))
W filmie dużo znanych i lubianych (Globisz, Pomykała, Stenka). Maja Ostaszewska,jako bezkompromisowa pani prokurator którą lubię jakoś mnie nie przekonała, partneruje jej Marek Bukowski (zblazowany komisarz Smolar), do którego mam słabość (głównie dzięki roli Miecia w drugiej części serialu "Dom"), oraz plejada aktorów w rolach drugoplanowych, bądź epizodycznych. Andrzej Seweryn i Krzysztof Pieczyński wcielili się w postaci byłych UB-ków, prowadzących lewe interesy pod przykrywką legalnej agencji. Może i zagrali wiarygodnie, dobrze się uzupełniali, ale wątek UBecki wydawał mi się zupełnie zbędny. Dla mnie był zupełnie zbędny. Nie interesują mnie rozliczenia z przeszłością. Podczas oglądania kryminału nie zadaję sobie pytań w stylu: co robią teraz ci wszyscy Ubecy? Gdyby jeszcze ten wątek był dobrze poprowadzony, to ok. Proszę bardzo. Te dwa wątki śledczy i UBecki niby się dopełniały logicznie, ale dla mnie nie było pełni. Był dobry materiał na kino z wysokiej półki wyszło ot filmidło:) Już nie wspomnę o wpadkach typu: córka odbiera matkę z miejsca strzelaniny i odchodzą w siną dal. Rany:)
Niestety bez wątku, który miał być pobocznym, a stał się głównym, film trwałby pół godziny i nie miałby tak nośnego tematu, jakim jest rozliczenie z przeszłością. Nie sądzę żeby rozgorzała jakaś głośniejsza na temat filmu dyskusja. Nie byłoby szumu wokół filmu gdyby nie ten wątek po prostu.
Niestety bez wątku, który miał być pobocznym, a stał się głównym, film trwałby pół godziny i nie miałby tak nośnego tematu, jakim jest rozliczenie z przeszłością. Nie sądzę żeby rozgorzała jakaś głośniejsza na temat filmu dyskusja. Nie byłoby szumu wokół filmu gdyby nie ten wątek po prostu.
Przez cały film czekałam na pojawienie się Krzysztofa Stroińskiego, którego absolutnie uwielbiam i nie zawiodłam się. Pojawił się na kilka minut i zawładnął ekranem. Mnie osobiście najbardziej zaciekawił początek. Jest trup jak to zwykle bywa w kryminałach, są podejrzani, są śledczy, policjanci i prokurator. Nic innowacyjnego. Ale w tym wypadku pojawia się i psychoterapeuta. Psychoterapeuta prowadzi terapię ustawień rodzinnych, metodą Berta Hellingera (stąd tytuł uwikłanie), podczas takiej sesji ginie człowiek Podejrzenie pada na grupę.
Metoda ustawień rodzinnych jest mocno kontrowersyjna
http://www.diamante.com.pl/ustawieniarodzinne/
i to co się dzieje podczas ustawień albo się bierze, albo zupełnie nie. Ja to biorę umiarkowanie. Posiadam jaką taką wiedzę na ten temat. Przeczytałam parę książek Hellingera. Sama obserwowałam takie ustawienie, sama byłam ustawiana. Jako obserwator ciekawe doświadczenie, jako uczestnik w ogóle się nie sprawdziłam, nie weszłam w to. Gdybym nie widziała co ludzie robią i mówią i jak się zachowują, to nie uwierzyłabym, że to możliwie. Że możliwe jest czucie czyiś uczuć nawet tych, których sobie nie uświadamiamy. Metoda ponoć działa. U mnie nic się znaczącego nie zadziało po ustawieniu, ale znam ludzi, którym się dużo spraw porozwiązywało. Mógłby z tego powstać niezły psychologiczny dokument, ale to jest kryminał a wątek ustawień był tylko pretekstem do powstania zagadki. Swoją drogą ciekawa jestem jak jest to opisane w książce.
i to co się dzieje podczas ustawień albo się bierze, albo zupełnie nie. Ja to biorę umiarkowanie. Posiadam jaką taką wiedzę na ten temat. Przeczytałam parę książek Hellingera. Sama obserwowałam takie ustawienie, sama byłam ustawiana. Jako obserwator ciekawe doświadczenie, jako uczestnik w ogóle się nie sprawdziłam, nie weszłam w to. Gdybym nie widziała co ludzie robią i mówią i jak się zachowują, to nie uwierzyłabym, że to możliwie. Że możliwe jest czucie czyiś uczuć nawet tych, których sobie nie uświadamiamy. Metoda ponoć działa. U mnie nic się znaczącego nie zadziało po ustawieniu, ale znam ludzi, którym się dużo spraw porozwiązywało. Mógłby z tego powstać niezły psychologiczny dokument, ale to jest kryminał a wątek ustawień był tylko pretekstem do powstania zagadki. Swoją drogą ciekawa jestem jak jest to opisane w książce.
Trudno mi się wypowiadać na temat tego filmu. Nie był on ani bardzo zły, ani dobry. Wyparował mi z głowy i gdyby nie wątek ustawień w ogóle bym się nad nim nie pochyliła. Do tego trwał 2h i 8 minut! Nie mam nic przeciwko długim filmom (mam w swojej pamięci seans trwający 3h i 40 minut na Nowych Horyzontach, w zimnym kinie), ale to już była lekka przesada, zwłaszcza, że końcówka zupełnie zamordowała film, a oglądanie tego "dzieła" w zimnym namiocie na ogrodowych krzesełkach zamienia seans w mały koszmarek:)
O takie dokładnie krzesełko:)
Nasi panowie nie wytrzymali "napięcia" i zasnęli, oni nie przysnęli, oni zasnęli snem głębokim i sny im się w głowach roiły. Cóż za umiejętność zasnąć w takich warunkach! My kobiety dałyśmy radę. Nie ulega wątpliwości jesteśmy bardziej wytrzymałe na trudy życia hihi
O takie dokładnie krzesełko:)
Nasi panowie nie wytrzymali "napięcia" i zasnęli, oni nie przysnęli, oni zasnęli snem głębokim i sny im się w głowach roiły. Cóż za umiejętność zasnąć w takich warunkach! My kobiety dałyśmy radę. Nie ulega wątpliwości jesteśmy bardziej wytrzymałe na trudy życia hihi
Około godziny 2 zakończyliśmy wieczór i udaliśmy się do naszych pachnących świeżością, mięciutkich prycz:)
Dzień drugi przywitał nas od rana równym, nieprzestającym padać deszczem. Jak już zaczął to już nie odpuścił. Okazuję się jednak, że można cały dzień szwendać się po deszczu (z przerwami na herbatę gdzieś wewnątrz i darmowe żarcie w ramach promocji knajpy-pyszne w dodatku). Trzeba być ciepło i wodoodpornie ubranym i można z uśmiechem na pysku uliczki mokre Łagowa przemierzać:)
Wieczorem gala rozdania nagród i koncert Doroty Miśkiewicz z tatą i z bandem:)
ZŁOTE GRONO: "SZCZĘŚCIE MOJE" S. LOZNITSOW (grali go przed Uwikłaniem aaa buuu-gdybyśmy zdążyli!)
SREBRNE GRONO: "CZARNY CZWARTEK-JANEK WIŚNIEWSKI PADŁ" A.KRAUZE
BRĄZOWE GRONO: "MŁYN I KRZYŻ" J. MAJEWSKI
DOKUMENTY:
ZŁOTE GRONO: "TONIA I JEJ DZIECI" M. ŁOZIŃSKI
SREBRNE GRONO: "WYKLUCZENI" J. WOYTEK
BRĄZOWE GRONO: "TAKIE ŻYCIE..." D.ZIELIŃSKI
NAJLEPSZY FILM POLSKI FESTIWALU:
"ERRATUM" M. LECHKI
Jakoś dziwnym trafem zaraz po ogłoszeniu wyników pierwsze prominenckie rzędy w amfiteatrze z nagła opustoszały. Zmokły im pupy i na koncercie finałowym już nie zostali;) Za to my twardziele i owszem:) Było mokro, chłodno i pięknie. Duży Miśkiewicz i mała Miśkiewicz dali radę. Myślę sobie, że to piękne dzielić pasję z własnym dzieckiem. Chyba nie ma większej komitywy:)
Pech chciał, że wieczorem nie było już żadnych filmów godnych uwagi. A przecież nie pójdę do namiotu, na krzesła ogrodowe na Och Karol 2. Mam sprawnie działający instynkt samozachowawczy:)
O 21 udaliśmy się na kolejne wydarzenie w mieście Łagów-koncert Ani Dąbrowskiej. Nigdy się w niej mocno nie zasłuchiwałam, ale zawsze łaskawym spojrzeniem obdarzałam. Ciekawa byłam koncertu w strugach deszczu. Było nastrojowo i raczej kameralnie. Ania była bardzo wzruszona faktem, że ludzkość pomimo dość mocnego deszczu nie tylko przyszła, ale i zacnie się bawiła. Było kilka numerów z płyty Movie, był i Bang, Bang, był starszy Charlie, Charlie i kilka zupełnie starych numerów. Zabrakło mi My Strawberry Fields. Trzy numery bisowe były mocno transowe i energetyczne i nic nam nie pozostało innego po koncercie jak udać się gdzieś na imprezę. Tak nam się tanecznie zrobiło:)
A jeśli na imprezę taneczną to tylko do "Ścieku", tak uroczo nazywający się klub jest tak naprawdę stołówką w hotelu Leśnik, w którym podczas trwania festiwalu mieszkają goście. Śmieszna miejscówka, trochę jak na wczasach w świetlicy, z tą różnicą, że można było się minąć i uśmiechnąć promiennie do Roberta Glińskiego, Marcela Łozińskiego, Janusza Majewskiego, czy zachodzić w głowę pół wieczoru, co to za znajoma twarz siedzi na wprost. Aż w końcu nadchodzi olśnienie, które przyjmujemy z ulgą, że to przecież krytyk filmowy, co to w Tygodniku Kulturalnym bywa często:) Ufff umęczyły się te szare w mózgu podczas procesu przypominania:) Bardzo miła atmosfera, dobre dźwięki, sympatycznie się nam zakończyła sobota:)
A w niedziele spacer, szybki rzut oka na Majkę Jeżowską i w pierwszych promieniach słońca powrót do domu. Już mogło to słońce sobie dać spokój z tym wyzieraniem za chmur, tylko żal większy, że dopiero teraz, przy wyjeździe się pojawiło. Ale myślę, że i tak byliśmy dzielni a wyjazd pomimo niesprzyjającej aury bardzo udany:)
Bez tego ani rusz:
Na deser zdjęcie Łagowa lubuskiego:
Jakoś dziwnym trafem zaraz po ogłoszeniu wyników pierwsze prominenckie rzędy w amfiteatrze z nagła opustoszały. Zmokły im pupy i na koncercie finałowym już nie zostali;) Za to my twardziele i owszem:) Było mokro, chłodno i pięknie. Duży Miśkiewicz i mała Miśkiewicz dali radę. Myślę sobie, że to piękne dzielić pasję z własnym dzieckiem. Chyba nie ma większej komitywy:)
Pech chciał, że wieczorem nie było już żadnych filmów godnych uwagi. A przecież nie pójdę do namiotu, na krzesła ogrodowe na Och Karol 2. Mam sprawnie działający instynkt samozachowawczy:)
O 21 udaliśmy się na kolejne wydarzenie w mieście Łagów-koncert Ani Dąbrowskiej. Nigdy się w niej mocno nie zasłuchiwałam, ale zawsze łaskawym spojrzeniem obdarzałam. Ciekawa byłam koncertu w strugach deszczu. Było nastrojowo i raczej kameralnie. Ania była bardzo wzruszona faktem, że ludzkość pomimo dość mocnego deszczu nie tylko przyszła, ale i zacnie się bawiła. Było kilka numerów z płyty Movie, był i Bang, Bang, był starszy Charlie, Charlie i kilka zupełnie starych numerów. Zabrakło mi My Strawberry Fields. Trzy numery bisowe były mocno transowe i energetyczne i nic nam nie pozostało innego po koncercie jak udać się gdzieś na imprezę. Tak nam się tanecznie zrobiło:)
A jeśli na imprezę taneczną to tylko do "Ścieku", tak uroczo nazywający się klub jest tak naprawdę stołówką w hotelu Leśnik, w którym podczas trwania festiwalu mieszkają goście. Śmieszna miejscówka, trochę jak na wczasach w świetlicy, z tą różnicą, że można było się minąć i uśmiechnąć promiennie do Roberta Glińskiego, Marcela Łozińskiego, Janusza Majewskiego, czy zachodzić w głowę pół wieczoru, co to za znajoma twarz siedzi na wprost. Aż w końcu nadchodzi olśnienie, które przyjmujemy z ulgą, że to przecież krytyk filmowy, co to w Tygodniku Kulturalnym bywa często:) Ufff umęczyły się te szare w mózgu podczas procesu przypominania:) Bardzo miła atmosfera, dobre dźwięki, sympatycznie się nam zakończyła sobota:)
A w niedziele spacer, szybki rzut oka na Majkę Jeżowską i w pierwszych promieniach słońca powrót do domu. Już mogło to słońce sobie dać spokój z tym wyzieraniem za chmur, tylko żal większy, że dopiero teraz, przy wyjeździe się pojawiło. Ale myślę, że i tak byliśmy dzielni a wyjazd pomimo niesprzyjającej aury bardzo udany:)
Bez tego ani rusz:
Na deser zdjęcie Łagowa lubuskiego:
uwikłanie polecam w wersji ksiązkowej - filmu jeszcze nie wi\działem ale słysząłem że mnóstwo pozmieniane na gorsze niestety :(
OdpowiedzUsuńWarunków lokalowych nie zazdroszczę. Do ustawień Hellingera trzeba podchodzić z dystansem, przeczytałem wszystkie książki jakie wydał w Polsce i w czasie studiów miałem zajęcia z psychologiem psychoterapeutą o tytule doktor psychologii który jasno nam powiedział że uczestnicząc jako widz na jakimś szkoleniu kojarzy mu się to z sektą. Myślę że to stwierdzenie jest najbliższe prawdzie.
OdpowiedzUsuńpisanyinaczej- tak skojarzenie z sektą niestety trochę pasuje. Psychoterapeuci faktycznie nieufnie podchodzą do tej metody. Ja biorę z tego tylko trochę, tylko to co wydaje mi się wiarygodne, to co już wcześniej zostało potwierdzone a Hellinger wykorzystuje do ustawień np: to, że to co wydarzyło się wcześniej w rodzinie ma wpływ na to co dzieje się w czasie teraźniejszym. To biorę. Uczestnictwo w ustawieniu jako obserwator, było bardzo ciekawym doświadczeniem. Oj różne rzeczy się tam działy, oj różne:)To był warsztat w Krakowie ustawienia połączone z metodą Gestaltu (to też nie moje, u mnie musi przejść wszystko przez głowę), ale polecam taki wyjazd jako doświadczenie grupy. Nigdy wcześniej nie czułam się tak bardzo w grupie, tak bardzo blisko jak wtedy przez te kilka dni. Znajomości trwały mocno intensywnie prawie 2 lata:) Zastanawiające jest to, że były w grupie osoby, które świetnie wchodziły w ustawienia. One naprawdę czuły to co czuły. A niektóre osoby, tak jak ja w ogóle nie wchodziły w to. Jak czytałam książki Hellingera dużo mi się potwierdziło i nawet odczuwałam lęk czytając, ale jak zobaczyłam "na żywo" to jakoś tego nie wzięłam:) Ale ciekawe, ciekawe:)
OdpowiedzUsuńDziewczyno, ja Cię po prostu uwielbiam! Za Twoje gadulstwo (jak dla mnie zdecydowanie zaleta, bo to mnie ludzie zawsze czepiali się za niewyparzony język i gadatliwość) i ogromnie dłuuuugie wpisy! Normalnie musiałam to napisać, proszę wybaczyć :D :)) Jak to jest, że od dwóch minut mam na twarzy uśmiech spowodowany wejściem na Twojego bloga?
OdpowiedzUsuńHiliko- teraz to ja mam banana na pysku po przeczytaniu Twojego komentarza:) witam u siebie! Cieszy mnie to, że dobrze Ci się czyta te moje długie posty (zawsze się zastanawiam czy ktoś je doczytuje do końca hihi)Jakoś się chyba zbiorę i Ci wybaczę :D, a za uwielbienie dziękuje hihi
OdpowiedzUsuńOstatnie zdjęcie urocze, warunki lokalowe cóż czasem tak bywa, też miałam podobnie jakiś czas temu jak chciałam przyoszczędzić. Ale jakie plusy - mogłaś zjeśc śniadanie na świezym powietrzu :) Zawsze staram się znaleźć cos miłego, jakiś plusw niemiłej, trudnej sytuacji, nie zawsze się udaje, ale próbować warto :) Cieszę się, że mimo niedogodności wyjazd się udał :)
OdpowiedzUsuńTo śniadanie na dworze akurat plusem dla mnie nie było, bowiem zamiast spokojnie usiąść i rozkoszować się wspólnym posiłkiem, to ja latałam z kanapką, uciekając od os, które gromadnie latały nad stołem:) A Łagów jest faktycznie sympatycznym małym miasteczkiem (poza sezonem raczej martwym). Cały swój urok roztacza kiedy jest pogoda na pluskanie w wodzie, czy pedałowanie na rowerze wodnym ehh. Niestety nie było nam dane. Ale cieszę się, że mieszkam w tej części kraju, w której jest mnóstwo jezior i zieleni. Z mojego miasta wystarcza godzinka (czasem nie cała) i już jesteśmy na plaży:)
OdpowiedzUsuń