"Obwód głowy"Włodzimierz Nowak
Wydawnictwo: Czarne
Wołowiec 2007
stron: 258
Polowałam na Nowaka już od jakiegoś czasu, w końcu udało mi się książkę dopaść. Ostatnio ciągnie mnie w stronę reportażu zarówno w formie książkowej jak i telewizyjnej, czy filmowej.
"Obwód głowy" to zbiór reportaży, które swoją pierwszą odsłonę miały w Gazecie Wyborczej, której Nowak jest nadal reportem. Ukazywały się one w latach 1997-2006.
Na książkę składa się 12 reportaży. Nowak zabiera czytelnika na pogranicze zachodnie. Pogranicze to kawałek ziemi, ale także ludzie, którym przyszło żyć na tym specyficznym terenie.
Słowo klucz? Słowo klucz to: słucham, a raczej: wsłuchuje się.
Włodzimierz Nowak spotyka się ze swoimi starszymi i młodszymi rozmówcami i słucha co mają mu do powiedzenia. To wielka sztuka słuchać tak drugiego człowieka, żeby ten zechciał się otworzyć, wielką sztuką jest stworzenie takiej atmosfery bezpieczeństwa i zaufania, żeby ktoś, kto być może nigdy wcześniej nie opowiadał swojej często bardzo bolesnej historii, zechciał podzielić się bólem, żalem z obcym człowiekiem.
Wielki szacunek zarówno dla pana Włodzimierza Nowaka, jak i dla współtwórczyni kilku reportaży pani Angeliki Kuźniak. To nazwisko nie było mi obce. Czytałam jej świetną książkę "Marlene", ale nowością było dla mnie to, że fachu reporterskiego uczyła się od mistrza. Na dobre jej to wyszło, bowiem opowieści ubrane w reportaż przy jej współudziale zapadły mi w serce i pamięć najgłębiej.
Książka jest w moim odczuciu nieco nierówna. Reportaże opowiadające czasy nowsze nie zrobiły na mnie większego wrażenia, i nie sądzę, żeby były słabsze w swej istocie. Dla mnie one nie były aż tak bardzo interesujące po prostu. Nie dotknęły duszy. Dobrze mi się je czytało, ale szybko, myślę wyjdą mi z głowy.
Co innego, te reportaże sięgające głęboko w przeszłość. Bardzo bolesną przeszłość. Już sam tytuł "Obwód głowy"jest mocno wymowny. Jeszcze zanim zaczęłam czytać, nagle w nocy przyszło na mnie olśnienie czego, jakiego zjawiska dotyczy tytuł. To przyszło samo, specjalnie się nad tym nie zastanawiałam. Zrobiło mi się zimno.
Najważniejsze dla mnie w tym zbiorze są 4 historię:
"Serce majkino, serce cerkino", tytułowy "Obwód głowy". Można mieć dwie, trzy matki? Można kochać wszystkie po równo? Historię kobiet, bohaterek obu reportaży świadczą o tym, że można.
"Mój warszawski szał" wspomnienie niemieckiego żołnierza-młodego chłopca walczącego po stronie wroga podczas Powstania Warszawskiego wbija w fotel, odbiera oddech, mrozi krew w żyłach. Kilka razy musiałam książkę odłożyć by wziąć głęboki oddech. Nie przypuszczałam, że po obejrzeniu tylu dokumentów, po przeczytaniu wielu książek dotyczących wydarzeń w Warszawie jeszcze coś mnie tak mocno poruszy. To jest tak realistycznie, a zarazem plastycznie opowiedziane, że drastyczne obrazy same wchodzą pod powieki. I nie miało dla mnie większego znaczenia, że to opowiada właśnie Niemiec, który niejednego Polaka podczas tłumienia Powstania bestialsko zabił. Czasem nawet o tym zapominałam. Mord to mord, zbrodnia to zbrodnia. Momentami nawet mu współczułam. Nikt nie powinien być świadkiem, ani uczestnikiem takich wydarzeń.
Jednak najważniejszy dla mnie jest drugi reportaż w zbiorze "Noc w Wildenhagen". Ma dla mnie on mocno osobisty charakter. Po przeczytaniu go czułam się jakbym dostała w twarz.
Wspomnienie kobiety, mieszkanki miasta Wildenhagen (dziś Lubin) o wieszających się masowo ludziach na wieść o wkroczeniu wojsk Armii Czerwonej sprawiło, że podczas czytania było mi trochę słabo. Wiedziałam, że żołnierze niemieccy ci wyżsi i ci niżsi rangą, na myśl o przegranej i hańbie narodu zbiorowo zabijali swoje rodziny i siebie, to była w ich rozumowaniu kwestia honoru. Nie miałam jednak świadomości, że podobny proceder miał miejsce pośród ludności cywilnej. Nie chcę sobie nawet wyobrażać co musiała czuć matka wieszająca swoje dziecko! BRRR!
O tej książce napisano już tak dużo ostatnimi czasy na różnych blogach, że pozwolicie, że jako mieszkanka Ziem, o których mowa spojrzę na sprawę po swojemu.
Obok Wildenhagen (Lubin) pojawiają się nazwy innych miejscowości, w których odnotowano zbiorowe samobójstwa: Gross Gandern (Gądków Wielki), Klein Kirchbaum (Trześniów), Gorlitz (Górzyca), Betsche (Pszczew), zbiorowe samobójstwa poprzez powieszenie, otrucie, strzał w głowę miały także miejsce w Breslau (Wrocław).
I tak czytałam o tych wydarzeniach, o kolejnych miejscowościach i czułam, że za chwile się przeniesiemy do mojego miasta. Nie myliłam się, jako ostatnie zostało wymienione miasto Grunberg, czyli Zielona Góra.
(nie mam w klawiaturze u umlaut, ani tego ichniego S, wiec wszystkie niemieckie słowa, w których te znaki występują będą napisane z błędem)
"W Grunberg (Zielona Góra) w ciągu czternastu dni po wkroczeniu Rosjan ponad pięćset osób wybrało samobójczą śmierć-piszę ksiądz Georg Gottwald-całe rodziny, mężczyźni, kobiety, dzieci. Lekarze, urzędnicy sądowi, fabrykanci i zamożni obywatele."
Ten sam Georg Gottwald, kiedy Armia Czerwona wkraczała do miasta wyszedł im na spotkanie, wytłumaczyć, że wojsko niemieckie opuściło już miasto, zostali sami cywile. Nie trzeba miasta zdobywać, niszczyć, palić. Miasto poddało się samo. Dzięki temu posunięciu mieszkam w miejscowości mało zniszczonym. Właściwie w ogóle nie zmienionym.
Mieszkam na Ziemiach Odzyskanych i nie raz się zastanawiałam nad tym, po czyjej ja chodzę ziemi. Miasto Grunberg było miastem niemieckim,prowincja Śląsk, okręg administracyjny Legnica, powiat Grunberg in Schlesien znajdowało się spory kawałek od ówczesnych granic Polski. Z przekazów z XVII i XVIII wynika, że ludność nosiła jeszcze polsko brzmiące nazwiska, ale językiem polskim mało kto już się posługiwał. Potem Grunberg trafił na wieki pod panowanie niemieckie.
Nadal mi się to w głowie nie mieści jak przeglądam mapy sprzed 1945 roku. I nie dotyczy, to tylko kwestii Ziem Odzyskanych, albo jak mawiał pan Popiołek z serialu "Dom" Ziem Wyzyskanych.
Z miasta niedługo po wkroczeniu Rosjan przesiedlono kilka tysięcy Niemców, na ich miejsce zaczęli przyjeżdżać repatrianci ze wschodu, śląska i wielkopolski. Wędrówka ludów ze wschodu na zachód trwała do lat 70-tych.
Miasto Grunberg-pocztówki sprzed 1945 roku.
Patrząc na nie, myślę sobie, że niemieccy Manner i, niemieckie Frauen w strojach z epoki i ich Kinder chodzili, jeździli dorożkami, a potem samochodami praktycznie po tych samych, prawie w ogóle nie zmienionych ulicach. Mieszkali w tych samych domach, w których teraz mieszkają Polacy. I wtedy podczas wojny to nie był teren pod okupacją niemiecką. Tu były Niemcy. Oni tu żyli, mieszkali, kochali i umierali i podobnie jak mieszkańcy kresów wschodnich musieli opuścić miejsce, które uważali za swój dom.
Nie jest mi ta świadomość obojętna. Nie mam poczucia winy, absolutne nie, ale czasem sobie po prostu myślę.
1914r. Grunbergshohe (Wieża Braniborska) Nie powiewa na niej polska flaga. Oj nie.
1932 r.Stattheatre (do niedawana teatr był w podobnym kształcie, obok widać zakład fryzjerski. Obecnie znajduje się tam jego kolejne wcielenie. Zakład fryzjerski jest w tym miejscu od zawsze.
1929r ul. Bismarckstrase (Chrobrego). To jest ulica, na której stoi mój dom rodzinny. Po lewej stronie na przeciw kamienic stanie 30 lat później blok (lata 60), i ja będę spoglądać, kolejne 40 lat później z okien na identyczne dziś kamienice.
1902r. ul.Marktplatz
24.06.1930 leci sobie Zeppelinek nad miastem.
1932r ul. Laubengang (Rathaus) Pod Filarami nadal jest apteka.
1921r ul. Niedertorstarse (Żeromskiego)
1900r. Winobranie
1930 r. Rathaus ul. Poststrase, Laubengang (Pod Filarami)
Bethesda Rochrbusch Weg (Szpital na ul. Wazów) Niezmieniony do dziś
1909r. Czy ktoś mi może przetłumaczyć co jest napisane w lewym dolnym rogu?
1911r. Kartka pocztowa
1935r. Cztery lata przed wojną. Ring (Rynek)