"Nie, nie zażywam narkotyków, zażywam książki"
Ingeborg Bachmann

czwartek, 28 lipca 2011

Frytko-lęk:)

Zapragnęłam dziś zrobić frytki. Ojej ojej też mi powód do umieszczania posta na blogu!
Ale trzeba Wam wiedzieć, że nie robiłam frytek od 3 lat. Frytki, bowiem podobnie jak pszczoły napawają mnie lękiem. Nie same frytki w swej postaci, ale raczej proces ich przygotowywania. Elementem stresogennym w tym wypadku nie są ziemniaki ale olej wespół zespół z patelnią:)

A oto co się wydarzyło 3 lata temu. Posłuchajcie:

Trzy lata temu udaliśmy się z moim "jeszcze nie-mężem" na urlop do naszego ukochanego Trójmiasta, konkretnie Gdańska, dzielnicy Jelitkowo, ulica Jelenia:) Przyjechaliśmy styrani podróżą pociągiem (jeszcze wtedy nie byliśmy w posiadaniu Fordzicy Cherry Baby boom) jakoś późnym wieczorem, zapakowaliśmy nasze graty do wynajętego pokoju i udaliśmy się do pobliskiego sklepu w celu zaopatrzeniowym, a że sklep ów był dość ubogo zatowarowany padło na frytki, takie wiecie mrożone plus olej rzecz jasna:)
Dostęp do kuchni i wszystkich jej zasobów naczyniowych mieliśmy swobodny, bowiem był to taki mini akademik- przybudówka z kilkoma pokojami, dwoma łazienkami i wspólną kuchnią. Tak wiec głodni niemożliwie wybraliśmy garnek, wlaliśmy odpowiednią ilość oleju, przygotowaliśmy do zrzutu fryty, włączyliśmy gaz i czekamy, czekamy...no ale zaraz zaraz cóż za fascynująca historia! Wstawili garnek z olejem na fryty i czekają. Rany jaka dramaturgia!
Oj dobra, dobra przechodzę do sedna...
Tak sobie czekamy beztrosko, głodni niemożliwie i troszkę jednak znudzeni, aż tu nagle olej wraz z garnkiem postanowili nam pierwszy wieczór urlopowy urozmaicić. Olej ów się rozgrzał do czerwoności a garnek zapłonął. Zapłonął pięknym równym płomieniem.
Ja głupawki nagłej ze stresu dostałam, stałam oparta o framugę drzwi, wydawałam idiotyczne dźwięki i jedyne na co było mnie stać to komunikat: wodą dziada, wodą! (ot inteligencja!). Na szczęście mój "jeszcze nie mąż" zachował zimną krew, opatulił gorący garnek w ręcznik i szybkim krokiem oddalił się z miejsca zbrodni. Czyniąc ów manewr zdążył jeszcze otrzeć się o przerażonego właściciela, który stał już w kuchni z wielką gaśnicą gotową do odpalenia!!
Na szczęście garnek, (albo olej) który zdaje się czyhał na nasze życie został spacyfikowany,a my spać położyliśmy się głodni. Pan właściciel nie wykazał się miłosierdziem i nie poczęstował nas chlebem, ani nawet wodą. Na szczęście pozwolił nam zostać, choć pewnie zaufaniem już nas szczególnie mocno nie darzył:))
I tak oto szczęśliwie zakończyła się przygoda z frytkami. Od tamtego czasu nie robiliśmy frytek ani razu (oprócz takich z piekarnika kupnych)

Ale dziś zapragnęłam frytek, takich z patelni, ociekających tłuszczem! Uzbroiłam się w wiedzę praktyczną pt: "co zrobić kiedy olej płonie",  obrałam, pokroiłam ziemniaka (jednego na próbę) i postawiłam patelnie  z olejem na gazie. Uwierzycie jeśli Wam powiem, że dwa razy zestawiałam patelnie z ognia? Wyobraźnie mam nad wyraz rozwiniętą! Ale w końcu się wzięłam za fraki i rzekłam: "cholera jasna, miliony ludzi robi frytki (ilu milionom płoną kuchnię nie chcę wiedzieć), może nawet w tej chwili tysiące ludzi oddaje się tej właśnie czynności, więc proszę mi tu scen nie robić ino patelnie na gaz postawić, swoje odczekać, paznokci nie obgryzać, ziemniaki na rozgrzany olej wrzucić!" Wobec takiego diktum jedyne co mogłam zrobić to postawić patelnie na ogniu i ziemniaki przemienić we fryty!

Donoszę, że kuchnia jest cała, frytki nie dojedzone (jeszcze kilka innych ziemniaków rzecz jasna dokonało w olejowej kaźni żywota) leżą ciężkawo na talerzu, a  mnie boli brzuch od tłuszczu, który ni cholery się nie chciał wchłaniać w ten noo...papier co to właśnie wchłanianiem zbawiennym się parać powinien. Zadania swego nie wykonuję!:( Tak więc nadmiar tłuszczu pozostał bezpiecznie we frytce, ulewając się tu i ówdzie, frytka ta natomiast bez większych ceregieli przeniosła się do żołądka, a tłuszcze zaległy sobie wesoło w tętnicy:)

Przełamałam więc dziś lęk przed frytkami! Hurra ależ ze mnie dzielna kobieta jest, że heeej!

5 komentarzy:

  1. Hihi;-) a ja mam lęk przed jajkiem na miękko. Bo zawsze mi wychodzi albo na twardo, albo gluty... ;-)
    Sezon frytkowy rozpoczęty, powiadasz... fajnie. Mi się przypomniało, kiedyś robiłam frytki z cukinii (przepis był, nie że to moja inwencja twórcza)noi niewyszły, oj nie wyszły... ciapa taka powstała ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie rób smaka...aj, aj, aj...ja nie frytkowa zupełnie, ale raz na ruski rok jak mnie napadnie to lubię- i właśnie to uruchomiłaś;) pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratuluję. Jedno z moich dzieci je ziemniaki wyłacznei w postaci frytek, więc robię je dośc często. I zawsze tę ostatnią porcję muszę spalić. A to dlatego, że mam skalibrowany czas na pełną patelnię, a ostatnia porcja to zawsze jakieś resztki, które "dochodzą" szybciej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzielnaś, oj dzielnaś... Gratuluję! :) Nie ma to jak samodzielne frytki, tych z Biedronki stanowczo nie polecam - przy smażeniu śmierdzą jak przepocone kapcie... Serio. Pozdrawiam ciepło.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja prawie nie jadam niczego co jest wspólnego z ziemniakami. Można przeżyć...

    OdpowiedzUsuń